Okładki gier mają znaczenie. Wiele osób ma pamięć do obrazów i „skleja” sobie w głowie grafikę, która mu się podoba z dobrymi grami. Skojarzenia są kluczem.
Nasze mózgi często idą na skróty (bez tego trzy godziny stalibyśmy przed lodówką zastanawiając się, czy zjeść bułkę z serkiem, czy jednak z szyneczką), dlatego też wciąż nie rozumiem czemu powstają okładki tak brzydkie, szablonowe i niepasujące do swej zawartości jak ta, która ma „zdobić” BioShock: Infinite.
Dobrze chociaż, że z tylu zobaczymy sąsiadkę...
Ok, czym jest BioShock: Infinite? Grą o latającym mieście, w którym trwają wyniszczające się walki wrogich gangów/frakcji. Mamy tu niezwykłe kreatury, wyjątkowy design, chmury i błękit nieba... A na okładce znajduje się jakiś typ (szczerze, kto pamięta jak się nazywa?), który nikogo nie obchodzi, z pochyloną głową i bronią. Jest biały i ma ciemne włosy, czyli wygląda jak kolejny okładkowy ciul z oskryptowanej strzelaniny. Trochę szerszy Nathan Drake.
Fanom BioShocka zależy na czymś innym, i możliwe, że wielu z nich poczuło się urażonych tak „niskim” zagraniem, jak stworzenie okładki podobnej do wszystkiego innego. Takie gry powinny się przecież wyróżniać z urzędu. Oczywiście szybko udało się znaleźć przejawy radosnej twórczości, która lepiej niż tysiąc słów punktuje wady tego rozwiązania:
I co wy na to? Z jednej strony robimy burzę w szklance wody bo przecież okładka to najmniej istotny element gry, i ileż to razy postawiliśmy na półce paskudztwa pokroju Mass Effect 2, Assassin's Creed Revelation's, Bulletstorma czy Batman: Arkham Asylum? Z drugiej, pierwsze wrażenie jest kluczowe dla osób chorych na kupowanie impulsywne. Przechadzając się po sklepie i szukając gry dla siebie, jeśli nie przychodzi się po konkretny tytuł, wybór zależy od chwilowego przypływu sympatii do firmy A, B, C lub wypatrzeniu jakiegoś detalu. Wtedy te kilka osób będzie mogło wybrać inne pudełko niż Bioshock: Infinite. To margines, ale warto się o niego postarać, tak samo jak o brak lamentów na forach. O to by, nikt nie pisał że gra zmienia się w Battlefielda bo ma randomowego pampra na okładce, która przypomina zwykłą strzelankę z trybem sieciowym (!).
Interesująco wypada za to tył okładki. Wygląd Elizabeth to rzecz nad którą Ken Levine (szef projektu, wizjoner, instruktor salsy – dwa z tych określeń są fałszywe) wciąż pracował. Możemy już poznać jej ostateczną formę, co najważniejsze – jest to twarz rosyjskiej cosplayerki! To Anna Moleva, którą cały świat kojarzy pewnie z tego zdjęcia:
Okazało się, że jej kreacja - inspirowana pierwszymi zwiastunami - powaliła nie tylko fanów, ale i firmę. Została poproszona o współpracę i wspomoże grę swoją twarzą, także w reklamach!
Szkoda tylko, że nie trafiła na front (może to też ulegnie zmianie?). Jej historia to jednak kolejny dowód na to, że mając pasję żyje się łatwiej. Gdybym mógł użyczyć swojego wizerunku do jakiejś gry to z pewnością piałbym z zachwytu (no chyba, że to tytuł o zombie, wtedy by mnie pewnie zastrzelono już w pierwszym levelu...). Zwłaszcza gdyby to było nowe, pełne wypasu, Earth Defense Force!
BTW Widzicie się w jakiejś grze? Tylko bez odpowiedzi w stylu „tak, w Pokemonach” ;)
PS Wszystkie grafiki pochodzą spod komentarzy pod podobnym wpisem na Kotaku.