Przegryź zombie w pół - sakora - 11 listopada 2012

Przegryź zombie w pół

Zombie w kulturze masowej obecne są od kilkudziesięciu lat. Z początku termin ten opisywał żywego lub nieumarłego człowieka opętanego przez magię VooDoo. Z czasem ewoluował jednak do typowego, pierwotnego mózgożercy napędzanego najprostszym instynktem przetrwania. Taki też obraz zaprezentował nam Georga Romero. Niestety zombie dalej ewoluował...


Zombie to bardzo wdzięczny temat opart na prostym schemacie. Chodzące zwłoki wykastrowane z osobowości, zasilane jedynie pierwotną potrzebą jedzenia. Czy to świeżego, ciepłego mięsa, czy szarej masy mógowej, nieważne, zawsze jest zagrożeniem. Rozprzestrzenia się jak zaraza, a każdy żywy pogryziony przez nich, przyłącza się po śmierci do hordy i podąża za nią na ślepo.


Bardzo dobrze ten mechanizm pokazała druga część cyklu, Świt żywych trupów. Zrealizowana pod koniec lat siedemdziesiątych XX wieku. Grupka osób zabarykadowana w centrum handlowym walcząca z kolejnymi falami żywych trupów i własnymi słabościami. Był to pierwszy film tego typu, który widziałem, bardzo dawno temu i pozostawił na mnie nader dobre wrażenie.


Żywe trupy są w sumie tanim środkiem wyrazu artystycznego. Zarówno w strefie przygotowania strony wizualnej, jak i na dłuższą metę scenariusza. Jednakże w odpowiedniej ilości i niegłupiej oprawie, są zawsze w cenie. Najsławniejszym przedstawicielem tego nurtu w grach komputerowych chyba na zawsze pozostanie seria Resident Evil.
Mimo obecności wielu innych przeciwników, o wiele potężniejszych, zawsze na pierwszym planie pozostawała walka z przemienionymi w bezmyślne maszynki do mielenia mięsa ludźmi. Z czasem jednak formuła zdała się wyczerpać i zombie stracili swój bezmyślny urok na rzecz wariacji na temat ludzi zainfekowanych larwami.
Ekranizacja tego cyklu przy pierwszej i drugiej części trzymała się klimatu. Natomiast części od trzeciej wzwyż powinny się nazywać Przygody Alicji w krainie koszmarów, a nie Resident Evil.


Niestety zombie ewoluowało. W wiele kierunków. Na czele z pseudozombie imieniem Stubbs. Nieumarłym obdarzonym inteligencją i uczuciami. Tak naprawdę nieposiadającym z zombie nic poza wyglądem, który w tym przypadku tak naprawdę jest tylko przebraniem. Maską dla psychopatycznego mordercy tłumaczącego swoje upodobanie do świeżego mięsa przez swoją uczuciowość i chęć wyrównania rachunków. Może przez chwilę było to śmieszne, jednakże na dłuższą metę zupełnie niestrawne.


Dobrym podejściem do ośmieszenia mózgożerców był film Shaun of the Dead. Całkiem umiejętnie nabijający się z tej bardzo wysłużonej formy. Ośmieszał ludzkie przywary, miał bohaterów, których dało się lubić i to, czego brakuje wieli podobnym produkcjom – dystans do siebie przyprawiony odrobiną brytyjskiego humoru.


Z innej strony stoi norweski Dead Snow. Kolejny film powstały na fali odrodzenia zombie. Czarna komedia zaprawiona porządną dawką krwistej posoki. Tutaj mamy połączenie zombie z równie popularnym czarnym charakterem w postaci nazistów. Tak, żeby standardowy mózgożerca nie był zbyt nudny, będzie zombie nazistą. Rzeczywiście bardzo wyborne...


Równie pomysłowe, co Zombie Strippers. Striptizerki zombie? Serio? Nawet nie wiem, co mogło stać u podstawy tego tworu, bo nazywanie go filmem chyba nie jest wskazane.


W każdym razie na fali remakeów i restartów postanowiono także odświeżyć filmy Romero. Tak też otrzymaliśmy nowy Świt żywych trupów, Dzień żywych trupów, Kroniki żywych trupów i wiele  innych, kompletnie odtwórczych tytułów. Jednakże te filmy poszły dalej. Zombie stały się szybsze i zaczęły biegać jak szalone. Do tego wchodzić po ścianach i używać różnych narzędzi i przedmiotów. Jednakże kiedy zobaczyłem, jak zombie w ciąży rodzi zombie, straciłem już resztki wiary w ten gatunek.


Nie uratuje go nawet 28 dni później, znakomicie ukazujący psychozę ludzi w sytuacji zagrożenia. Gdzie zamiast typowych zombie mamy przepełnionych furią ludzi zabijających wszystkich wokoło. Tutaj można zrozumieć, dlaczego są tacy, a nie inni. To bardzo niepoprawny politycznie obraz dający porządnego kopa obecnemu stylowi życie napędzanego konsumpcjonizmem i ludzką znieczulicą. Film pozostawiający widza z niełatwym obrazem naszego świata.


Mamy też Zombieland, produkcję, która nie trafi do każdego, jednak nie udaje poważnego filmu. To komedia, parodia gatunku pokazująca czego w obecnych filmach z zombie w roli głównej brakuje. Dystansu, aluzji do rzeczywistości i innych filmów oraz przede wszystkim pomysłu.


Patrząc w kierunku gier nie sposób wspomnieć poza Resident Evil naszą produkcję – Dead Island. Przyciągającą od początku niesamowitymi trailerami i przeciekami ze screenami pokazującymi pracę silnika graficznego przy kolejnych warstwach odrywanego ciała.
Jednak przeciwstawienie rajskiej wyspy hordom nieumarłych, niszczących idylliczną, zdawało by się bezpieczną przystań jest z początku porażający. Miejsce, które miało być odpoczynkiem okazuje się być pułapką. Mimo pewnych niedociągnięć gra okazał się być całkiem dobra, a kolejna część jest w drodze.


Bezpardonowo natomiast obchodzi się z nieumarłymi Zombie Driver. Szybko pokazując, o co tak naprawdę w grze chodzi. Czystą eksterminację i walkę o przetrwanie. Bez zbędnych przemyśleń, które są w przypadku tej pozycji niepotrzebne. Gaz do dechy, ręka na spust i ratuj kogo się da. Więcej dla rozrywki z mózgożerami nie potrzeba.


Jednakże nie zawsze zombie w grach są na miejscu. Wystarczy spojrzeć na realnego do bólu, w założeniach jego twórców, militarnego shootera Black Ops, gdzie jako jeden z trybów rozgrywki występuje pokonywanie kolejnych fali zombie.
Mamy też wyborne Red Dead Redemption. Niespotykanie grywalny i mądry western. Rzadko obecnie spotykany gatunek, zwłaszcza w takiej formie. Nagle jako jeden z dodatków otrzymujemy kampanię z zombie. Przepraszam, dlaczego?
Jako trzeci przykład niech posłuży Sleeping Dogs. Tajniak próbujący odnaleźć się w świecie rządzonym przez mafię. Człowiek zmuszony do opowiedzenia się po jednej ze stron. Historia okraszona sekwencjami kung-fu, strzelania, pościgów i skradanki dostaje dodatek w postaci chińskich zombie.
Przestaję to rozumieć. Zombie wpychają się wszędzie. Czy gry nie potrafią obronić się same i muszą sięgać po tego typu dodatki? Rozumiem łamanie konwencji, ale ile razy można łamac konwencję za pomocą zombie?


Jako odtrutka posłużyć może Walking Dead w każdej postaci. Komiksu niepatyczkującego się z nikim. Serialu dotrzymującemu mu godnie kroku, chociaż czasami jego konstrukcja przypomina strzał z działa na początku, potem krycie się po huku i wielki cliffhanger na końcu odcinka. I tak w kółko.
Gra natomiast jest opowieścią. Zbiorem kilku linii fabularnych, gdzie jesteśmy zmuszeni podejmować niełatwe i często moralnie dwuznaczne decyzje.
Zombie w Walking Dead są idealnie wkomponowane w kreowany świat, nie są ani przesadzone, ani za słabe. Są problemem nie mniejszym niż inni ludzie.

Niestety jedna jaskółka wiosny nie czyni. W końcu szala musiała się przechylić za sprawą traileru World War Z, gdzie zombie biegają w rojach, skaczą po sobie i układają w piramidy. Wyglądają jak nafaszerowane narkotykami kukiełki. Śmieszą, zamiast straszyć. Koszmar.
Do tego trzeba dodać jeszcze jedno, Warm Bobies lub też I Am A Zombie Filled With Love. Historię miłosną nastolatki i zombie. Chyba nie było pod ręką wampirów i wilkołaków.


W tym momencie ja odpadam. Czuję absolutny i absurdalny przesyt wszechobecnych zombie i narastających wokoło niedorzeczności. Za chwilę zapewne jakiś wyskoczy mi z pralki z reklamą proszku lub znajdę w sklepie pluszowe zombie.
Mam ich dosyć. Przejadły mi się i czuję, że odbijają mi się czkawka martwego mięsa. Chyba tych zombie jest za dużo, nieprawdaż?

           

        

Można podsłuchać mnie na Twitterze.

          

sakora
11 listopada 2012 - 21:22