Ostatnimi czasy wielu artystów zabrało się za jazz. W ciągu ostatnich kilku lat różni wykonawcy zdobyli popularność, fanów, a także zaskarbili sobie przychylność krytyków (chociaż jak wiemy, zdanie tych ostatnich wcale nic musi interesować wziętych muzyków). Mowa tu oczywiście o rodzaju, który w mediach został określony jako „future-jazz”, charakteryzujący się użyciem brzmień elektronicznych i większą ilością improwizacji całego zespołu. Rozwój tego nurtu wyodrębnił zróżnicowane podejścia i sposoby tworzenia, ale wszystkie można wrzucić do worka z etykietą „nu-jazz”, to znaczy połączenie klasycznej formy z elementami zupełnie odrębnych stylów.
Od początku
Jeśli przyjrzymy się historii, sięgającej raptem, a może aż sto lat wstecz, zobaczymy, że jazz rozwija się przez cały ten okres. Powstał przez zlanie się etnicznej muzyki czarnoskórych niewolników z elementami pieśni i psalmów religijnych wywodzących się z Europy, a także z muzyką rozrywkową. Wszystko to spotkało się na gruncie amerykańskim, zostało nazwane w 1916 roku hałasem - „jass", a później rozwinięte przez pierwszych wykonawców takich jak Louis Armstrong, Scott Joplin czy Joe „King’ Olivier. Od lat trzydziestych była to najczęściej wykonywana muzyka na świecie, której popularność przyćmiły dopiero początki rock’n’rolla i pierwszego króla popu, Elvisa Presleya. Niemniej jednak, różne jazzowe style jak bepop, cool jazz, bard bop i w końcu free jazz ciągle były obecne na estradach. Po osiągnięciu tak luźnego kształtu jak free jazz, główny gatunek podzielił się na mnóstwo nowoczesnych, drobnych pod - gatunków.
Skąd ta obecna popularność mainstreamowa? Jej źródła doszukiwać się można w dzisiejszym nacisku na indywidualizację jednostki oraz znacznie większej przystępności formy jaką mają współczesne gatunki nawiązujące do jazzu. Wielu „nonkonformistów” zaczęło się nim interesować z powodu niewielkiego udziału w kulturze masowej i domniemanej elitarności. Artyści zaczęli tworzyć muzykę składającą się z odpowiednich harmonii oraz odpowiednio stylizowaną. Natomiast często brakuje w niej niebanalnych melodii. Na pewno nie znajdziemy tam połamanych i ambitnych wartości rytmicznych, ale wyraźny beat. Do muzyki trzeba wszak tańczyć, lub chociaż się kiwać, żeby miała szansę pojawić się w klubach i zyskać szersze grono słuchaczy. Nic jest to negatywna ocena, ale wyraźne wytknięcie popkulturze odarcia klasycznego jazzu z właściwej mu złożoności. Chociaż kto wie, może dzięki temu wiele osób zainteresuje się jazzem jako takim?
Taneczna teraźniejszość
Dzisiejsi twórcy czerpią z dawnych wzorców pełnymi garściami. Niektórzy zupełnie bez skrupułów wykorzystują stare piosenki w całości, tylko je miksując. Niektórzy wnoszą sporo od siebie, chociaż podstawa muzyczna jest ta sama. Przykładem godnym wspomnienia może być projekt Mononome. Każdy utwór jest złożeniem najróżniejszych fragmentów dawnej twórczości, do której nikt już nie posiada praw autorskich oraz dodanych przez autora mocnych rytmów na perkusji i klimatycznych linii basowych. Mieszanka, która wyszła z takich składników brzmi naprawdę rewelacyjnie i warto znaleźć na portalu YouTube, ponieważ nie doczekała się jeszcze wersji albumowej, chociaż domniemać można, że to tylko kwestia czasu. Słucha się doskonale, chociaż jeśli jesteś fanem aktywnego słuchania muzyki, możesz się zawieść przez monotonny minimalizm i niewielkie zróżnicowanie utworów.
Są też artyści, którzy czują się zupełnie swobodnie w dwudziestym pierwszym wieku, ale wracają do korzeni gatunku i wychodzi im to zadziwiająco dobrze. Istnieje grupa, która odniosła międzynarodowy sukces swoją płytą Tonight Josephine, stylizowaną na szalone lata trzydzieste i czterdzieste. Tape Five, bo tak nazywa się ta formacja, nic używa w swoich swingowych dziełach elementów brzmień dawnych idoli, a raczej inspiruje się nimi. by pisać melodie z nieco bardziej nowoczesnym „feelem”. Kompozytor i producent Martin Strahausen korzysta z talentów szerokiej rzeszy muzyków i jeszcze szerszej wokalistów, żeby tworzyć ten sam klimat bez powtarzania schematów i nie zanudzając słuchaczy.
Wreszcie, są twórcy, którzy komponują zupełnie nowoczesną wersje jazzu, który świetnie nadaje się na imprezy i koncerty, gdzie ludzie przychodzą się przede wszystkim bawić i tańczyć. Bardzo popularnym artystą jest obecnie Parov Stelar, a dokładnie Marcus Fureder, Austriak tworzący nowoczesną muzykę elektroniczną, która opiera się właśnie na podstawach jazzowych, inspiracjach zaczerpniętych z pierwszej połowy dwudziestego wieku.
Co dalej?
Każdy wspomniany wykonawca i styl bez cienia wątpliwości zasługuje na swoją popularność i sukces, jaki osiągnął. Ale czy nie warto pomyśleć, co dzieje się przez to z klasycznym jazzem, który jest nieporównywalnie bardziej wymagającą i wartościową muzyką? Tomasz Łosowski, jeden z najwybitniejszych polskich perkusistów jazzowych, powiedział kiedyś w wywiadzie, że jeśli raz nie zagra koncertu, to niemal nic ma co dać dzieciom jeść. Wiadomo, że muzyka jest produktem rynkowym i wygra tylko ta, która zdobędzie wystarczająco dużą rzeszę fanów płacących za koncerty i płyty. Można mieć tylko nadzieję, że nowoczesna odsłona tego gatunku zainspiruje ludzi do zagłębienia się w klasyczny jazz i jego początki.