Filmy i seriale pokroju Wroga publicznego czy CSI: Każde Większe Miasto USA mają to do siebie, że poza ukazaniem technik śledczych propagują mnóstwo głupot. Jedną z nich jest powiększanie niemal w nieskończoność zbitku pikseli, by uzyskać z nich wyraźny obraz twarzy czy tablicy rejestracyjnej. Tymczasem w rzeczywistości jest to niemożliwe, a my, gracze, doskonale o tym wiemy. Skąd? A chociażby z Galaxy on Fire 2 Full HD.
MALUCH Z AMBICJAMI
Nawet nie szukajcie poprzedniej części w katalogu Steam czy XBL – Galaxy on Fire to seria związana ze smartfonami, która rozeszła się w milionowym nakładzie. Popularność wśród posiadaczy urządzeń mobilnych i rynkowy sukces utwierdziły autorów w przekonaniu, że dysponują artylerią zdolną przeprowadzić skuteczny atak na stacjonarną platformę – w tym przypadku na komputery osobiste. Puszenie się tym faktem widać już po tytule. Praktyka nie wygląda aż tak różowo – być może jest to prawdziwy zabójca czasu w autobusach czy na wykładach i rzeczywiście imponuje na małym wyświetlaczu, lecz przeniesienie go na słusznych rozmiarów monitor pokazało, że Fishlabs Entertainment na placu boju zjawiło się z malutkimi armatkami, a nie zaś bronią masowego po-rażenia... ale po kolei, jak rzekł stary maszynista.
SPAAACEEE!
Tytułowe full HD rzeczywiście w grze występuje i przyznaję, że pecetowe Galaxy on Fire 2 jest wizualnie co najmniej przyzwoite. Kosmiczne pejzaże są urokliwe, kolorowe, zaś mgławice i ciała niebieskie w tle przydają całości odpowiedniego feelingu. Ładnie prezentują się także same statki czy stacje kosmiczne, a wszystko działa z należytą płynnością. Podziwiając skąpane w kosmicznej czerni bolidy, planety i wehikuły natchnęło mnie, że ta szpila to rewelacyjny… generator tapet w dosłownie nieziemskich klimatach. Co więcej, moją tezę popiera opcja zamrożenia akcji, pozwalająca na spokojne ustawienie sceny, by klepnięciem klawisza robiącego zrzut ekranu uwiecznić małe arcydzieło.
Jednakże nie samymi widoczkami żyje gracz. Prędko wychodzi na jaw ułuda wrażenia pełnej swobody i możliwości nieskrępowanego lotu tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek. Co z tego, że niemal każda stacja kosmiczna orbituje wokół jakiejś planety, skoro nie da się choćby wejść w jej atmosferę? W drugą stronę też nie sposób dostać prawdziwie kosmicznego odlotu – zostajemy więc uwięzieni z naszym niezbyt szybkim stateczkiem w stosunkowo sporej bańce, zaś przejście do innego układu lub globu wymaga zadokowania w stacji kosmicznej bądź skorzystania z hiperwrót, które wypisz-wymaluj kopiują ideę przekaźników masy ze space opery BioWare.
NAJMNIEJ BOHATERSKI BOHATER
Wiele komórkowych hitów pożyczyło mnóstwo patentów od „dużych” gier, zaś Mass Effectowe naleciałości tylko to udowadniają. Autorzy chwalą się stworzeniem ciekawego uniwersum, tymczasem na każdym kroku wyłazi mu z butów słoma – ot, mamy ludzkość, czyli Terran (daaaah…?) próbującą jakoś koegzystować z innymi rasami zamieszkującymi wszechświat. Zapomnijcie jednak, że dowiecie się szczegółów na temat chociażby Midonów, a co dopiero tajemniczych Voidów, odgrywających rolę czarnych charakterów. Ci ostatni pojawiają się ni z gruszki, ni z pietruszki mając za jedyny cel przyjęcie na kadłub garści pocisków od naszego dzielnego wojaka, Keitha T. Maxwella. Podziwiam Fishlabs Entertainment za podróż w niezgłębione przestworza książek telefonicznych, by odnaleźć najmniej bohaterskie imię i nazwisko w całym multiwersum. Osobnika owego poznajemy za sprawą monologów/dialogów, w których do jego komiksowego zdjęcia jakiś anemiczny aktor deklamuje kwestię napisaną przez człowieka mającego takie pojęcie o dramaturgii, jak ja na temat zawiłości budowy Wielkiego Zderzacza Hadronów. Fabuła doprowadzająca pana Maxwella do roli zbawcy wszechświata jest tak głupia, miałka i pozbawiona zwrotów akcji, że lepsze historyjki widywałem na nakrętkach Tymbarka. Być może na komórce fabularne zapchajdziury pozwalały bardziej skupić się na samym gameplayu, ale gdy siedzi się przed dużym ekranem każda luka zagina sens całej szpili niczym grawitacja ogromnych ciał niebieskich światło. Dość powiedzieć, że zagrożeniem ze strony Voidów przejmuje się tylko grupa ludzi w galaktyce. A malkontenci narzekali na zakończenie Mass Effect 3…
SYMULATOR NIESYMULACYJNEJ GRY
Pora przejść do mięska, czyli gameplaya, który powinien jakoś wynagrodzić fabularną nędzę, polewając balsamem miodnej rozgrywki rany zadane całokształtem otoczki. W tej kwestii Galaxy on Fire 2 Full HD już na starcie dostało wiatr w żagle – kosmiczne latadełka, niegdyś święcące triumfy (wystarczy wspomnieć chociażby Star Wars: X-Wing, Freespace'a czy Wing Commandera), dziś popadły w niełaskę wielkich developerów, więc uderzenie w nostalgiczną nutę zapewnia temu indykowi przynajmniej kilka oczek do oceny, nawet gdyby okazał się kompletną porażką. Od razu jednak ostudzę Wasz ewentualny zapał – ta gra nawet nie leżała obok symulatora. Przekierowywanie mocy z osłon do silników, zaawansowane manewry – tego tu nie znajdziecie, zaś o złożoności samego latania i walk dobitnie świadczy fakt, że wcale nie potrzeba tu pada, a co dopiero joysticka – mysz + klawiatura w pełni ogarniają rozgrywkę, zaś w mojej opinii ten duet jest nawet wygodniejszy od pada – zwłaszcza, kiedy przychodzi do… wiercenia.
GÓRNICZO-KOSMICZNA ORKIESTRA DĘTA
Wbrew pierwszej możliwej myśli, Galaxy on Fire 2 Full HD nie stawia gracza przed samobójczą misją pokroju tej z filmowego Armageddonu. Dzięki sprzedaży wydobytej z asteroid rudy (w formie minigierki, tym trudniejszej, im gorsze wiertło i cenniejszy surowiec) zarabiamy pieniążki na lepsze statki oraz ich wyposażenie. Poszczególne modele pojazdów różnią się ilością slotów, w których montujemy ekwipunek i bronie, ładownością oraz oczywiście pancerzem i zdolnością do manewrowania. Warto, przynamniej na początku, zabawić się w górnika i zaoszczędzić na latadełko, w którym zainstalujemy jednocześnie sprzęt do wiercenia, jak i tarczę przydatną w niebezpiecznych rejonach. Ulepszanie swojego wehikułu daje sporo frajdy – przesiadkę na lepszy, bardziej wypasiony odczuwa się natychmiast, zaś możliwych kombinacji jest multum. Co więcej, różne stacje oferują inny sprzęt (i wartościowsze rudy do wydobycia), więc mamy odpowiednią motywację do eksploracji wszechświata, co sumarycznie daje stokroć więcej przyjemności, niż śledzenie perypetii głównego bohatera. Czasem jakieś unikatowe urządzenie otrzymamy w nagrodę za wykonanie misji pobocznej. Tych jest całe mrowie, choć spięto je klamrą ogromnej wady: można mieć aktywną tylko 1. Prowadzi to do sytuacji, w której lecimy na drugi koniec galaktyki odwiedzając wszystkie układy po drodze (możliwość dowolnego skakania po kosmicznej mapie pojawia się dopiero na sam koniec gry…), robiąc swoje w minutę i znów peregrynując na skraj znanej przestrzeni.
KOSMICI NAM NIESTRASZNI
Zadania te łączy wspólny mianownik schematyczności i sztucznego wydłużenia. Zarówno one, jak i questy fabularne można wrzucić do jednego wora niskiego poziomu trudności. Tak niskiego, że jeśli grałbym w to na dotykowym ekranie małego telefonu na mrozie, i tak nie miałbym większych problemów nawet z ostatnią bitwą. Spodziewałem się, że przeciwnik rzuci na mnie wszystkie swoje odwody, a tymczasem zaatakowało mnie ledwo kilka statków, w dodatku żaden nie korzystał z potężnej broni dodatkowej czy co bardziej wyszukanych manewrów, by usadowić się na moim ogonie i posłać mi kilka rakiet w plecy. Ba, nie doświadczyłem żadnej epickiej potyczki z ogromnym krążownikiem, który trzeba by kąsać przez kilka minut odstrzeliwaniem kolejnych dział i strategicznych elementów. W związku z powyższym zatrudnianie skrzydłowych (istnieje taka możliwość) to wyrzucanie pieniędzy w próżnię. Kolejna produkcja dająca radę na smartfonie, lecz na stacjonarnej platformie pozbawiona odpowiedniego rozmachu i poczucia walki na skalę prawdziwie kosmiczną.
KOSMOS PO POLSKU
Zanim postawię recenzencką kropkę nad i, wspomnę o drobiazgach, które nieco wpłyną na końcową ocenę tytułu. Pierwszy to nastrojowa, w miarę przyjemna muzyka, budząca skojarzenia z filmem W stronę Słońca. Naturalnie ulega zmianie podczas walk, ale mimo wszystko całość wychodzi na plus. Miłym dodatkiem jest również polska wersja językowa, rzadko spotykana w grach niezależnych oraz relatywnie niewielki apetyt na przestrzeń dyskową. Amatorzy aczików znajdą tutaj sporo łatwych osiągnięć do zdobycia. Niepocieszeni będą za to fani rozgrywek sieciowych – Galaxy on Fire 2 Full HD nie pozwala na żadną interakcję tego rodzaju. Szkoda, albowiem możliwość utarcia kadłuba innemu graczowi tchnęłaby w ten tytuł sporo grywalności.
GRA Z KOMÓRKI WYJDZIE, KOMÓRKA Z GRY NIGDY
Uproszczenia, monotonia rozgrywki i fabularne sito sprawiają, że ocenienie pecetowego Galaxy on Fire 2 Full HD na więcej niż 65% od razu wystawiłoby mnie na podejrzenia, że Fishlabs Entertainment dorzuciło mi do swojej produkcji wakacje w tropikach lub Mercedesa. Gra się w to całkiem przyjemnie, ale nadal jest to poziom umilacza podróży tramwajem czy nudnego wykładu. Zaiste, podziwiam autorów – w dobie pewników na temat ekspansji wszechświata zdołali go skurczyć do rozmiarów tuż po Wielkim Wybuchu.
PLUSY:
MINUSY: