Mam tysiąc gier i co dalej? - Cascad - 27 listopada 2012

Mam tysiąc gier i co dalej?

Gameplay Internet to miejsce, w którym codziennie udowadnia się, że można pisać ciągle o tym samym... postanowiłem z tego skorzystać i poruszyć temat backlogu.

 

Granie to droga sprawa. Mało kogo stać na to, by chwytać się każdej nowości, dlatego też nauczyliśmy się polować na okazje. Oczywiście wydawcy korzystają z tej chęci zbrojenia się na zapas, wyciągając z „oszczędnych” takie pieniądze na promocjach, jakich nigdy, by od nich nie dostali. W ten sposób zwiększa się nie tylko lista pozycji w które chcemy zagrać, ale i tych, na które zwyczajnie nie mamy czasu... a każdy dzień to nowa wyprzedaż. Czasem dochodzi do tego, że niektórzy kupują jakiś tytuł już trzeci raz "bo jest tanio". To jedna z chorób pierwszego świata.

 

Mnie zwyczajnie to nie bawi, unikam cyfrowych przecen bo nie czuję takiego kupowania, i wiem, że to jeden wielki przekręt sprzedający wielką bibliotekę niewidzialnych gier. Mimo to i tak wpakowałem się w zaległości, i nie wiem jak z nich wyjdę. Część z tych gier już mam na półce, inne nawet rozpocząłem, na jeszcze inne wciąż poluję - Dzień dobry, oto wycinek mojej kupki wstydu, podzielony na dwie kategorie...

 

 

Rozgrzebane:

 

 

Blur. Świetny wyścig, jeden z najlepszych na tej generacji, radzący sobie bez problemu z Need for Speedami, Test Drive'ami i DiRTem. Neonowy świat wciągnął mnie na pięć godzin po czym musiałem spróbować czegoś innego i jak to zwykle bywa w takich chwilach, do Blur już nie wróciłem. Pudełko z ostatnią grą Bizzare Creations (jest za czym płakać) wciąż patrzy na mnie z wyrzutem z półki, pytając „jak mogłeś?”. Sam nie wiem, ale muszę to jakoś dokończyć. Rewelacyjna pozycja łącząca w sobie idealne przejazdy, rewelacyjny styl, soundtrack i radość znaną z Crash Team Racing.

 

 

Earth Defense Force: Insect Armageddon i 2017. Kupiłem obie, ciorałem na przemian, krzyczałem na wielkie robale i demolowałem statki kosmiczne. Zabawa z tą serią nadaje się bardziej na krótkie posiedzenia niż weekendy z piwem i chipsami, a że nie chce mi się zbyt często zmieniać płyty w konsoli (wiem jak bardzo to straszne, ale to prawda) to już tak jakoś nie wróciłem do mordowania plujących jadem mrówek. Hańba, a takie gry trzeba przecież kończyć.

 

 

Inazuma Eleven. Piłkarski RPG o którym śniłem. Grałem w niego długo, byłem wytrwały, aż nagle gra mnie oszukała, ostatni save okazał się być zbyt daleko i się pokłóciliśmy... Foch już mi co prawda minął, tylko perspektywa zaczynania wszystkiego od zera (bo już nie pamiętam jak się gra i kto, co, z czym) boli bardziej niż widok pogody za oknem.

 

 

Wiedźmin 2. Tak mnie to turlanie się i zbieranie ziółek w lesie znużyło, że sobie nie wyobrażacie. Grze należy się druga szansa, i ją dostanie, muszę jednak najpierw nadrobić te RPGi w których dobrze mi się walczy. Oj Wiesławie, spodziewałem się dużo więcej po tej produkcji.

 

 

Way of the Samurai 3. Gra ma 22 zakończenia, a ja widziałem tylko jedno. Uznaję zatem, że jest ledwo rozpoczęta i trzeba do niej jak najszybciej wrócić... Tylko kiedy to będzie. Sentyment do serii wyniosłem z PlayStation 2, wtedy się w nią zagrywałem i głupio tak teraz patrzeć jak "trójka" kurzy się na półce. Szkoda, że działa gorzej niż pierwowzór.

 

 

Kane & Lynch: Dead Men. Część druga to dla mnie jedna z najfajniejszych gier z jakimi miałem do czynienia, dlatego też niedługo po jej skończeniu zacząłem polowanie na Dead Men. Nie było drogie, skusiłem się i zdecydowanie nie jest to, to na co liczyłem. To pozycja, która dość podle się zestarzała, wciąż jednak trzymam ją na półce licząc, że odkryję jej drugie dno. Oby w końcu się stało.

 

 

Shin Megami Tensei: Devil Survivor. Nie wiem jak tak można, ale mam Devil Survivora i w niego nie gram. Jak zwykle w przypadku długich gier na NDSa, szło mi dobrze, musiałem coś zrobić, odłożyłem sprzęt, zacząłem coś czytać i zapomniałem o wiszącym stanie gry, do kórego teraz tak trudno wrócić. Moja wina, moja bardzo wielka wina.

 

 

Treasure of The Rudras. Znakomity, najpiękniejszy, ostatni RPG Squaresoftu na Super Nintendo wykorzystywał resztki sił tej konsolki. To cudowna przygoda, w której świecie równie szybko przepadłem co... straciłem stany gry. A chyba każdy wie jak działa utrata save'ów w długich grach. Mimo to wciąż pamiętam historię zbliżającego się końca świata i tworzenie czarów poprzez eksperymentalne łączenie wyrazów. Perełka, która nigdy nie opuściła granic Japonii, jednak została przetłumaczona przez fanów. Warto docenić to poświęcenie.

 

 

Dragon Ball: Origins. Okej, wstyd mnie ogarnia na samą myśl o tym, że wciąż mam przed sobą wielką przygodę małego Goku. Zbieranie smoczych kul w konwencji znanej z The Legend of Zelda to świetna sprawa, tym bardziej w świecie pana Toriyamy. Bulma, chmurka i Master Roshi mi tego nie wybaczą.

 

Niezaczęte:

 

 

Seria Mother. Naczytałem się o tym cudownym SNESowym RPGu masy świetnych rzeczy, zakochałem się w nim i jakoś tak... boję się podejść. Ciągnę zatem to platoniczne uczucie przez kolejne lata zamartwiając się tym „kiedy znajdę na to czas”. Kiedyś znajdę.

 

 

Dragon's Dogma. Ten tytuł to coś co wygląda mi na połączenie Dark Soul's i Monster Hunter, i nie mogę się doczekać kiedy to sprawdzę. Obecnie naprawdę nie mam kiedy, jednak chęć na szlachtowanie gryfa czarodziejem rośnie we mnie od pierwszego zwiastuna Dogmy. Muszę to ruszyć.

 

 

Binary Domain. Skoro ludzie, którym ufam porównują produkcję Segi do Ghost in the Shell to nic więcej mi nie trzeba. Cyborgi, rakiety, przyszłość, Tokio? Kupuję, tzn. kiedyś będę musiał.

 

 

Deadly Premonition. Wyjątkowa, równie wyśmiewana co wychwalana pozycja otrzymująca wysokie i strasznie niskie oceny. Japońskie dziwactwo, horror połączony z przygodówką, wykonany po kosztach, chyba przez studentów i stażystów... Mimo to jest to jeden z najgłośniejszych tytułów ostatnich lat w „strefie niszy” i wypada go w końcu rozruszać.

 

 

Animal Crossing: Wild World. Mały, wielki świat, na którego poznanie wciąż brakuje mi sił. Co prawda pograłem kilka godzin, ale przy tej pozycji czuję jakby wciąż była niezaczęta. Jak żyć? Ja naprawdę chcę zmieniać dywaniki w mym domku, w mieście gadających psów i kaczuszek...

 

 

 

I oto poznaliście szczyt mojego Backlogu. Szczerze gratuluję.

 

Będąc szczerym, nie wiem czy warto za wszelką cenę z nim walczyć. Zaliczam kolejne pozycje, olewam kolejne wyprzedaże i staranniej wybieram gry, a mimo to wciąż czekają na mnie dziesiątki rzeczy do ogrania. Fajnie, prawdziwe współczucia należą się tym, którzy backlogu nie mają.

 

"Kupka wstydu" się przydaje, motywuje i udowadnia, że nie jest się takim no life'm jak wszyscy myślą.

 

 

Oppa.

Cascad
27 listopada 2012 - 16:30