Seriale kręcone z większym rozmachem niż „codzienne soap-opery” są obecnie na topie. Przyciągają rzesze fanów, szukających w rozrywce większego sensu i głębi, niż ta oferowana przez blockbustery. Seriale takie jak „Lost”, „Dr House”, Prison Break” czy „Gra o Tron” stały się świtowymi fenomenami przyciągając przed telewizory ludzi, którzy do tej pory gardzili „tasiemcami”. Wraz z niedawno zakończonym siódmym sezonem do tego zacnego grona dołącza „Dexter” opowiadający o perypetiach seryjnego zabójcy, usprawiedliwiającego swoje czyny kodeksem, a także chroniącego swoją wewnętrzną tożsamość pod maską nudnego technika policyjnego. Czy „Dextera” dopadł syndrom wypalenia znany z innych wielosezonowych produkcji? A może scenarzyści znaleźli nową ścieżkę, którą mogliby pociągnąć fabułę w atrakcyjny dla nowych widzów sposób. Po odpowiedzi zapraszam do recenzji przedostatniego już sezonu „Dextera”.
Ostrzegam przed spoilerami!
Przykład wcześniej nakręconych seriali pokazuje, że zwykle osiągają one szczyt popularności w okolicach 3-4 transzy, by później odejść w mniejszym („Lost”) lub większym („PB” zakończone po 4 sezonach) zapomnieniu. Do tej pory podobnie sytuacja miała się z „Dexterem”, gdy po świetnym sezonie 4, przyszły dwa „lata chude”. Jednak już końcówka 6 transzy dawała nam do zrozumienia, że następne epizody będą naprawdę interesujące, gdyż scenarzyści wreszcie wzięli się za rozwiązanie kwestii wiszącej nad Dexterem od samego początku. Co będzie gdy Deb dowie się o „mrocznym pasażerze” swojego przyszywanego brata?
Historia pani porucznik odkrywającej krok po kroku mroczne zakątki osobowości Detera stanowi osnowę tego 7 sezonu i jest umiejętnie dawkowana, stopniowo podnosząc napięcie, które wybucha ponad zenit w końcówce 12 epizodu.
To, co odróżnia najnowszy sezon od pozostałych, to brak głównego „bad guy’a”, z którym konfrontacja stanowiłaby koło napędowe całej historii. W pierwszych czterech transzach motyw „głównego złego” był realizowany po mistrzowsku, jednak poziom ten nie został utrzymany w kolejnych latach. Lumen, niedoszła „dziewczyna z beczki” w „piątce” nie przypadła mi szczególnie do gustu, a zakończenie jej historii polegające na zagadkowym i niewytłumaczonym odejściu stanowiło fabularny strzał w stopę. Z drugiej strony pytania zasiane w głowie Dextera przez tę właśnie postać stały się kluczowe dla dalszego rozwoju wypadków, gdyż główny bohater zaczął się zastanawiać czy jest w stanie obdarzyć kogokolwiek prawdziwym uczuciem bez ciągłej obawy, o to czy nie zostanie porzucony po tym jak wyjawi całą prawdę o sobie. Żal po stracie Rity stanowił już przeszłość i Dexter mógł w całości poświęcić się wychowywaniu swojego synka Harrisona. Jednak i to nie wyszło serialowi na dobre, gdyż doprowadziło do sytuacji, w której praktycznie cały siódmy sezon polegał na zadawaniu sobie pytań „czy przebywając z Harrisonem nie wychowam go na potwora jakim sam jestem?”.
Po tych krótkich narzekaniach wróćmy jednak do bieżącego sezonu. Deb w końcu dowiedziała się kim naprawdę jest jej brat. Zaczęła odkrywać jego działalność łączącą go z zabójstwami „Rzeźnika z Zatoki”, „Potrójnego” i współpracą z Lumen. To pierwszy tak obfity powrót do przeszłości z przypadku tego serialu, gdyż do tej pory bywało tak, że wraz zakończeniem sezonu antagonista po prostu znikał lub został zabity i wszelkie refleksje z nim związane zostawały szybko i brutalnie ucinane.
Brak „głównego złego” skutkuje także tym, że w końcu nie musimy męczyć się z przestojami fabuły zwykle następującymi mniej, więcej w połowie sezonu, kiedy to Dexter bez końca zastanawia się co ma zrobić ze swoim przeciwnikiem. Tak było nawet w genialnej „czwórce” kiedy to rozmyślaniom na temat „Potrójnego” poświęcona była znaczna część czasu epizodów.
Sam siódmy sezon podzielony jest na trzy wątki. Najważniejszym jest oczywiście zmiana relacji panujących w rodzeństwie, która została zaprezentowana z wielką pieczołowitością i dbałością o szczegóły. Świetnego wrażenia dopełnia bardzo dobra gra aktorska Jennifer Carpenter jako Debry i charakterystyczna nieco apatyczna, ale konsekwentna kreacji Dextera w wykonaniu Michaela Halla. Mimo, iż uważam, że uczucie jakim Deb darzyła Dexa zostało przez scenarzystów dodane nieco sztucznie, to doceniam także jego znaczenie dla rozwoju akcji – gdyby pani porucznik nie zakochała się w swoim bracie, nie miałaby tak ogromnych oporów przed spełnieniem swojego zawodowego obowiązku i oddaniem Dextera w ręce sprawiedliwości. Przy tej okazji wypada mi także pochwalić świetne zrealizowaną scenę wyznania miłości – istny majstersztyk.
Jeśli to była historia A. To następną ochrzczę mianem historii B z uwagi na nieco mniejsze znaczenie. A jest nią romans głównego bohatera z Hannah, graną przez Yvonne Strahovski, którą część z Was może kojarzyć z „Mass Efecta 2”. To właśnie ta kobieta była pierwszą, dla której Dexter złamał swój żelazny kodeks, co w konsekwencji zaprowadziło go do przyznania sobie pozwolenia na zabicie niewinnej LaGuerty. Hannah stanowiła dla niego bezpieczną przestań, powrót do czasów sielskiego domu wraz Ritą. Jedyną różnicą był tylko to, że blondynka z zamiłowaniem do trujących roślinek znała całą prawdę i akceptowała ją. Niestety nic nie trwa wiecznie i nawet ten płomienny romans trzeba było poświęcić w imię ratowania zdrowia i życia tej, która była z Dexterem od wczesnego dzieciństwa, a której dobru Hannah zagrażała.
Za historię C natomiast przyjmuję wątek związany z Isaakiem chcącym zabić Dexa w akcie zemsty za morderstwo dokonane na jego kochanku Viktorze. Dla mnie ta postać była najjaśniejszym punktem całego sezonu. Ogromne brawa należą się Ray’owi Stevensonowi za wykreowanie postaci dynamicznej, zmieniającej się z bezwzględnego mściciela we wrażliwego kochanka. To właśnie od niego w czasie klimatycznej pogawędki w klubie gejowskim Dexter nauczył się prawdziwego znaczenia słów „Kocham Cię”.
Fabuła siódmego sezonu prezentuje się bardzo okazale i trzyma w napięciu do ostatniej sekundy, choć nie zabrakło w niej kilku potknięć, jak np. wątku Quinna i Nadii czy Podpalacza, które jednak są mało znaczące.
Pod koniec ton akcji nadają dążenia LaGuerty do wyjaśnienia niesłusznego jej zdaniem werdyktu w sprawie Doakesa posądzanego o bycie seryjnym mordercą. To dzięki niej mogę Was zapewnić, że końcówkę będziecie oglądali z wypiekami na twarzy nie mogąc przewidzieć rozwoju sytuacji i będąc niesamowicie zaskoczonymi finalną sceną w kontenerze.
Po jej obejrzeniu, a także późniejszym delektowaniu się sceną zamykającą zrealizowaną w slow-motion, a także będącą nawiązaniem do końcówki pierwszego sezonu można wyciągnąć wniosek, że Dexter staje się coraz bardziej podobny do Waltera White’a znanego z „Breaking Bad”. Tak samo jak tamten łysy chemik tak i ten seryjny morderca nie zdając sobie z tego bezpośrednio sprawy ciągnie wszystkich swoich najbliższych w głąb moralnego zatracenia. Wygląda więc na to, że w tym roku będą nas czekały dwa emocjonujące finały doskonałych seriali.
Jaka będzie przyszłość Deb po pociągnięciu przez nią za spust? To pytanie będzie musiało pozostać jeszcze przez jakiś czas bez odpowiedzi, choć patrząc na świetną robotę wykonaną w siódmym sezonie nie martwię się o pożegnanie „Dextera”, gdyż już teraz wiem, że twórców stać na wykreowanie czegoś naprawdę epickiego.
Jeśli chcecie być na bieżąco z tym co robię w sieci to zapraszam do: