Ezio i przyjaciele odc. 2 - recenzja Assassin's Creed: Brotherhood - Materdea - 22 stycznia 2013

Ezio i przyjaciele odc. 2 - recenzja Assassin's Creed: Brotherhood

Materdea ocenia: Assassin's Creed: Brotherhood
90

Assassin’s Creed Brotherhood – druga część z trylogii opowieści o włoskim szlachcicu, Ezio Auditore da Firenze. I – spośród wydanych do 2009 roku „asasinów” – najlepsza odsłona. Może nie jest to decydujący argument, dlaczego akurat ten tytuł powinniście kupić, ale niech posłuży jako drobna rekomendacja: 16 godzinny seans zakończyłem w ok. 3 dni, całkiem intensywnie grając. Całkowicie pochłonął mnie zaprezentowany w grze wątek, skupiając się na nim niesamowicie solidnie, na kilkaset minut dziennie odrywałem się od szarej rzeczywistości. Do tego kampania skończona na 100% - podobnie jak odbudowa Rzymu (o czym za chwilę) – coś w tym musi być!

Starszy, bardziej doświadczony Asasyn przyjmuje na swe barki coraz to trudniejsze zadania, by w końcu zostać przywódcą bractwa. Jak niegdyś Al-Mualim, teraz średni wiekiem spośród nieżyjących już braci Auditore przejmuje schedę i prowadzi swoich uczniów przez kolejne misje. To pierwsza nowość w Brotherhood – zbieranie członków klanu i szkolenie ich do osiągnięcia mistrza fechtunku zabójcy. Powierzamy podopiecznym coraz to trudniejsze questy (wybaczcie za ignorancję), za otrzymane punkty doświadczenia usprawniamy im uzbrojenie oraz wyposażenie, sami inkasując pokaźną sumkę pieniędzy po ich powrocie. Co więcej, rekrutowanie kolejnych oddziałów może nam znacząco pomóc w walce! 3 paski umieszczone pod puntami zdrowia bohatera symbolizują gotowość poszczególnych formacji do ataku. Wystarczy nacisnąć odpowiedni przycisk by patrzeć, jak nie angażując się w konflikt, giną kolejni oponenci. Jest to doskonały sposób na pozostawanie w ukryciu, zwłaszcza wtedy, gdy chcemy uzyskać pełną synchronizację (o tym za chwilę). Sprawdza się to całkiem fajnie, doskonale komponuje się z całością i nie sprawia wrażenia, że to tylko nieudany fragment, wrzucona na siłę tzw. zapchajdziura.

Wiele osób zarzuca Ubi, że niepotrzebnie rozbabrało historię włoskiej rodziny i wymodziło z tego aż całą trylogię. Przeniesienie akcji z – w szerokim pojęciu – Italii do samego Rzymu mogło mieć katastrofalne w skutkach konsekwencje. Jeden błąd, czyli nieprzyłożenie się projektantów do rozbudowania lokacji i nieskazitelny diament, jakim jest kontynuacja AC II mógł się bardzo szybko zarysować. Na szczęście nikt nie odwalił fuszerki i miasto siedmiu wzgórz jest naprawdę atrakcyjne. Urokliwe widoczki, wieczorne spacery wybrukowanymi uliczkami, mordowanie w blasku księżyca – to ma prawo się podobać. Mimo wszystko widać pewną ubogość technologiczną, szczególnie w temacie tekstur i mizernej jakości niektórych elementów otoczenia.

Wyruszając do Rzymu w poszukiwaniu zemsty zastajemy go w kompletnej ruinie. Sklepy pozamykane, ludzie zastraszeni, a uzbrojone po zęby patrole wrogo spoglądają spode łba. O ile plany Ezio zakładały wykrojenie kogo trzeba, o tyle teraz stał się poniekąd odpowiedzialny za mieszkańców. Jednym słowem: wyzwalamy stolicę! Na początku warto rozprawić się z wieżami Borgiów. Złowrogie monumenty strażnicze doskonale uświadamiają zamieszkałym tam, kto tu tak naprawdę rządzi. Ale żeby nie było za łatwo, spalenie takiego cudeńka musi się odbyć po tym, jak zabijemy kapitana. Tutaj do głosu dochodzi pewna nowość: każde poprawnie wykonane zadanie daje tylko 50% synchronizacji. Druga połowa wymaga zrobienia jakiegoś fikuśnego celu pobocznego jak np. korzystania tylko z broni palnej) konieczne jest właśnie zlikwidowanie samego kapitana – między innymi.

Po uwolnieniu jednego z 12 sektorów, na jakie podzielono Rzym, możemy wyruszyć drobnym przedsiębiorcom na ratunek wydając ciężko zarobione floreny na odbudowę ich kramów. Po wyremontowaniu takiego przybytku działa on dla nas, to znaczy kowale naprawiają, sprzedają sprzęt oraz amunicję; medycy leczą, opychają utensylia lekarskie itd.. Dodatkowo odprowadzają z dziennych zarobków (w grze: 20 minutowych) pewną sumę, która wpada na nasze konto. Na tym polu Brotherhooda trapi podobny problem, co „dwójkę” – na początku gnębi nas brak kasy, by pod koniec rozgrywki móc burżuazyjnie obdarowywać wszystkich napotkanych handlarzy.

Lecz nie jest to przeszkodą, albowiem model walki nie zmienił się od ostatnich odwiedzin rodziny Auditore. Dalej opiera się na kontrowaniu, aczkolwiek w tej części wzbogacono go o fajny patent polegający na quasi-kombosach, które dodatkowo nie powstają z naszej inicjatywy. Podczas czy to zwykłego ataku i trafienia oponenta, czy wspomnianego kontrataku, Ezio wzbogaca śmierć przeciwnika o np. strzał z pistoletu w potylicę lub efektowny piruet. Racja, w trackie pierwszych chwil obcowania z produkcją otwieramy szeroko buzię i krzyczymy: ohhhh. Niestety, mniej więcej od połowy zabawy to „ohhhh” zastępuje politowanie wymalowane na twarzy wielkimi literami. Zdarzały się sytuacje, kiedy w trakcie jednej potyczki pod rząd widziałem 2-3 razy identyczną animację.

Znaczące novum stanowi tryb multiplayer – bardzo ciekawy i wciągający. Rozgrywka z żywymi graczami opiera się na kilku prostych założeniach. Działamy jako agent Abstergo w programie szkoleniowym, by jeszcze lepiej polować na Asasynów. Gameplay polega na jak najcichszym załatwieniu sprawy, jest też najlepiej punktowane. Każdorazowe zabójstwo nagradzane jest określoną liczbą punktów doświadczenia – im bardziej skrycie działamy, tym więcej zarobimy. XP zaś możemy przeznaczyć na rozwój naszego alter-ego poprzez dokupowanie mu np. nowych umiejętności. Naturalnie dochodzi kilka trybów zabawy i kilka wariantów postaci do wyboru, multum skillów itd..

Suma summarum: Assassin’s Creed: Borotherhood jest tylko nieco lepszy od „dwójki” pod kilkoma względami. Na dłuższą metę to ciągle to samo – cieszy rozbudowany Rzym jako jedyna lokacja, wynalazki Leonarda oraz 2-3 pomniejsze usprawnienia (jak np. możliwość zabicia kogoś z konia przeskakując z jednego na drugiego czy kusza). Niby detale, a bardzo istotne i wpływające na ostateczną ocenę.

Materdea
22 stycznia 2013 - 22:01