Porzućcie wszelką nadzieję - The Walking Dead: Episode 3 - Yoghurt - 31 sierpnia 2012

Porzućcie wszelką nadzieję - The Walking Dead: Episode 3

Yoghurt ocenia: The Walking Dead: A Telltale Games Series - Season One
95

Wham Episode – odcinek serialu, który całkowicie zmienia postrzeganie całego dzieła, odwraca do góry nogami wyobrażenie o nim i narusza ustalony wcześniej status quo za pomocą niespodziewanych i szokujących zwrotów akcji.

Anyone can die – zagrywka fabularna, w której scenarzyści otwarcie pokazują, że ich twór to nie przelewki i każda postać, niezależnie od tego, czy jest lubiana przez odbiorców i czy wydatnie posuwa historię do przodu, może zginąć. Często element składowy wymienionego wyżej Wham Episode.

Powyższe chwyty (z angielska zwane „tropes”), jeśli dobrze się je wykorzysta, sprawiają, że dana seria (zarówno telewizyjna, filmowa, książkowa czy komiksowa) na długo zapada w pamięci. Oczywiście nie każdy scenarzysta ma dość talentu i wyobraźni, by wiarygodnie przedstawić wydarzenia totalnie dające po gębie. Na szczęście, studio TellTale Games, odpowiedzialne za grę adaptującą komiksowe arcydzieło autorstwa Roberta Kirkmana - The Walking Dead, posiada bardzo dobre wzorce i potrafi kreatywnie je modyfikować. Ale cóż się dziwić, skoro ekipa ma błogosławieństwo samego twórcy oryginału i jego pełne wsparcie. I widać to na każdym kroku.

Pierwszy epizod The Walking Dead, jak każdy porządny serial, przedstawił  postaci, z którymi będzie musiał obcować gracz, dorzucił kilka scen wyjaśniających nowicjuszom, że w tym uniwersum  nie uświadczymy radosnej rozwałki, tylko będziemy dramatycznie walczyć o życie i nawiązał do paru wątków znanych z komiksu, by ucieszyć wiernych fanów. Drugi odcinek umiejętnie nakreślił to, co w rysowanym pierwowzorze najważniejsze: Homo homini lupus est. Reanimowane zwłoki nie są największym zagrożeniem dla ludzi, a jedynie katalizatorem, który sprawia, że w bohaterach rodzą się zarówno najgorsze instynkty, pomagające jednak przetrwać w nieprzyjaznym otoczeniu, jak i odruchy miłosierdzia, pozwalające zachować resztki człowieczeństwa. Natomiast część trzecia... Chryste Panie, część trzecia! Panie i panowie – żarty się skończyły. Niewinność i wszelka nadzieja umarły ostatecznie i definitywnie.

Jeśli miałbym przyrównać do czegoś Episode 3, to chyba do najbardziej pamiętnego Wham Episode z komiksowej wersji Żywych Trupów (a było ich na przestrzeni lat kilka) – zeszyt #48, atak na więzienie. Kto czytał, ten wie, o czym mówię. Kto nie czytał, niech po prostu postara sobie wyobrazić, że siedzi przez minutę z otwartą gębą i nie wie, czy ma zabić scenarzystę z premedytacją, czy też chwalić go pod niebiosa za tak doskonałe i niespodziewane rozegranie akcji. Co więcej, gra ma tę przewagę nad pierwowzorem, iż to na nas spada podjęcie cholernie trudnych decyzji, których efekty faktycznie się czuje i niosą ze sobą o wiele większy ładunek emocjonalny, niż pozornie trudne wybory w choćby takim Mass Effect. Wynika to z jednej, prostej przyczyny – od pierwszego epizodu The Walking Dead wyrabiamy sobie zdanie o współtowarzyszach niedoli, autentycznie możemy ich polubić, nie darzyć ich zbytnią sympatią lub po prostu znienawidzić, bo są doskonale zagrani i wiemy, jakie motywy nimi kierują. Mało tego,  twórcom udało się dokonać niemal niemożliwego – choć główny bohater, Lee Everett nie wydaje się postacią, z którą można się od razu identyfikować, konieczność niemal natychmiastowego wyboru ścieżki dialogowej i podejmowania decyzji instynktownie, bez czasu do namysłu, sprawia, że dokonane wybory faktycznie są NASZE. W Mass Effect (nie odnoszę się doń po raz kolejny bez powodu) możemy sobie stać i zastanawiać się w nieskończoność, która opcja opłaci nam się bardziej. Nie myślimy „Co JA bym zrobił w tej sytuacji” – najczęściej po prostu wybieramy to, co pasuje do obranej przez nas ścieżki Paragona lub Renegata (i jest zaznaczone odpowiednim kolorkiem, żeby się czasem ktoś nie pomylił). The Walking Dead odbiera nam możliwość takiej chłodnej, spokojnej kalkulacji – mamy 5 sekund na podjęcie decyzji i nikt nam nie powie, która jest właściwa. Bo jednoznacznie słusznych wyborów w świecie Żywych Trupów po prostu nie ma, tak jak nie ma w nim czerni i bieli, są jedynie odcienie szarości. Takie podejście do wyświechtanego systemu moralności implementowanego w grach jest przejawem geniuszu i daje autentyczne poczucie tego, że to nie zero-jedynkowa mechanika opracowana przez programistę, a właśnie MY SAMI,  jesteśmy odpowiedzialni za wydarzenia na ekranie.

Na swej drodze spotkamy oczywiscie nowe twarze - dynamika grupy musi zostać zachowana

Scenariusz nie jest co prawda czystą doskonałością. Wiadomo, że gatunek, w  którym umarli powstają z grobów, rządzi się specyficznymi prawami, w których bohaterowie wychodzą czasem na kompletnych durniów, zaś odbiorca, zwłaszcza obeznany ze standardowymi zagrywkami w podobnych opowieściach, jest bezsilny i musi doprowadzić postacie do przewidzianego przez twórców miejsca, choć sam najchętniej zrobiłby coś zupełnie innego. Tak było na przykład w części 2 – każdy, kto widział Deliverance czy dowolną Teksańską Masakrę, wiedział, do czego zmierza historia. Na szczęście, w trójce takie chwile bezradności ograniczono do absolutnego minimum i są one praktycznie niezauważalne. Zaś jedna decyzja, którą musimy podjąć w tej odsłonie The Walking Dead, nie została dotychczas NIGDY (mówię serio) wykorzystana w grach video i nie ma się co dziwić, bo w tak zwanym normalnym życiu, nikt nie chciałby stanąć przed takim wyborem. Jeśli chodzi o scenariusz, trzeci epizod jest zdecydowanie najlepszy z dotychczas wydanych i aż boję się pomyśleć, co czeka mnie w czwartym.

W przypadku gier, w których historia jest najwazniejsza, oprawa schodzi zwykle na drugi plan, jednakże wykorzystany przez TellTale cell-shading, nadający The Walking Dead komiksowego wyglądu, zgrabnie ukrywa niedoskonałości graficznego silnika. Mimika postaci, dzięki której odczytujemy ich emocje, nie jest może na poziomie LA Noire, ale spełnia swoje zadanie. Zaś udźwiękowienie, zwłaszcza głosy bohaterów, po raz kolejny godne są najwyższych pochwał – naprawdę da się usłyszeć ich nastrój i stan psychiczny, co w grze, gdzie najważniejsza jest interakcja z innymi, jest niezwykle ważne. Należy nadmienić, że na PC nie spotkałem się z problemami, które dotknęły konsolowców, narzekających na znikające tekstury czy słyszalne cięcia ścieżki dźwiękowej.

Mała Clementine znów nie będzie miała lekko w życiu

Interfejs i podejście do zagadek też się nie zmieniło – nadal jest to prosty system klikania na kilku interaktywnych elementach otoczenia, bez zbędnego kombinowania i używania śledzia na kserokopiarce, by stworzyć odrzutowiec, w stylu starych przygodówek point&click. Każdy z więcej niż jedną szarą komórką nie powinien mieć problemów z uporaniem się z łamigłówkami, bo ich rozwiązanie jest logiczne i nasuwa się samo. Doceniam tę ideę twórców, bo dzięki temu nie zapominamy o najważniejszym elemencie rozgrywki – trudnych decyzjach i dialogach z pozostałymi bohaterami.

Z powyższego tekstu możecie sobie chyba łatwo wywnioskować, że 3 odsłona The Walking Dead to rzecz naprawdę godna polecenia. Co prawda nie chcę od razu szafować wyrokami, ale póki co, adaptacja Żywych Trupów to jeden z moich kandydatów na Grę Roku. Oczywiście ciężko oceniać tytuł wydawany epizodycznie, aż do wydania wszystkich cześci, jednak na razie nic nie zapowiada, by poziom scenariusza miał wydatnie spaść. Kto posiada poprzednie odcinki, w ten tym bardziej zagrać musi. Kto nie grał, szczególnie, jeśli jest fanem komiksu (nie serialu, o nim nie wspominamy), niech natychmiast nadrabia zaległości. Bo tak naprawdę jedyną wadą The Walking Dead jest to, że na kolejne epizody trzeba czekać zbyt długo.

Yoghurt
31 sierpnia 2012 - 11:07