Po długiej karierze w FIFA 12 zdecydowałem się spróbować swoich sił w prowadzeniu klubu w Football Manager 13. Wybór padł na tryb Classic, który stanowi idealne rozwiązanie dla osób pozbawionych dużych ilości wolnego czasu. Postanowiłem relacjonować wam swoje postępy. Przy okazji jest szansa podyskutować o samej grze, młodych talentach, bugach i różnych ciekawostkach.
Wobec słabej postawy w ostatnich miesiącach musieliśmy grać już we wstępnej rundzie Pucharu Norwegii. Na domiar złego trafiliśmy na silnego rywala, Randaberg, który występuje w innej grupie ligi regionalnej. Mogliśmy zagrać z amatorami, ale zamiast tego czekał nas pierwszy poważny sprawdzian.
I niestety oblaliśmy. Po dziewięćdziesięciu minutach walki był remis 1:1 i czekała nas dogrywka. Wcale nie byłem z tego powodu zadowolony. Za kilka dni pierwszy mecz ligowy, a tutaj musimy w trudnych warunkach grać dodatkowe trzydzieści minut. Oby tylko bez kontuzji – powiedziałem asystentowi w drodze do szatni. Kibice na szczęście nie liczyli zbytnio na nasz dobry występ, więc porażkę 1:2 przyjęli ze spokojem. Ja musiałem skorzystać z pomocy herbaty z melisą, bo krew mnie zalewała na myśl, że odpadliśmy po szmacie rezerwowego bramkarza, który dał się zlobować uderzeniem z połowy boiska.
Kilka dni później byliśmy już na obiekcie Nybersgund. W zeszłym sezonie dwa mecze z nimi zakończyły się naszymi dwiema porażkami bez strzelonego gola. Nie zamierzałem jednak przywiązywać do statystyk zbyt dużej wagi, bo wiedziałem, że w praktyce dopiero teraz Lillehammer FK będzie mogło pokazać swoje rzeczywiste umiejętności. W poprzednim sezonie nie byliśmy na to gotowi. Na boisku pojawiło się kilka nowych nazwisk, między innymi Tonsberg i Johansen. Napastnik chyba postanowił szybko zdobyć serca kibiców, bo zaaplikował rywalom trzy gole i poprowadził nas do szokującego dziennikarzy zwycięstwa 4:2.
Parę kolejek później lokalne media przestały już ze zdziwieniem podchodzić do naszych wyników. Ile w końcu można pisać o tym samym. Specjalnie dla was przegląd nagłówków lokalnego dziennika w z ostatniego miesiąca. „Lillehammer zatrzymało Grorud!”, „Lillehammer bije Orn Horten”, „Szok! Moss nie daje rady Lillehammer”. Musieliśmy być naprawdę uważani za chłopców do bicia, skoro dwa remisy u siebie i dwa triumfy poza domem wywołały takie reakcje. Byliśmy w czołówce, choć mieliśmy też swoje problemy. Na razie na Stampessta Kunstgress gramy marnie w ofensywie i nie kreujemy zbyt wielu akcji. Trzeba będzie nad tym popracować.
Po zdemolowaniu Elverum na wyjeździe 4:0 wskoczyliśmy na pozycję lidera. Do siatki trafił rzekomy „niewypał” Hjermann, a zamiast dośrodkowania superstrzałem popisał się młody Haehre. Nie starczyłoby nam to jednak, aby przeskoczyć dotychczasowego lidera, Birkenbeineren, gdyby nie przegrał on kolejkę wcześniej 0-7 u siebie z Orn Horten. Ot, uroki drugiej ligi, gdzie wszystko jest możliwe.
Jeśli ktokolwiek miałby wątpliwości, że podpisanie ze mną nowego kontraktu było błędem to musiał przyznać się do pomyłki po kolejnym triumfie, nad Mjondalen. Świetna zmiana taktyczna z przesunięciem Dotsetha na pozycję klasycznej 10 zaowocowała jego dwiema asystami i dwoma golami Skagevanga. Na trybunach zagościło 615 kibiców, co było nowym rekordem klubu. Zapisaliśmy też drobną korektę w kartotece Lillehammer FK, notując najdłuższą serię meczów bez porażki.
W takich świetnych nastrojach spotkałem się z moim byłym współpracownikiem, Kalsaegiem, przed potyczką z prowadzonym przez niego Jevnaker.
Witam trenerze, niespodzianka ta forma Jevnaker na początku rozgrywek, co nie? – zagadnął mnie były asystent.
Jak zwykle jesteś Einar nad wyraz skromny – odparłem – dobrze wam idzie, brawo.
Wymieniliśmy zestaw klasycznych uprzejmości i udaliśmy się w stronę swoich ławek. Na boisku szybko wyszliśmy na prowadzenie, ale wicelider nie zamierzał składać broni. Błędy obrońców sprawiły, że dwie bramki Skagevanga dawały nam tylko remis.
Jon, wyślij na rozgrzewkę Erika, trzeba coś zmienić w defensywie – poleciłem asystentowi. Hjermann znowu miał zły dzień i na lewym skrzydle postanowił zainscenizować otwarcie tunelu La Manche w 1994 roku. Wykorzystywali to rywale, a Sparre wyglądał jakby chciał zabić swojego kolegę, gdy po raz czwarty w odstępie kilku minutach ratował mu skórę. Wprowadziłem więc Bjerke, który trochę uporządkował szyki i dał nieco oddechu naszemu liderowi obrony. Jevnaker też załatało jednak dziury w tyle i ostatecznie potyczka zakończyła się remisem.
Powoli zaczynał się czerwiec, a ja szykowałem się na śledzenie Mistrzostw Świata w Brazylii. W lidze mieliśmy aktualnie spokojną sytuację i wciąż trzymaliśmy się w czubie tabeli. Chyba tym razem bez problemów zrealizujemy cel zarządu. Udało nam się zremisować z liderem, Raufoss, u siebie, choć praktycznie nie oddaliśmy celnego strzału na bramkę. Pomógł nam jednak samobój i po rundzie wiosennej mogliśmy nawet przebąkiwać o szansach awansu.
Wreszcie mieliśmy w zespole równowagę, bo obok szefa obrony był też król ataku, Johansen. Nie rozumiem jak zawodnik, który tak regularnie strzela bramki może znaleźć się bez klubu. Władze Birkenbeineren muszą pluć sobie w brodę, a my już staramy się przedłużyć jego roczną umowę. Dopiero dzięki niemu zauważyłem też jak istotne jest dla napastnika opanowanie. Podobnie prezentujący się fizycznie i technicznie Radstoder tak skuteczny nie jest i do tej pory nie wiedziałem dlaczego. Dopiero gdy na indywidualnych zajęciach strzeleckich odkryłem, że jego opanowanie przed bramką jest na poziomie słynnego czworonoga, z którym bawił się przed laty swoją jedyną piłką mały Ronaldinho, uświadomiłem sobie przyczyny jego nieskuteczności. Tego diamentu chyba nie oszlifujemy...