Po tym co za chwilę napiszę stanę się zapewne ofiarą internetowego samosądu, ale muszę szczerze przyznać, że nigdy nie ciągnęło mnie do piłki nożnej. Pewnie, wyjść na boisko i pokopać z kolegami piłkę było nawet przyjemnie, ale zawsze odrzucało mnie od nałogowego oglądania meczy lig wszelakich oraz upartego kibicowania drużynom, których nazw nie potrafiło się często nawet poprawnie wymówić. Co za tym idzie, kolejne odsłony Fify oraz innych gier kopanych regularnie spotykały się u mnie z tragicznym wręcz niezrozumieniem i omijane były szerokim łukiem. Od zasady tej był jednak jeden wyjątek: 8-bitowa Kunio Kun no Nekketsu Soccer League, polskim graczom znana pod nazwą Goal 3.
Jak mawiał trener Górski: "Piłka jest okrągła, a bramki są dwie, albo my wygramy, albo oni". W tym jednym cytacie zawiera się cała mądrość wschodnich mistrzów piłki oraz dobre 90% zasad rządzących Goal 3. I nie ma w tym cienia ironii, ani złośliwości: w grze nie tylko nie obowiązują niemal żadne reguły znane nam ze stadionów, ale w nadmiarze mamy wręcz ich zaprzeczenia. Tutaj nikt nie przejmuje się wijącymi się na ziemi zawodnikami, a faule z użyciem nóg, rąk i głów są na porządku dziennym. Zasada jest prosta: za plecami mamy swoją bramkę, w której piłka nie ma prawa się znajdować, a naprzeciw siebie szóstkę zawodników wrogiej drużyny przez którą należy się przebić (to słowo pasuje tu wręcz idealnie), aby umieścić piłkę w ich bramce. Najlepiej przy użyciu jakiegoś super kopnięcia, które wyrzuci bramkarza na orbitę. Razem z bramką.
Totalna samowolka panująca na boisku daje wprost niesamowitą frajdę z gry i święte przekonanie, że żaden zawodnik znany z Fify lub PES-a nie przeżyłby w Goal 3 choćby minuty. Szczególnie, że również pogoda gra tu bardzo nieczysto i z uporem godnym lepszej sprawy zsyła na biednych zawodników kolejne plagi egipskie, rażąc wszystkich wokół piorunami, porywając ich przy pomocy trąb powietrznych i zamieniając boisko w bagno. Na najwyższym poziomie trudności przebiegnięcie całej długości boiska bez zaliczenia kontaktu z przeciwnikiem lub piorunem graniczy po prostu z cudem i powinno być nagradzane medalem.
Nie powala za to oprawa graficzna, która nawet jak na NES-a nie jest szczególnie oszałamiająca. (A trzeba przy tym brać również poprawkę na fakt, że w momencie premiery Goal 3 system ten wielkimi krokami odchodził już do lamusa). Ot, kilka wariacji na temat standardowych boisk piłkarskich i mangowe ludziki wyglądające jak klony z podmienionymi twarzami. Ponarzekać można by również na małą ilość trybów gry (są zaledwie trzy: Liga, będąca tutejszym odpowiednikiem kariery, konkurs rzutów karnych oraz typowy versus, do rozegrania w konfiguracji 1 vs 1, 1 vs 2 i 2 vs 2), gdyby nie to, że nawet dziś dałoby się je uznać za sensowne do zabawy minimum.
Goal 3 jest jedną z tych gier, w które po prostu należy zagrać. Nawet nie dlatego, żeby się przekonać jak to było w epoce 8-bitowców, ale po prostu dlatego, że to naprawdę fajna, ponadczasowa gra sportowa. Jeśli nie mieliście do tej pory okazji się z nią zetknąć – pogrzebcie w odmętach Sieci i spróbujcie ją wyłowić. Przy odrobinie szczęścia uda się Wam ją upolować za mniej niż 10 zł, z konsolą na dokładkę. Dla każdego konsera gier wideo to po prostu pozycja obowiązkowa.