Chcemy igrzysk - Cascad - 8 listopada 2012

Chcemy igrzysk

Krwawa rozrywka, pikantne szczegóły, wspaniałe wzloty i jeszcze wspanialsze upadki – wszystko co pozwala na jakiś czas zapomnieć o własnych problemach jest w cenie. Liczy się tylko bodziec i reakcja, to nasza natura, z którą nie da się wygrać – choć w śmieszny sposób wiele osób próbuje.

 

Piszę o tym bo całkiem niedawno przypomniało mi się, że podczas Euro 2012 pod poznańską operą zebrała się grupa przeciwników tej imprezy, krzycząca coś w stylu „chleba zamiast igrzysk” do przechodzących obok kibiców z całej Europy, zmierzających do pubu/na strefę/na stadion. Przybysze miło kiwali do „buntowników” nie rozumiejąc ani słowa z tego co mówili (myśleli pewnie, że ich pozdrawiają). Ten obrazek na zawsze zostanie w mojej głowie, gdy tylko podda się w wątpliwość konieczność dostarczania ludziom emocjonującego widowiska. I zahacza to także o gry.

 

Mimo całej swej sceptyczności głęboko wierzę, że ludzie mają naturalną ambicję do robienia wielkich rzeczy – oczywiście obecne czasy zmuszają do tłumienia tego instynktu, jednak wciąż gdzieś on jest, kryjąc się we krwi niczym chęć do polowania na mamuty. Dlatego uwielbiamy oglądać sport i utożsamiać się z czyimś zwycięstwem, lub śledzić pudelka pokazującego upadłych celebrytów bez makijażu, z pustą samarką... Obie rzeczy wzbudzają emocje bo odbija się w nich brutalna rzeczywistość, nie można im także odmówić tego, że się na nich zarabia. Oczywiście u nas najczęściej kasę ze stołu zbierają tylko ci najwyżej posadzeni, jednak na samą myśl o tak globalnych imprezach jak igrzyska olimpijskie, mistrzostwa świata w piłce nożnej czy też nieodżałowane gale Pride FC zaczynam dostawać gęsiej skórki. Tyle osób dbało o ich jakość, pozwalając spełnić marzenia jednych i złamać życiorysy drugich, że wychodzenie na ulice i twierdzenie „ja tego nie oglądam, więc jest to niepotrzebne” wydaje się po prostu głupie. Wiem, nasze państwo mogłoby się w tym samym czasie skuteczniej zająć kryzysem, jednak nie wolno zapominać o tym, że życia milionów kręcą się wokół samej piłki nożnej, nie wspominając o innych sportach. Mimo wszystko ludzie i tak wyszli na ulice, ludzie chcący m.in. walki z bezrobociem, których postulaty są atakiem na pracę innych... Brak słów (zdaję sobie sprawę, że główną przyczyną było odwrócenie uwagi publicznej od pewnych problemów, jednak dajmy sobie z tym spokój raz na jakiś czas).

 

Bardzo dobrze naszą chęć przeżywania zwycięstw pokazał ostatnio Jerzy Janowicz, młody polski tenisista zdobył nie tylko Paryż, ale i świat – setki tysięcy chłopców i dziewczyn na całym globie ponownie uwierzyła, że w tej niesamowicie silnie obstawionej dyscyplinie wciąż jest miejsce dla kogoś nowego, kto bezczelnie pobije faworytów. I jeszcze ta gra pełna ryzyka... czyste igrzyska.

 

Co mają do tego gry? To, że dzięki nim każdy z nas może, w swojej własnej skali, zmierzyć się z przeciwnościami. Bierne oglądanie filmów i czytanie książek działa na zupełnie innej częstotliwości, potrafiąc także poruszyć, jednak bez elementu interaktywności. To jaką fetę na ekranie wyświetla Call of Duty automatycznie tłumaczy sukces tej serii, co z tego, że chodzi się w niej po sznurku (ok, Black Ops II ma to zmienić), jeśli zapewnia epickość na poziomie obrony Burger Kinga? Na tym samym jedzie masa innych, stawiających wyzwanie pozycji i właśnie dzięki temu wielu z nas pomimo upływających lat trzyma się tego hobby. Dostajemy wyreżyserowane zawody z tłem fabularnym i możliwością wzięcia spraw w swoje ręce, coś czego jako ludzie podskórnie potrzebujemy.

 

Brzmi to nieco przewrotnie, kiedy pisze o tym ktoś kto preferuje spokojniejsze pozycje, pokazujące bardziej stonowaną zabawę, nie wyprę się jednak tego, że uwielbiam dobrze przygotowane widowisko. Najwięcej emocji daje mi co prawda sport na najwyższym poziomie, choć to co się dzieje w mózgu podczas obcowania z naprawdę angażującą grą to niezbadana rzecz.

 

Trzymajmy się tego i róbmy wielkie rzeczy, chociaż wirtualnie.

 

 

Dzięki za przeczytanie. Oppa.

Cascad
8 listopada 2012 - 15:50