Indyk po rosyjsku - recenzja Intrusion 2 - guy_fawkes - 14 października 2012

Indyk po rosyjsku - recenzja Intrusion 2

guy_fawkes ocenia: Intrusion 2
70

Gry to takie dziwactwa, że nawet biegając tylko w prawo można w nich sporo osiągnąć. Obranie jednego kierunku wystarczy, by oswobodzić uprowadzoną księżniczkę czy też pokonać herszta złej organizacji. I choć współcześnie królują trzy wymiary, nie brakuje produkcji uderzających w nostalgiczną strunę. Swoje „kiedyś było lepiej” przedstawił Aleksiej Abramenko, nawiązując w serii Intrusion do takich legendarnych hitów jak Metal Slug czy Contra, dodając jednak kilka groszy od siebie. Jako że niedawno miała miejsce premiera części drugiej, zajmiemy się właśnie nią.

ALEXEI, WHY? FOR MONEY!
Jeśli nie znacie pierwowzoru, to spokojna Wasza rozczochrana. Stworzone kilka lat temu pierwsze Intrusion autor udostępnił za darmo, a znajdziecie je na wielu stronach z flashowymi gierkami, m.in. tutaj: http://www.kongregate.com/games/vapgames/intrusion. Nie samym uznaniem graczy żyje jednak developer, zatem sequel wyprawiono w świat z misją zarobienia na chlebek dla twórcy, co nie spodobało się wielu sympatykom oryginału, choć prawdę mówiąc gdyby nie to (a konkretniej – obecność w katalogu Steama), zapewne nigdy nie zwróciłbym na ten tytuł uwagi, a nawet w ogóle się o nim nie dowiedział.  Zresztą narzekania malkontentów nie znajdują pokrycia w rzeczywistości – i tak niemalże połowę Intrusion 2 upchnięto w bezpłatnym demie. Poza tym znając promocje na platformie Valve prędzej czy później dzieło Rosjanina trafi do wyprzedaży i każdy chętny wyrwie je za grosze, jeśli teraz skąpi tych 8 €.

Intrusion 2: Airborne

BOSSA NA GROWEJ GIEŁDZIE
Porzućmy jednak ekonomiczne dyrdymały, bowiem najważniejsza jest przecież sama rozgrywka. Fabularna strona Intrusion 2 jest oczywiście trywialna i w gruncie rzeczy nieistotna (samotny komandos na obcej planecie ściera się z armią wroga), lecz nie tym mają brylować tytuły z nieco pokrytego już patyną gatunku run’n gun. Ich clou to dynamiczna, ciągła akcja, tabuny przeciwników do ubicia oraz naturalnie bossowie – przeważnie ogromni, potężni i cholernie odporni, każący się pieścić wyrzutniami rakiet i laserami przez dobre kilka minut, zanim łaskawie odrzucą fragment zbroi, przenosząc batalię na kolejny etap. Pojedynki z najtwardszymi badassami to zdecydowanie największy atut gry. Na uznanie zasługują ich projekty, a także różnorodność warunków, w jakich przyjdzie krzyżować z nimi rękawice.  Gdy jeden z nich, statek desantowy pogroził mi palcem zacząłem się zastanawiać, czy Abramenko to aby nie pseudonim jakiegoś Japończyka…

Nu pagadi, sołdat!

POBOŻNE ŻYCZENIA
Wysokich lotów nie zaniżają również pomniejsi oponenci – od zwykłych żołdaków po mechaniczne, dorodne kocury i mechy. Zarówno potyczki z szeffostwem, jak i z mniej lub bardziej szeregowym tałatajstwem łączy wspólny mianownik wysokiego poziomu trudności. W porównaniu z jedynką autor ułatwił nieco sprawę rezygnując z totalnie olskulowych „żyć” na rzecz checkpointów, lecz te i tak rozmieszczono na tyle rzadko, że bez sporych umiejętności manualnych można zapomnieć już o poziomie normal. Zamiana klawiatury i myszy na pada także nie sprawi, że Intusion 2 stanie się samograjem – a mnie akurat zdecydowanie lepiej się bawiło na standardowych dla blaszaków kontrolerach. Skromny pasek zdrowia z połączeniu z liczbą oponentów – czasem kilkoma twardymi sztukami jednocześnie – przekłada się na wielokrotne podejścia do niektórych fragmentów, aż wreszcie dotrze się do następnego punktu kontrolnego choćby ledwo dysząc. Nie jest to co prawda ogromna mordęga, ale wystarczająco skromny margines błędu, by z każdego starcia, zwłaszcza z tymi największymi oponentami, czerpać ogromną radość. Do tej pory pamiętam drżenie rąk po ubiciu końcowego bossa przy akompaniamencie życzeniowego myślenia i warg zagryzających „błagam, tylko nie lasery, mam 1 pasek HP…”.

Momentami doskwierał mi wilczy apetyt na kolejne poziomy

LEKCJA FIZYKI
W odróżnieniu od chociażby legendarnej już Contry, w której gracz bazował wyłącznie na sile ognia, Intrusion 2 poza bronią wykorzystuje również prawdziwie nowożytny element gier, mianowicie całkiem rozbudowany silnik fizyczny. Tutaj równie łatwo zerwać od wrażej kuli co od skrzyni rzuconej potężnym, mechanicznym ramieniem. To na szczęście miecz obosieczny, z którego warto korzystać, np. spychając przeciwnikom głazy wprost na czerep, innym razem zaś kryjąc się za prowizoryczną osłoną. Urzekły mnie drobiazgi w rodzaju możliwości toczenia śnieżnych kul czy też znaczenia ciężarów różnych obiektów. Niestety zaimplementowanie fizyki odbiło się nieco negatywnie na samej grze, gdyż za sprawą śmiesznych animacji (zwłaszcza wilka, na którym można jeździć wierzchem!) świat przedstawiony wygląda trochę jak z gumy. To w zasadzie natychmiast demaskuje Intrusion 2 jako grę stosunkowo nową, a nie zaś klasyk odpalony w emulatorze, na co wskazuje wyraźnie inspirowana 16-bitowymi sidescrollerami grafika. Strona wizualna wschodnioeuropejskiego indyka ma swój urok, zaś bogate w detale plansze i bossowie pozwalają patrzeć nań z sympatią, lecz przydałby się jakiś współczesny szlif, który ukryłby poszarpane krawędzie, mocno kłujące w oczy.

- Lubisz chodzić po drzewach? - Meh.

… ALE JAK TO?!
Ubolewam, że nie mogę do końca zachwalić tej produkcji i zamknąć licznik skali ocen, ale poza popierdółkami w stylu komicznych animacji Intrusion 2 ma kilka innych wad, z czego długość gry (osoby zdolne manualnie zaliczą całość ok. 3-4h, a mnie bardziej boli skromna ilość bossów – tylko 3…) to ta mniej istotna. Największą zbrodnią dokonaną na grze typu run’n gun jest bowiem… brak co-opa! Wyobrażacie sobie Contrę bez tryby współpracy? Albo Metal Sluga? Rosyjski indyk nie pozwala odżyć wspomnieniom z radosnego, wspólnego katowania padów w trakcie kolejnych podejść. Wielka szkoda, że autor nie sklecił nawet lokalnego co-opa, bo ten przeniósłby grę na Himalaje grywalności – tymczasem musimy zadowolić się, powiedzmy, Alpami. Niby wysoko, ale do szczytów na Dachu Świata daleko.

ŁAPKA W GÓRĘ
Intrusion 2
nieoczekiwanie dostarczyło mi mnóstwa pozytywnych doznań. Pomijając karygodny brak co-opa i małą liczbę etapów to świetna rozrywka na kilka godzin. Kibicuję deweloperowi i liczę, że kiedyś otrzymamy dopracowaną kontynuację, w której śmiercionośny duet skopie niejeden tyłek.

PLUSY:

  • wysoka grywalność
  • satysfakcjonujący poziom trudności
  • świetne walki z bossami

MINUSY:

  • brak co-opa
  • mała liczba etapów i bossów
  • komiczne animacje

Jeśli ktoś ma ochotę śledzić mnie na Twitterze, zapraszam tutaj: https://twitter.com/guy_fawkes_gt

Zapraszam również do mojej strony na FB, gdzie zamieszczam wszystkie linki do publikowanych przeze mnie treści i ciekawostki: http://www.facebook.com/GuyFawkes88

guy_fawkes
14 października 2012 - 10:12