Borderlands 2 - pierwsze wrażenia z pobytu na Pandorze - Marcus - 23 września 2012

Borderlands 2 - pierwsze wrażenia z pobytu na Pandorze

Kiedy na łamach Gry-Online pojawiła się recenzja Borderlands 2 z niemal maksymalną notą w wysokości 9,5 punktu, ucieszyłem się, że pieniądze przeznaczone na zakup gry nie zostaną wyrzucone w przysłowiowe błoto. Mój zapał ostygł, gdy w komentarzach pod tekstem pojawiły się pytania o porównanie pierwszej części z drugą. Odpowiedź autora artykułu mówiła jasno: jeśli ktoś wynudził się przy jedynce, to dwójka prędzej czy później zrobi z nim to samo. Na szczęście dla mnie gra okazuje się łaskawsza, ponieważ pograłem kilka godzin i cały czas chcę więcej.

Intro, które pojawiło się po wciśnięciu przycisku „New Game” umocniło mnie w przekonaniu, że Borderlands 2 niczego nie bierze w pełni na serio. Autorzy od początku serwują absurdalny, choć niezbyt wyszukany humor. Przy okazji poznałem także czwórkę głównych bohaterów wraz z ich specjalnymi umiejętnościami, które zademonstrowali właśnie we wspomnianym wcześniej filmie.

Gearbox postanowiło stworzyć czwórkę całkiem nowych bohaterów, a tych starych wykorzystać jako postacie niezależne, pojawiające się podczas rozgrywki. Tym sposobem w nasze ręce trafił Salvador, pełniący rolę tanka, cichy zabójca zwany Zer0, żołnierz Axton oraz jedyna przedstawicielka płci pięknej – Maya, wcielająca się w syrenę. Różnice między każdą z klas polegają przede wszystkim na ich odmiennych specjalnych umiejętnościach. Gunzerker potrafi strzelać z dwóch broni naraz, a chociażby Assassin tworzy własny hologram, który odwraca uwagę wrogów, tym samym pozwalając mu przekraść się „na tyły”.

Pojazdy - jedna z wielu atrakcji czekających na nas na Pandorze

W ciągu niecałych sześciu godzin, jakie spędziłem w grze, wykonałem zaledwie kilka misji, czerpiąc ogromną frajdę z uszczuplania szeregów wroga. Głównym antagonistą jest w tym przypadku tzw. Handsome Jack, muszę przyznać, całkiem nieźle wykreowany. Krótko mówiąc, gość przejął kontrolę nad Pandorą i postanawia wykurzyć niewygodnych dla niego ludzi. W tym celu nasyła na nas całe zgraje szaleńców, żołnierzy i mini-bossów, broniących dostępu do co ważniejszych miejsc. Oczywiście, oprócz humanoidalnych istot, na drodze do chwały stają nam także zwierzęta. W powietrzu czają się przypominające pterodaktyle istoty, na ziemi do akcji wkraczają różnej wielkości mutanty. Zapewne wraz z postępem fabuły liczba nieprzyjaciół się powiększy.

Dużą zmianą na plus jest dla mnie zwiększenie różnorodności otoczenia. Pustynne tereny z jedynki na dłuższą metę niezmiernie męczyły wzrok, co w kontynuacji jeszcze mi się nie przydarzyło. Poprawie uległa także jakość oprawy wizualnej – tekstury wyglądają ładniej, modele postaci prezentują się lepiej, oko cieszą całkiem ładne widoki, jakie spotyka się na Pandorze. Równie imponująca jak w przypadku pierwszego Borderlands jest ilość uzbrojenia. Wszelkiej maści snajperki, strzelby, karabiny i pistolety dzielą się na różnorakie hybrydy, co ostatecznie daje setki, a nawet tysiące rodzajów pukawek. Ich znajdowanie wiąże się oczywiście z aktualnym stanem rozgrywki, dlatego nie spotyka się sytuacji, by początkujący gracz posiadał zaawansowany technologicznie arsenał.

Po drodze spotykamy starych przyjaciół

Kiedy pokonywałem ten sam etap po raz drugi, wrogowie stanowili dla mnie dużo mniejsze zagrożenie, niż za pierwszym razem. Generalnie rzecz biorąc, śmierć na polu walki spotyka nas rzadko, gdyż bohatera ochrania samoczynnie regenerująca się tarcza. Dodatkowo, w razie poważnych ran, da się uciec kostusze zabijając stojącego w pobliżu oponenta. Jeśli już zginiemy, odrodzimy się oczywiście w miejscu ostatniego zapisu stanu gry.

Walka jest niezwykle dynamiczna. Wrogowie ostrzeliwują nas często ze wszystkich stron, lecz odpowiednie wykorzystanie otoczenia (np. beczek z substancjami żrącymi) i szybkie uniki pozwalają uciec z podbramkowych sytuacji. Przydaje się zbieranie znalezionych po drodze przedmiotów, a w szczególności nowych odmian broni i amunicji dla nich przeznaczonej. Rywale są na tyle mocni, że nierzadko trzeba wpakować w nich całe magazynki, by odnieść pożądany efekt. Trafienia krytyczne to chyba najlepsi przyjaciele gracza, bo za ich pomocą można odesłać do zaświatów całe zastępy przeciwników. Ich absurdalny humor, o którym napisałem na początku trafił w moje gusta. Teksty niektórych postaci, w szczególności dobrze już znanego robota kilkukrotnie wywołały na mojej twarzy uśmiech.

Broni jest masa, a każda z nich różni się czymś od innych

Tryb kooperacji, czyli podstawowy czynnik, który zdecydował w moim przypadku o kupnie omawianego tytułu daje radę. Wspólne masakrowanie oponentów sprawia ogromną przyjemność, większą niż w przypadku trybu single player, pojawia się nawet możliwość jazdy uzbrojonymi pojazdami w gronie kilku osób. Jedyny zarzut, jaki postawiłbym co-opowi, to wspólny ekwipunek. Jedna osoba może zabrać wszystkie przedmioty, co sprawia, iż momentami  bierzemy udział w istnym wyścigu szczurów. A wystarczyłoby podzielić rzeczy na cztery klasy i problem znika. Jeśli jesteście maniakami zbierania wszystkiego co się da, najlepiej stworzyć kilka postaci, jedną przeznaczając do multiplayera.

Gdybym miał w skrócie opisać Borderlands 2, użyłbym słów „ładniej, więcej, lepiej”. Otrzymujemy niezwykle satysfakcjonująca zabawę z rozległym i przepięknym światem, masą broni, ulepszeń oraz statystyk. Do tego dochodzą dziesiątki nieprzyjaciół i charakterystycznych postaci z ich całkiem przyjemnymi gagami, a wisienką na torcie jest tryb kooperacji dla czterech osób jednocześnie z możliwością wyboru różnorodnych klas.

P.S. Zwracam uwagę na fakt, iż powyższy tekst nie jest recenzją, a jedynie pierwszymi spostrzeżeniami nt. produkcji Gearbox Software.

Marcus
23 września 2012 - 15:06