Sleeping Dogs – przeszedłem grę a u mnie rzadko się to zdarza. - Qualltin - 7 października 2012

Sleeping Dogs – przeszedłem grę, a u mnie rzadko się to zdarza.

Wielokrotnie zdarza mi się niektóre tytuły pozostawić bez wisienki na torcie, czyli wykończenia głównej fabuły. Są gry, które nigdy nie miały przyjemności oświecić mnie swoim zakończeniem i nieprędko pewnie zostanie dana im taka szansa. Sleeping Dogs jest grą, która jako jedna z niewielu mogła na mojej konsoli zagościć na dłużej. Przeszedłem, a teraz podzielę się swoją opinią.

Dobierając się do śpiących psów nie miałem pojęcia jeszcze, że jest to tytuł mający być trzecią odsłoną serii True Crime. Sięgam pamięcią wstecz i okazuje się, że z tymi tytułami spędziłem dużo godzin w 2003 i 2005 roku. Niesamowita wtedy była dla mnie możliwość bycia kompletnym gliną, z możliwością rewizji, aresztowań i wykonywania codziennej, ulicznej roboty przekładanej tajnymi akcjami pośród gangów. W Sleeping Dogs już niestety nie nosimy na sobie munduru albo chociaż odznaki, ale nadal działamy w imię prawa. Chociaż nie zawsze…

Pod sterowanie naszego pada, a mówię tak bo grałem na konsoli Xbox 360, trafia Wei Shen, który wrócił ze Stanów Zjednoczonych wykonać misję, która miała rozdzielić królujący gang Sun On Yee. Wszystko pod przykrywką chłopca na wysyłki. Zaczynamy od nudnych, mających charakter ścisłej pogardy, zadań. Podwieź kogoś tutaj, zawieź mnie tam, załatw dla mnie to. Z czasem, jak to zwykło w takich sytuacjach, mamy przyjemność poznać kogoś postawionego szczebel wyżej od naszego ówczesnego przełożonego. I tak, w drodze zwykłej uprzejmości i chęci pomagania biednym ludziom stajemy się jednym z braci Sun On Yee i mamy jeden z niewielu decyzyjnych głosów całego gangu.

Na przestrzeni wielu godzin spędzonych grą, w oczy rzucają się strasznie momenty, w których musimy wykonać rutynową robotę w postaci przewiezienia naszego tyłka z punktu A do punktu B. Strasznie nużące są takie momenty i jedynym ratunkiem wydaje się być taksówka, która albo ma w zwyczaju się w chwili potrzeby nie pojawiać, bądź są z nią jakieś problemy. Nie mniej jednak jest to grupa momentów, które zniechęcają niesamowicie. Jeśli doliczyć duże odległości do pokonania przy bardzo uproszczonym trybie jazdy, to mamy tutaj solidny argument przeciw manualnemu przemieszczaniu się.

Tryb walki to wielki plus gry. Dawanie łupnia oprychom daje niezłą frajdę! Ale do czasu.

Śpiące psy nie słyną jednak z takich problemów, a z dającego niesamowitą przyjemność trybu walki. Pod koniec gry przychodzi nam oczywiście zmierzyć się z bronią palną, jednak przez większość czasu będziemy jako argumentu używać siły naszych rąk i nóg. System walki opiera się głównie na kontratakach i blokach. Swego czasu było to dość łudząco podobne do stylu znanego z Assassin’s Creed. Tak czy owak, tryb ten sprawia bardzo dużo frajdy, a jeśli potrafimy odpowiednio wykorzystać elementy otoczenia i zmiażdżyć dla przykładu głowę przeciwnika w otworze wentylacji, to nabiera ona soczystego piękna, z którego korzystamy ile tylko wlezie. Niestety, odczuwałem już znudzenie walką w momentach, gdy przychodziło mi zmierzyć się z falami przeciwników nadciągających znikąd.

Czasami trzeba też udowodnić przed gangiem, że nie jesteśmy wtyką.
A życie w luksusie sprowadzi do nas także piękne kobiety.

Na zdecydowaną nagrodę zasługuje tutaj fabuła. Zmagałem się z pospolitym syndromem „jeszcze jednej misji”. Każda z wykonanych budziła we mnie ciekawość tego, co nadejdzie w następnej, stąd nie dało się często oderwać dopóki nie poznało się dalszych losów pewnej postaci czy samego motywu. Oczywiście historia jest nader klasyczna, oparta chyba na wzorcowych filmach, w których bohaterem jest policjant działający pod przykrywką, jednak zdecydowanie dobrze osadzono to we wschodnim klimacie, gdzie całości piękna dopełniał lewostronny ruch.

W momencie, gdy gra wchodziła już do sklepów, w najlepsze trwała dyskusja porównawcza do Grand Theft Auto. Moim zdaniem Sleeping Dogs ma się nijak do wspomnianego hitu. Mamy zręcznościowy system sterowania, mamy wolny i otwarty świat, mamy charakter mafijny, jednak gry te bazują na zupełnie innych schematach. Nie można doszukiwać się w każdej z gier podobieństw do znanych tytułów. Należy pamiętać, że pewne motywy ściągnięte mogą być z różnego rodzaju innych produkcji. Na pewno śpiące psy nie powinny być spadkobiercami spuścizny GTA. Jest to samodzielna gra, w której wykorzystano parę oklepanych motywów, jednak ich zgranie i przedstawienie w nowym świetle i ciekawym świecie wschodniego przepychu i chińskich zagrywek sprawia, że jest to tytuł nad wyraz samodzielny, który powinno rozpatrywać się osobno i oceniać bez żadnych porównań. Przywar trochę ma, jednak całościowo prezentuje się jako świetna gra, którą aż chce się przejść. A i misje poboczne aż tak bardzo nie gryzą swoją powtarzalnością. Jeśli jeszcze nie złapaliście za Sleeping Dogs, zróbcie to jak najszybciej!

Qualltin
7 października 2012 - 18:21