Klasyka na talerzu to seria traktująca o grach przykrytych grubą warstwą kurzu, lecz w większości jeszcze nie całkiem zapomnianych, podana w przystępny dla współczesnego gracza sposób. Z kolei dziś chciałbym wam przedstawić bardzo znaną grę z nieco innej, nietypowej perspektywy. Bo choć Duke Nukem 3D zna (choćby z tytułu) każdy szanujący się gracz, nie każdy miał okazję pograć w oficjalne dodatki, m.in. Duke Carribean: Life’s a beach czy It out in D.C.
Czym (a raczej: kim) jest Duke, nikomu wyjaśniać nie trzeba. Wspomnieć jedynie warto, że to prawdziwa legenda FPSów, które swego czasu ostro namieszała w branży, zyskując miliony fanów na całym świecie. Nie będziemy się tutaj jednak rozwodzić „dlaczego” i co sprawiło, że Duke stał się tak popularny (choć jego legenda dłuższy czas temu mocno przygasła), chciałbym za to przypomnieć wam najciekawsze moim zdaniem oficjalne dodatki. Nie były one stworzone przez 3D Realms (ten grzebał już przy DNF), jednak dostały oficjalną pieczątkę w stylu „3D Realms approves”.
Duke Carribean: Life’s a beach wyszło spod skrzydeł Sunstorm Interactive 31 grudnia ’97 roku, czyli około 1,5 roku po premierze podstawki. Po długich i wyczerpujących zmaganiach z obcymi - zaraz, przecież Duke się nie męczy! – mniejsza z tym; książę robi sobie wakacje na Karaibach, sycąc się widokiem panienek w bikini, białego piasku i lazurowego oceanu, popijając przy tym ulubionego drinki. To wszystko do czasu, aż starzy „przyjaciele” nie wpadną na podobny pomysł.
Zmiany są bardzo duże, choć nie należy nastawiać się na rewolucję techniczną: to wciąż stary, dobry Build engine ze swoimi charakterystycznymi ograniczeniami, jednak na tyle rozbudowany, że swego czasu było czym się zachwycać. Przemierzymy więc karaibskie plaże i bary, zwiedzimy kasyno, a nawet zrobimy sobie rejs statkiem wycieczkowym (takim prawdziwym Cruise shipem!). Tradycyjnie poziomy są bardzo klimatyczne i rozbudowane, a przeciwnicy agresywni i uzbrojeni po zęby. Ponadto do naszych rąk trafią stare-nowe pukawki, tym razem w „plażowej” odsłonie: shotgun czy karabinek wodny (wyglądają na zabawki dla dzieci, ale są równie skuteczne co ich klasyczne odpowiedniki), granaty ukryte w ananasach, albo podróżna wersja „zamrażacza” (dla odmiany miotającego… kostkami lodu!). Fantazji twórcom nie można odmówić. Naprawdę solidne, nad wyraz klimatyczne rozszerzenie.
Drugim, najciekawszym moim zdaniem dodatkiem przygód Księcia jest Duke it out in D.C (od tej samej ekipy co powyższy). Fabuła nie jest (jak zwykle) nieprzewidywalna i rozbudowana, nie przeszkadza to jednak ani trochę w zabawie: prezydent został porwany, a Duke musi go uratować. Akcja gry dzieje się (niespodzianka!) w Waszyngtonie, zwiedzimy więc Biały Dom (niesamowicie dopracowana i ciekawa lokacja), tunele metra, zobaczymy z bliska monument Lincolna czy Kapitol (także od środka). Nie da się ukryć, że największą zaletą rozszerzenia są oczywiście świetnie zaprojektowane lokacje, i choć np. Biały Dom jest tylko wizją twórców, a nie dokładnym odzwierciedleniem oryginału, przemierza się go z niekłamaną chęcią. Jednak najciekawszym poziomem wydaje się być ten ukryty, dziesiąty – nasz heros cofa się do starożytności, by nacieszyć oczy m.in. piramidami – oczywiście nie sam.
Z perspektywy czasu, Książę niestety mocno się zestarzał i dziś wracam do tych wspaniałych chwil jedynie myślami. Miło jest więc mimo to powrócić na chwilę do czasów, kiedy „prawdziwe” 3D w FPSach było dopiero w powijakach (Quake), a poziom „Hard” (Damn I’am good) naprawdę oznaczał, że będzie trudno jak diabli. Tym bardziej, że samą klawiaturą trzeba się było mocno nagimnastykować.