Wpadnę we wtorek cię zabić [recenzja 7 psychopatów] - fsm - 6 grudnia 2012

Wpadnę we wtorek cię zabić [recenzja 7 psychopatów]

Martin McDonagh to brytyjski reżyser, którego nazwisko trzeba pamiętać. Jego nowy film - 7 psychopatów - to bardzo solidna zabawa z kinem i pokręcone połączenie dramatu i czarnej komedii. Ale jego poprzedni film (i przy okazji pełnometrażowy debiut) to rzecz najwyższej próby. In Bruges (po naszemu Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj) to produkcja jedyna w swoim rodzaju i jazda obowiązkowa dla miłośników miksowania gatunków i żonglowania emocjami. Drugi film jest trochę jak druga płyta po rewelacyjnym pierwszym krążku. Nieczęsto się zdarza, by udało się przeskoczyć debiut. W przypadku 7 psychopatów nie udało się, ale nadal jest to rzecz warta waszej uwagi.

Film zaczyna się mocno absurdalną scenką. Oto dwóch bandziorów (znanych z Zakazanego imperium) rozmawia o dźganiu ludzi w oczy i różnych dylematach z tego wynikających. Po kilku minutach pojawia się zamaskowany gość i dwoma strzałami w głowę ich zabija, tym samym likwidując złudzenie, że być może losy tych dwóch facetów będą dla fabuły filmu ważne. Czarny humor i groteska w dobrym stylu. Potem jest jeszcze lepiej (choć nie przez cały czas). Film McDonagha to opowieść o Martym (Farrell), początkującym scenarzyście próbującym napisać film o siedmiu psychopatach, ale póki co mającym tylko tytuł i jedną postać. Marty kumpluje się z Billym (Rockewll), pokręconym gościem, którego głównym zajęciem jest porywanie psów do spółki z niejakim Kieślowskim (Christopher Walken hipnotyzuje i jest mistrzem świata, a do tego gra żonatego z afro amerykanką Polaka o imieniu Hans... zakładam też, że nazwisko nie zostało wybrane przypadkowo). Film ma, jak to się ładnie określa, konstrukcję szkatułkową. Z jednej strony mamy scenariuszowe rozważania naszego alkoholizującego się pisarza (postać Farrella też pochodzi z Irlandii) i będące konsekwencją tych rozważań historie kilku psychopatów, z drugiej zaś mamy sensacyjną intrygę, w której zły pan gangster (Harrelson) ściga porywaczy swojego psa. Ta intryga też jednak ma sporo wspólnego z pisanym przez Marty'ego tekstem. I tak to się toczy, raz wolniej, raz szybciej, ale na pewno nie w sposób banalny.

7 psychopatów to w swym rdzeniu czarna komedia sensacyjna, ale jak na komedię miejscami jest za mało śmieszna, a jak na sensację, miejscami jest zbyt ospała. To są jednak zupełnie świadome zabiegi twórcy. Wszyscy znający In Bruges wiedzą, że McDonagh nie robi normalnych filmów. Jego nowa propozycja zaczyna się świetnie, przez pierwszą połowę jest nieco nierówna (miejscami zastanawiałem się, skąd tyle pochwał, bo film jest najwyżej niezły), ale względnie szybko wychodzą pazury, dialogi robią się dowcipniejsze, a historia bardziej absurdalna. Od momentu, gdy dzielna trójka głównych postaci trafia za miasto, nie można się w zasadzie do niczego przyczepić. Zaś opisywana/odgrywana przez Sama Rockwella finałowa strzelanina to przecudowny kawałek miłości do filmowych klisz, latających kul i krwi. Cacko! No i jest bonus w trakcie napisów końcowych - rzecz, którą bardzo lubię, niezależnie od typu filmu.

Lubisz kino braci Coen (szczególnie Tajne przez poufne i Fargo)? Lubisz przesadzoną po Tarantinowsku przemoc i dowcipne dialogi? Lubisz, gdy film stara się być czymś więcej, niż prostą opowieścią lecącą od punktu A do punktu B? Masz do zabicia 2 godziny, a dwie dychy wypalają ci dziurę w kieszeni? No to polecam ci 7 psychopatów. Nie będzie to najlepszy film, jaki zobaczysz w tym roku, ale niezła zabawa jest gwarantowana (tutaj mała uwaga: podczas "mojego" seansu na sali było może ze 20 osób, ale najgłośniej rechotała się nasza czteroosobowa grupka, choć zadowoleni po wszystkim wydawali się wszyscy).

fsm
6 grudnia 2012 - 14:21