Zmiksowany jazz czyli po co tworzyć skoro można przetworzyć - Floyd - 28 kwietnia 2013

Zmiksowany jazz, czyli po co tworzyć skoro można przetworzyć

Ostatnimi czasy wielu artystów zabrało się za jazz. W ciągu ostatnich kilku lat różni wykonawcy zdobyli popularność, fanów, a także zaskarbili sobie przychylność kry­tyków (chociaż jak wiemy, zdanie tych ostatnich wcale nic musi interesować wziętych muzyków). Mowa tu oczywiście o rodzaju, który w mediach został określony jako „future-jazz”, charakteryzu­jący się użyciem brzmień elektronicznych i więk­szą ilością improwizacji całego zespołu. Rozwój tego nurtu wyodrębnił zróżnicowane podejścia i sposoby tworzenia, ale wszystkie można wrzucić do worka z etykietą „nu-jazz”, to znaczy połącze­nie klasycznej formy z elementami zupełnie od­rębnych stylów.

Od początku

Jeśli przyjrzymy się historii, sięgającej raptem, a może aż sto lat wstecz, zobaczymy, że jazz roz­wija się przez cały ten okres. Powstał przez zlanie się etnicznej muzyki czarnoskórych niewolników z elementami pieśni i psalmów religijnych wywo­dzących się z Europy, a także z muzyką rozryw­kową. Wszystko to spotkało się na gruncie amery­kańskim, zostało nazwane w 1916 roku hałasem - „jass", a później rozwinięte przez pierwszych wykonawców takich jak Louis Armstrong, Scott Joplin czy Joe „King’ Olivier. Od lat trzydzie­stych była to najczęściej wykonywana muzyka na świecie, której popularność przyćmiły dopie­ro początki rock’n’rolla i pierwszego króla popu, Elvisa Presleya. Niemniej jednak, różne jazzowe style jak bepop, cool jazz, bard bop i w końcu free jazz ciągle były obecne na estradach. Po osiągnię­ciu tak luźnego kształtu jak free jazz, główny ga­tunek podzielił się na mnóstwo nowoczesnych, drobnych pod - gatunków.

Skąd ta obecna popularność mainstreamowa? Jej źródła doszukiwać się można w dzisiejszym na­cisku na indywidualizację jednostki oraz znacznie  większej przystępności formy jaką mają współ­czesne gatunki nawiązujące do jazzu. Wielu „nonkonformistów” zaczęło się nim interesować z powodu niewielkiego udziału w kulturze ma­sowej i domniemanej elitarności. Artyści zaczę­li tworzyć muzykę składającą się z odpowiednich harmonii oraz odpowiednio stylizowaną. Nato­miast często brakuje w niej niebanalnych melodii. Na pewno nie znajdziemy tam połamanych i am­bitnych wartości rytmicznych, ale wyraźny beat. Do muzyki trzeba wszak tańczyć, lub chociaż się kiwać, żeby miała szansę pojawić się w klubach i zyskać szersze grono słuchaczy. Nic jest to nega­tywna ocena, ale wyraźne wytknięcie popkultu­rze odarcia klasycznego jazzu z właściwej mu zło­żoności. Chociaż kto wie, może dzięki temu wiele osób zainteresuje się jazzem jako takim?

Taneczna teraźniejszość

Dzisiejsi twórcy czerpią z dawnych wzorców pełnymi garściami. Niektórzy zupełnie bez skru­pułów wykorzystują stare piosenki w całości, tyl­ko je miksując. Niektórzy wnoszą sporo od siebie, chociaż podstawa muzyczna jest ta sama. Przykła­dem godnym wspomnienia może być projekt Mononome. Każdy utwór jest złożeniem najróżniej­szych fragmentów dawnej twórczości, do której nikt już nie posiada praw autorskich oraz doda­nych przez autora mocnych rytmów na perkusji i klimatycznych linii basowych. Mieszanka, która wyszła z takich składników brzmi naprawdę rewe­lacyjnie i warto znaleźć na portalu YouTube, po­nieważ nie doczekała się jeszcze wersji albumowej, chociaż domniemać można, że to tylko kwestia cza­su. Słucha się doskonale, chociaż jeśli jesteś fanem aktywnego słuchania muzyki, możesz się zawieść przez monotonny minimalizm i niewielkie zróż­nicowanie utworów.

Są też artyści, którzy czują się zupełnie swobod­nie w dwudziestym pierwszym wieku, ale wracają do korzeni gatunku i wychodzi im to zadziwiają­co dobrze. Istnieje grupa, która odniosła między­narodowy sukces swoją płytą Tonight Josephine, stylizowaną na szalone lata trzydzieste i czterdzie­ste. Tape Five, bo tak nazywa się ta formacja, nic używa w swoich swingowych dziełach elementów brzmień dawnych idoli, a raczej inspiruje się nimi. by pisać melodie z nieco bardziej nowoczesnym „feelem”. Kompozytor i producent Martin Strahausen korzysta z talentów szerokiej rzeszy mu­zyków i jeszcze szerszej wokalistów, żeby tworzyć ten sam klimat bez powtarzania schematów i nie zanudzając słuchaczy.

Wreszcie, są twórcy, którzy komponują zupeł­nie nowoczesną wersje jazzu, który świetnie nada­je się na imprezy i koncerty, gdzie ludzie przycho­dzą się przede wszystkim bawić i tańczyć. Bardzo popularnym artystą jest obecnie Parov Stelar, a dokładnie Marcus Fureder, Austriak tworzący nowoczesną muzykę elektroniczną, która opie­ra się właśnie na podstawach jazzowych, inspi­racjach zaczerpniętych z pierwszej połowy dwu­dziestego wieku.

Co dalej?

Każdy wspomniany wykonawca i styl bez cienia wątpliwości zasługuje na swoją popularność i suk­ces, jaki osiągnął. Ale czy nie warto pomyśleć, co dzieje się przez to z klasycznym jazzem, który jest nieporównywalnie bardziej wymagającą i warto­ściową muzyką? Tomasz Łosowski, jeden z najwy­bitniejszych polskich perkusistów jazzowych, po­wiedział kiedyś w wywiadzie, że jeśli raz nie zagra koncertu, to niemal nic ma co dać dzieciom jeść. Wiadomo, że muzyka jest produktem rynkowym i wygra tylko ta, która zdobędzie wystarczająco dużą rzeszę fanów płacących za koncerty i płyty. Można mieć tylko nadzieję, że nowoczesna odsło­na tego gatunku zainspiruje ludzi do zagłębienia się w klasyczny jazz i jego początki.

Floyd
28 kwietnia 2013 - 23:53