'Trumania' z niewykorzystanym potencjałem - recenzja 'Truman Show' - Floyd - 4 lutego 2013

"Trumania" z niewykorzystanym potencjałem - recenzja "Truman Show"

Kilka dni temu wertując gazetę z programem telewizyjnym natrafiłem na ciekawą propozycję serwowaną przez jeden z kanałów. „Truman Show” produkcja z 1998 roku, którą do tej pory polecało mi wiele osób uznających ją za klasyk kina współczesnego.Było mi trochę wstyd, że jeszcze nie miałem z nim do czynienia, więc postanowiłem jak najszybciej nadrobić zaległości, owocem których jest niniejsza recenzja.

Trumania – 1. Obsesyjne zainteresowanie surrealistyczną zwyczajnością Trumana Burbanka, podsycana przez trwający 30 lat telewizyjny show dokumentujący każdy jego ruch. Manifestowane chęcią zobaczenia „najbardziej nijakiego” epizodu z życia Trumana, który traktuje się jako doniosły i wypełniony emocjami. Bary Trumana, koszulki z Trumanem (T-shirty?), czapki, piosenki, teledyski wskazują na głębokie pokłady medialnego szaleństwa stojącego za całą akcją.

2. Wyimaginowana planeta nazwana przez Trumana Burbanka.

3. Euforyczny odbiór  filmu „Truman Show” jako poruszającego portretu, świata wchodzącego w nowe milenium, wyreżyserowany przez Petera Weira. Prawdziwy „must-see”, zapewniający ciekawą rozrywkę na wysokim poziomie zasługujący na śpiew hossan w czasie wychwalania wynoszącego, aż pod samo niebio.

W rolę naiwnego Trumana Burbanka wcielił się Jim Carrey, który wykreował ikoniczną, zapadającą głęboko w pamięć postać. Mimo jego oczywistych zasług, nie jest on najjaśniejszą gwiazdą filmu, a jest nią sama koncepcja produkcji, w której główny bohater z kuriozalnym zdziwieniem odkrywa, że żyje w świecie, w którym jego egzystencja stanowi główną atrakcję pozostałych przedstawicieli gatunku homo sapiens patologicznie uzależnionych od wojeryzmu. Nic nie liczy się bardziej od utrzymywania, kruchej iluzji prawdziwości świata zamkniętego pod metalową kopułą, z której relacje na bieżąco wyświetlane są na kineskopach telewizorów w każdym zakątku globu.

Scenariusz „Truman Show” wyszedł spod ręki Andrew Niccoli, którego wcześniejszy projekt „Gattaca” także oczarowywał swą intrygującą złożonością. Oba filmy ukazują ingerencję osób trzecich w podstawowe zasady życia i narodzin człowieka. Jednak świat Truman wykreowany jest na o wiele większą skalę. Pomysłowo zbudowane, sztuczne społeczeństwo wyspy Seahaven (która notabene wyspą nie jest) jest jedynie częścią ogromnego planu filmowego z oceanem, księżycem, lasem i słońcem. Ach, zapomniałbym jeszcze o 5tysiącach ukrytych kamer śledzących Trumana, gdziekolwiek ten się uda.

Filmów wyreżyserowanych przez Petera Weira, nie da się pomylić z żadnymi innymi obrazami, ze względu na ich specyficzny klimat, wyczuwalny w odpowiednim wyczuciu czasu i pokierowaniu aktorami w celu stopniowego odkrywania kart fabuły. Co widzowie powinni wiedzieć o sytuacji Trumana i w którym momencie podrzucać im nowe poszlaki? Kiedy kurtyna kłamstwa zbudowana wokół głównego bohatera zaczyna się powoli podnosić, widać ogromne doświadczenie reżysera w układaniu kolejnych elementów zagadki i odpowiednim łączeniem wzruszeń z elementami komediowymi, jak np. „jednoosobowa” ulewa rozpętująca się na Trumanem i przesuwająca się za nim w każdym kierunku.

Fabuła filmu zakłada, że nagle po 30 latach niezmąconej niczym sielanki, Truman zaczyna zauważać pewne nieścisłości w świecie, w którym żyje. Ich czarę przelewa pojawienie się aktora wcielającego się w rolę ojca głównego bohatera, który zaginął podczas wspólnego rejsu wraz z synem, kiedy to zostali oni „zaskoczeni” przez nadciągający sztorm. "Dzięki" przeżyciu tej traumy, Truman nabawił się śmiertelnej awersji do znajdowania się w pobliżu oceanu, która skutecznie zatrzymuje go w Seahaven. (Oprócz tego dużą rolę odrywa kampania społeczna, którą jest on zewsząd atakowany: plakaty ostrzegające przed terroryzmem, chorobami, dzikimi zwierzętami i katastrofami lotniczymi, które niewątpliwie staną się jego udziałem jeśli tylko opuści miasto. Swój wkład posiada także pewien rodzaj prania mózgu, któremu Truman poddawany był w młodości; oto przykład: „Chciałbym zostać wielkim odkrywcą, jak Magellan” – wykrzykuje bohater, jednak jego zapał jest natychmiast gaszony przez nauczycielkę: „Ojejku, spóźniłeś się! Nie zostało już nic do odkrycia!”).

Ojciec Trumana (a raczej jego talk-showowy surogat) pojawia się ni z tego niż owego w stroju żebraka na środku głównego skweru w Seahaven. Nikt ze statystów nie zdaje sobie sprawy z obecności kogoś, nie ujętego w ramach sztywnego planu zajęć, dopóki sam główny bohater nie zaczyna kojarzyć faktów. Podchodzi on coraz bliżej człowieka przypominającego mu tatę i wtedy do akcji wchodzi „bóg – stworzyciel” Seahaven”. Mowa tu o Christofie, zagranym fenomenalnie przez Eda Harrisa, który jest pomysłodawcą programu, a zarazem złowieszczym wizjonerem kojarzącym mi się po trosze z Wiktorem Frankensteinem, ponieważ tak jak wymieniony wyżej doktor, stworzył on coś co w swoich zamysłach wydaje się makabryczne (z poprawką na ludyczne ugładzenie „Truman Show”) i w końcu wymyka im się spod kontroli. Rola Christofa polega na zawiadywaniu tym „wirtualnym cyrkiem” i pilnowaniu, aby jego główna atrakcja dalej znosiła złote jajka, a nie przejmowała się „demonami przeszłości”, co w opisanym przypadku sprowadza się do zalania ojca tłumem przechodniów uniemożliwiającym rodzinie dotarcie do siebie.

„Truman show” jest głęboko angażującym i poruszającym obrazem zmanipulowania jednostki. Jest to jednak jednostka niczym się nie wyróżniająca, zwyczajna. Co sprawiło że chciały ją oglądać miliony? Jim Carrey. Tylko on za sprawą swego wybuchowego talentu komediowego i umiejętnościom „chwytania za serce”, o które do tej pory go nie podejrzewałem, sprawił, że historię Trumana Burbanka, aż do teraz wspominam z nostalgią połączoną z uśmiechem.

Publiczna fascynacja Trumanem jest jak horyzont wokół Seahaven – nie prowadzi nigdzie. „Akceptujemy rzeczywistość jako ustaloną i daną nam z góry”, mówi Christof i jest to też głównym przesłaniem filmu. Perfekcja tkwi w prostocie, jednak moim zdaniem minimalizm konceptu jest w tym obrazie zbyt daleko idący. Mimo świetnego pomysłu i scenariusza. Weir nie zdecydował się na wygłoszenie własnego komentarza dotyczącego postępującej globalizacji świata. Oczywiście, odejmując rozrywkowy charakter filmu została ona przedstawiona w negatywnym świetle, jednak wokół głównej idei zostało zaczepionych jednie kilka myśli, które nie pozwalają w pełni na postrzeganie filmu w kategoriach ponadczasowych.

Koniec końców „Truman show” jest historią instynktów. Od kiedy Truman odkrywa, że znajduje się w pułapce, ma przed oczyma tylko jeden cel, wydostać się z niej. Instynkt ucieczki napędza jego wszystkie działania. Show daje również zaspokojenie widzom, żądnym emocji w swoim zwykłym życiu przyklejonym do ekranu telewizora. Product placement i fałszywość czai się wszędzie, a mimo to dla Trumana przez 30 lat Seahaven stanowiło „Wonderful Life”, jak mówi jeden z bohaterów. Film warto obejrzeć chociażby z przestrogi, przed „cudami”, którymi kiedyś może zaskoczyć nas show-biznes


 Jeśli chcecie być na bieżąco z tym co robię w sieci to zapraszam do:

Floyd
4 lutego 2013 - 23:02