Bodźce, sygnały, miliony informacji, dziesiątki spraw do załatwienia, setki ludzi... Współczesny świat to plątanina, w której trudno się odnaleźć. Aby ułatwić sobie to zadanie, nauczyliśmy się upraszczać i kategoryzować. Nowe bodźce i informacje sprowadzamy do tego, co już znamy. W konsekwencji dzielimy otaczających nas ludzi na przyjaciół i wrogów, autorytety i idiotów, imprezowiczów i nudziarzy, hipsterów i dresiarzy... Potrafimy do jednego słowa sprowadzić całą złożoną osobowość człowieka.
Teraz jednak spróbuj zapomnieć o tych wszystkich ludziach. Spójrz w lustro. Wyobraź sobie, że widzisz w nim zupełnie obcego człowieka. Kogo widzisz? Jaką łatkę przypniesz człowiekowi po drugiej stronie? Nie myśl za długo; niech to będzie pierwsza rzecz jaka ci przyjdzie do głowy.
Załóżmy, że odpowiesz, że jesteś studentem. No i co z tego? Czy to, że znajdujesz się na liście kilku tysięcy niebieskich ptaków, która zobowiązuje cię do stawienia się kilka razy w tygodniu w określonym czasie i miejscu, od razu determinuje twoją tożsamość?
Teraz jesteś tym, co studiujesz. Po studiach będziesz swoim zawodem. A na emeryturze? Zgoda, nie możesz uciec od swojej łatki, ale czy naprawdę tylko studenta widzisz w lustrze?
Są ludzie, którzy płacą setki dolarów by zobaczyć w filharmonii sławnego skrzypka i jego unikatowego stradivariusa. Ale co, jeśli ten sam skrzypek weźmie swój unikatowy instrument i zacznie grać na stacji metra? W 2009 roku przeprowadzono taki właśnie eksperyment, kiedy znany na całym świecie Joshua Bell zaczął grać przy wejściu do waszyngtońskiej kolejki podziemnej. Z 1097 osób, które go minęły podczas 43-minutowego koncertu, zatrzymała się zaledwie jedna. Co więc ludzie kupują? Kulturę, czy raczej świadomość, że są ludźmi kulturalnymi? Samym koncertem zapewne wszyscy będą zachwyceni. Dla kogo jednak będzie to dawka rzeczywistych doznań artystycznych, a kto raczej kupuje swoją tożsamość miłośnika kultury wysokiej? Ostatecznie piękna sala, wyrafinowane towarzystwo, któremu można się zaprezentować i przyjemne dla ucha dźwięki to dla wielu wystarczająca wymówka, aby pokazywać się regularnie w takich modnych miejscach.
Czy taka sytuacja nie rodzi pewnego rodzaju konfliktu? Nagle okazuje się, że twoje postrzeganie samego siebie często wywiera większy wpływ na postępowanie niż to, kim naprawdę jesteś. Łatka, którą sobie przypinasz, działa jak samospełniająca się przepowiednia. Jeżeli nazwiesz siebie miłośnikiem sztuki, to nawet nie mając o niej najmniejszego pojęcia i przechodząc obojętnie obok światowej sławy muzyka w metrze, właśnie temu przekonaniu będziesz skłonny podporządkować wiele w swoim życiu.
Czasem nawet niewielkie zmiany w postrzeganiu samego sobie mogą mieć fundamentalny wpływ na to, w jaki sposób żyjesz. Co więcej, tożsamość jest niezbędna do tego, by wyrobić w sobie przekonanie o słuszności swojego postępowania i poczucia sensu w tym, co się robi.
Cykając zdjęcia na imprezie starą kompaktówką uważasz się za fotografa. Pisząc na blogu o tym, że dzisiaj spieprzył ci sprzed nosa autobus czujesz się sad, uważasz się za blogera. I tak dalej, i tak dalej. Jesteś tym, co robisz. Zdarza się jednak i tak (na szczęście!), że twoje czyny wypływają z wewnętrznego przekonania. Jednak tylko klarowna wizja siebie umożliwia zachowanie konsekwencji i spójności w tym, co robisz. To kwestia samoświadomości. Na początek musisz wyjść w swoim myśleniu ponad swój zawód. Prawdziwa tożsamość nie wynika z jakiegoś odgórnego przymusu - ona jest w nas.
W filmie Krzysztofa Kieślowskiego tytułowe Gadające głowy zapytane o to, kim są, zazwyczaj odpowiadały swoją profesją. Była jednak kobieta (dla pamiętających film: ta urodzona w 1952 roku), która odpowiedziała, że jest alpinistką. Trudno nazwać alpinizm zawodem, który uprawiała z przymusu, by zapewnić sobie utrzymanie. Jednak według niej właśnie to było odzwierciedleniem jej tożsamości. Wydobycie się z kajdan narzuconych kanonów i konwenansów to rzeczywiste wyzwanie. Życiowymi zwycięzcami są ludzie o spójnej osobowości - to samoświadomość napędza ich do działania.