Recenzja Tokyo Jungle - zwierzęce kłopoty w miejskiej dżungli - Pita - 20 września 2012

Recenzja Tokyo Jungle - zwierzęce kłopoty w miejskiej dżungli

Pita ocenia: Tokyo Jungle
70

Po materiałach prasowych spodziewałem się czegoś innego. Nie żebym był rozczarowany, bo wyprawa do dżungli w Tokio jest jedną z najbardziej nietypowych gier ostatnich lat, ale po prostu nie miałem w głowie wizji dużej dozy skradania połączonej z wykonaniem, które ciągle zapalało mi w głowie lampę o nazwie „Deadly Premonition”.

Ludzkość wyginęła w tajemniczych okolicznościach, a nasze domowe zwierzaki zdziczały. Dołączyły do nich zwierzęta uciekające z zoo, a Tokio porosło zielenią. Miasto stało się dosłownie dżunglą, w której przetrwają tylko najsilniejsi. Czy to mięsożercy, czy roślinożercy to ich zadanie jest wspólne – jeść, walczyć, rozmnażać się. Ów scenariusz rodem z filmu klasy B jest pretekstem do zabawy w dziwaczną mieszankę gatunkową, która ma jedną dużą zaletę – przez swoją oryginalność wciąga jak diabli.

Trzeba jednak uczciwie przyznać, że Tokyo Jungle nie jest najbardziej przystępną grą świata. Na początek dostajemy obowiązkowy, nudnawy i nie tłumaczący wszystkiego tutorial, przeciwieństwo genialnego pod tym względem FTL. Potem możemy się bawić tylko małym pieskiem i małym jelonkiem, nie mając dostępu do reszty fauny, póki nie wypełnimy odpowiednich misji… albo nie wydamy kasy na czadowe zwierzęta z DLC. Na dodatek gra wymaga od gracza sprawnego posługiwania się mapą, bo inaczej szybko umrzemy, i to najprawdopodobniej z głodu.

Bo widzicie, w dżungli trzeba jeść dużo i polować szybko. Nawet mały piesek może chować się w krzakach, a gdy nad większą ofiarą pojawiają się czerwone zęby – zabić ją jednym ciosem i zjeść. Po zjedzeniu określonej liczby kalorii awansujemy na kolejny poziom. Nie zawsze jednak możemy zagryźć kogoś od razu, bo czasami trzeba osłabić go pazurami i ciosami – ale w czasie takich pojedynków trzeba uważać, bo jeśli przeciwnik jest odpowiednio silny, nas także może powalić jeden celny cios. Najlepiej unikać trudnych pojedynków, a jeśli już walczymy z kimś większym - omijać jego ataki, skakać jak szaleniec, zadawać ogłuszające ciosy krytyczne i za wszelką cenę nie dać wrogowi wezwać wyciem przyjaciół. W końcu w Tokio grasują watahy psów, wilków, czy nawet dinozaurów.

Dlatego czasami lepiej uciekać, ukrywać się w trawie i czekać… choć głód nas potrafi wygonić z kryjówki, a wrogowie potrafią węszyć. Jako zwierzę musimy uważać – na silniejsze zwierzęta, na brak żywności, zarazę, czy pchły. Szukać jak najsilniejszych partnerów, a gdy gramy kolejnym pokoleniem, na które przechodzą cechy poprzedniego – budować sobie stado. W stadzie łatwiej polować, czy zwyciężać pojedynki. Łatwiej „obsikiwać flagi” co jest ekwiwalentem oznaczania terenu. Możemy też zbierać pomocne przedmioty, pozostałe po minionej cywilizacji. Jeżeli będziemy za długo grać jednym zwierzakiem, to ten po prostu zdechnie ze starości, a śmierć oznacza tu albo grę jednym z pozostałych członków stada, albo game over. W dżungli dzieje się sporo.

Dżungla jest jednak bardzo growa – lata upływają w minuty. Przy odrobinie szczęścia i umiejętności małym szczeniakiem powalimy dorosłą krowę. Głód szybko rośnie. Trzeba robić dużo dziwnych rzeczy. Rozczarowała mnie co prawda mała mapa – lokacje są otwarte, ale bardzo korytkowe, co w połączeniu z widoczkiem z boku wciąż kojarzyło mi się jakoś z chodzonymi bijatykami. Co prawda więcej tutaj się skradałem niż biłem, ale Tokyo Jungle w istocie jest połączeniem chodzonego… gryzienia ze skradanką pełną statystyk. Nie jest to wada – ale powinno ostudzić to co niektórych, którzy mają ochotę na Skyrima hipopotamem. Ciężko jest eksplorować beztrosko stację metra, gdy dookoła lwy uczą młode, jak zdobyć pożywienie.

Nieodpartym plusem gry jest różnorodność zwierząt, jakimi przemierzamy dżungle. Różnorodność nie byle jaka, bo jednak rozgrywka roślinożercami jest znacznie odmienna od mięsożerców, a duże zwierzęta mają zupełnie inne siły i słabości od małych. Inaczej gra się jednym zwierzakiem, a inaczej watahą. Inaczej gra się czadowym dinozaurem, niż malutkim jelonkiem. Dlatego trzeba na trochę przysiąść do gry – bo może okazać się, że „zwierzę, które w nas tkwi” jest ukryte gdzieś głębiej.

Główny tryb gry to misje, które niestety musimy wykonywać seriami, co bardzo mnie denerwowało na początku. Bo okazało się, że w czasie pierwszej rozgrywki zrobiłem swoimi małymi pieskami praktycznie wszystko potrzebne do kolejnych awansów, ale nie w wyznaczonej kolejności. Chociaż nie podobało mi się z początku takie rozwiązanie, to jest ono jak najbardziej umyślne. Z czasem zauważyłem, że w Tokyo mogę grać na dwa sposoby – albo defensywnie, tylko i wyłącznie dla punktów za przetrwanie, które są zresztą liczone rzeczowo i przyjemnie, albo ryzykownie, czyli już jako bardziej doświadczony gracz próbując wypełnić te diabelskie zadania w określonym limicie czasowym i zbierając z nich bardzo przyzwoite nagrody, w tym punktowe, potrzebne do zajmowania wysokich pozycji w rankingach. Jeżeli tylko się wciągniemy, to naprawdę możemy przepaść w tej betonowej dżungli.

Szczególnie, że im dalej, tym lepiej – z czasem biegamy między niedźwiedziami, słoniami, dinozaurami, a jeżeli uda nam się przeżyć odpowiednio długo, to także australopitekami. Z biegiem lat zwierzęta są coraz potężniejsze, a sam wspominam wyprawy moich wilków, gdzie pożerałem każdego i prowadziłem swoje stado ku chwale póki nie trafiłem na wrogów, których nieopatrznie uznałem za słabszych. Pycha mnie zgubiła, zapomniałem, jak szalony staje się pod koniec wieku ten świat. I z czasem niestety lekko dokuczała mi monotonia cyklu strachu, polowań i rozmnażania się. Wszystko jest zaprojektowane precyzyjnie i logicznie, a jednak brak tu czegoś, czego często brakuje w grach indie. Czegoś, co uczyniłoby grę nieustannie fascynującą i bawiącą przez długie godziny, mistrzowskiego szlifu doświadczonego developera. Na szczęście złożony system nagród oraz leaderboardy zawsze popychają do przodu i dają nam jakiś cel.

Wszystko kręci się tu wokół trybu przetrwania. Gracz, który chce dojść tylko do napisów w kampanii, musi się pogodzić z tym, że spędzi sporo czasu też w survivalu. Chcesz odblokować następny akt w kampanii? Zbierz trzy archiwa opisujące historię końca ludzkości, które są porozrzucane po mieście, graj do game over, przejdź odblokowany rozdział, powtarzaj do napisów końcowych. Sam story mode też jest pretekstem do dalszego grania w survival mode – kolejne krótkie akty uczą gracza bardziej zaawansowanych technik przeżycia, by ten grał lepiej, traktując narrację jako ozdobnik. Przyznać trzeba, że ostatni rozdział potrafi zaskoczyć, ale gry nie polecam tym, którzy szukają dobrych trybów historii. To gra arcade, w której chodzi o score lub zabawę z przyjacielem, bo gra na wspólnym ekranie daje jak zwykle znacznie więcej frajdy. Kanapowe kłótnie o to, czyją partnerką będzie niezwykle dorodna gazela? Czemu nie!

Graficznie jest - delikatnie rzecz ujmując - bez szału. Tokyo Jungle wygląda jak coś z ery PlayStation 2, i nie mam tu na myśli wcale najładniejszych gier z poczciwej konsoli Sony. Wysiłki artystów gubi to, że gra często zwalnia, nie oferując fajerwerków graficznych, szczegółowych tekstur czy realistycznych modeli. Widać po niej niski budżet, ale sprawdza się i spełnia swoją rolę doskonale. Odgłosy zwierząt są niezłe, a elektroniczna muzyka naprawdę przyjemna… co w sumie się nie liczy tak bardzo, jak przypuszczałem. Liczy się Survival i pokonywanie hord wrogów. Król dżungli może być tylko jeden.

Tokyo Jungle to jedna z tych gier, w które nie będziemy chcieli zagrać, jeżeli wyjdzie lepszy sequel. Nie będzie sensu do niej wracać i natychmiast zestarzeje się w naszych oczach. Niemniej na chwilę obecną warta jest grzechu, bo naprawdę nie ma niczego podobnego. Można narzekać, że w grę tak bliską naturą hitom z automatów potrafią wkraść się momenty nudy i oczekiwania, że samotny gracz nie będzie mógł spędzać przy niej długo czasu, że może przez swój gameplay bardziej pasowałaby na handheldy.  Trzeba jej nieco wybaczyć, jednak jeżeli wiemy na co się decydujemy – a mam nadzieję, że lekko to rozjaśniłem - to wciągnie nas ten chory, a jednak w klasyczny sposób growy świat, w którym przetrwają tylko najsilniejsi.

PS: Serdeczne podziękowania w związku ze wszelaką pomocą w owej dżungli dla Heda oraz Sumia z Mondo.

Pita
20 września 2012 - 18:24