Kuloodporny #3 - The Elder Scrolls III: Morrowind - Robson - 2 lutego 2013

Kuloodporny #3 - The Elder Scrolls III: Morrowind

 

The Elder Scrolls III: Morrowind. Wiecie, mało jest takich gier. Prawdziwie otwartych, dających wolność skrępowaną już chyba jedynie limitami naszej własnej wyobraźni, zapewniających indywidualne, jedyne w swoim rodzaju doświadczenia każdemu graczowi z osobna. Bo kiedy to ja włóczyłem się po północno-wschodnich bezkresach żyznych Pustkowi, moi koledzy z sąsiedztwa zajęci byli planowaniem skoków na skarbce Wielkich Rodów w Vivek bądź dostaniem się w samo serce Czerwonej Góry. Wyspa Vvardenfell kusiła nas możliwościami, liczbą i różnorodnością zamieszkujących ją postaci, labiryntem podziemi, kopalń, grobowców czy opuszczonych fortec, bezkresnym horyzontem, zmuszających nas do pokonania „jeszcze jednego wzgórza”, w celu odkrycia znajdujących się za nim cudów. I wiecie co? Kusi nas tak do dziś.

Tego pana zapomnieć się raczej nie da.

Tą niespętaną absolutnie niczym, pełną wolności przygodę, rozpoczynaliśmy jako… więzień. Z racji rozkazu samego Cesarza, nasza niewola trwa jednak akurat tyle, ile wymaga tego wpleciony w jej trzewia tutorial oraz proces tworzenia postaci - z całym swoim wyborem rasy, płci, profesji a nawet i znaku zodiaku. Wszystko to oczywiście ma swoje znaczenie, rasy różnią się od siebie predyspozycjami, sprzyjająca nam gwiazda dawać będzie charakterystyczne dla niej bonusy, a wybrana „ścieżka życia” określać będzie to, co najbardziej premiowane zostanie w naszej drodze do kolejnego awansu. Z czym to się w zasadzie je? Ojcowie serii wyszli z założenia, że jeśli ktoś lubi wymachiwać mieczem (zwiększając tym samym swoją umiejętność Długie Ostrze), przy kolejnym awansie da mu to określony bonus do wskaźnika „Siła”. Finał tego jest taki, że jeśli czyjąś pasją jest smażenie wrogów za pomocą magicznej błyskawicy, będzie w tym coraz lepszy – jak i w każdej innej rzeczy, za jaką się tutaj zabierze. Często zgarniasz ciosy na gołą klatę? Współczynnik „Bez zbroi” leci w górę, a ty jesteś coraz twardszy. Lubisz skakać, latać, tańczyć i pływać? Akrobatyka i Atletyka będą tego odzwierciedleniem.

Zupełnie jak i tej mieściny.

Przemyślany, zrozumiały i wiarygodny system rozwoju postaci, w którym to po zaciułaniu tuzina orków dwuręcznym toporem nie bardzo opłaca się inwestować w Inteligencję, to nie, w moim osobistym rankingu, tutejszy gwóźdź programu. To, co kocham w ponad dziesięcioletnim Morrowindzie najbardziej, to czysta proza miłych sercu memu erpegów, a więc możliwość wcielenia się w dowolną, wymarzoną przez mój skrzywiony umysł postać. Mnich wędrowiec, w służbie Świątyni, przemierzający tą niegościnną prowincję w celu ukończenia swojej pielgrzymki? Proszę bardzo. Zwykły poszukiwacz przygód, gotów pomóc spotkanej na szlaku nieznajomej w odnalezieniu złodzieja, do którego, jak się okazuje, pała uczuciem? Mówisz, masz. Archeolog-awanturnik, obrabiający grobowce i odkrywający tajemnice zaginionej cywilizacji? Jeśli bawić się w fantastyczną wersję Nathana Drake’a, to tylko tutaj.

Gdyby ktoś zapytał mnie o definicję sentymentu, pokazałbym mu ten oto screenshot.

Morrowind to również prawdziwa otchłań zadań i misji. Najpiękniejsze jest jednak to, że gdyby nawet osuszony został z tego całego morza questów, którymi jest zalany (tych pobocznych jak i tych związanych z całkiem nośnym głównym wątkiem fabularnym), i tak otrzymalibyśmy kawałek niesamowicie grywalnego kodu. Albowiem w żadnym innym tytule nie bawiłem się tak dobrze robiąc absolutnie nic, zaledwie włócząc się z jednego krańca wyspy na drugi, tak samo jak i żadna inna gra nie dała mi tak wielkiej możliwości w pisaniu swojej własnej historii. Tytuł ten wręcz pęka w szwach od poukrywanych w nim sekretów, od niezwykle potężnych a i przy tym trudnych do odnalezienia artefaktów, po zapomniane przez sam świat gry lokacje, nie związane z żadną misją poboczną, zasłyszane jedynie w plotkach od pojedynczych osób zamieszkujących tą tętniącą życiem Prowincję Cyrodill. Nie sposób w tym miejscu nie uchylić czoła przed kunsztem artysów z Bethesda Softworks, którzy zdołali wypełnić świat Elder Scrolls bogatym, niezwykle charakterystycznym i zapadającym w pamięci panteonem bogów, tonami ksiąg opisujących nie tylko historię, faunę i florę przemierzanego przez nas kawałka ziemi i kontynentu, ale i również tych dotykających tematów astrologii czy alchemii. Nigdzie indziej nie spotkałem się z tak pieczołowicie przygotowanym dla świata „zapleczem” kulturowym – chyba, że były to inne gry z serii Starszych Zwojów.

Cały urok prowadzenia konwersacji à la Morrowind. Aż się łezka w oku kręci.

Lubiący się posypać, nieco niedopracowany engine, walka opierająca się na trzech, raczej sztampowo wyglądających ciosach, brak nagranych dialogów a przez to konieczność przekopywania się przez tony tekstu w rozmowach prowadzonych z NPC – to nie każdemu musi się już podobać (choć za tym ostatnim rozwiązaniem można czasami prawdziwie zatęsknić). Lecz zrywający bambosze ze stóp soundtrack, wylewający się z ekranu całymi hektolitrami klimat i prawdziwy kunszt wykreowanego uniwersum nie pozwalają przejść obok tej pozycji obojętnie, zasypując przy okazji jej drobne niedociągnięcia grubą warstwą słodkiej, niczym niezobowiązującej miodności. Bo każdy marzy o tym, by poczuć się prawdziwie wolnym - Morrowind zaś to czyste spełnienie tego pragnienia.

Zapraszamy na oficjalny fan-page serwisu – z prędkością karabinu maszynowego wyrzucający najświeższe informacje o nowych recenzjach i felietonach!

Robson
2 lutego 2013 - 01:48