Dyplomacja jest jak szachy. Zero losowości, prostota zasad, ogromna złożoność i kilkunastogodzinne partie. Porównanie do gry planszowej wszech czasów jest być może na wyrost, lecz nie ulega wątpliwości, że Dyplomacja to klasyka mająca swoich miłośników.
Sam zestaw do gry pozostawia wiele do życzenia. Plansza-mapa mogłaby być nieco większa, a kartonowe znaczniki armii i flot sprawiają, że zazdrosnym okiem spoglądamy na starsze edycje gry z plastikowymi pionkami. Mamy za to bloczek z wydrukowanymi mapkami, co ułatwia omawianie posunięć, gdy spiskujemy z naszymi sojusznikami z dala od głównego miejsca gry.
W grze przenosimy się do Europy w 1901 roku i stajemy na czele wojsk jednego z siedmiu ówczesnych mocarstw. Każde z nich dysponuje kilkoma prowincjami oraz pewną, niewielką z początku siłą ofensywną. Charakterystyczne dla Dyplomacji jest to, że w każdej prowincji może stacjonować tylko jedna jednostka, niezależnie czy to armia, czy flota. Ponadto wszystkie mają jednakową siłę. Chcąc odbić prowincje, potrzebujemy zatem wsparcia z prowincji sąsiednich. Rzadko sami jesteśmy w stanie przełamać opór przeciwnika. Ktoś musi nam pomóc i tu zaczyna się zabawa.
Sojusze, zdrady, spiski, kłamstwa, publiczne deklaracje, rozmowy na stronie, wzajemne grzeczności i wbijanie noża w plecy. W tym wszystkim będziemy musieli odnaleźć się grając w Dyplomację. Planszówka składa się bowiem przede wszystkim z negocjacji. Pertraktujemy z innymi graczami, ustalając Jakie podejmiemy akcje. Jesteśmy trochę jak politycy w kampanii wyborczej: możemy powiedzieć wszystko, byle nam zaufali. Obietnic nie musimy jednak dotrzymać. Rozkazy zapisujemy na kartce, której nie wolno nam nikomu pokazywać (nie można dać stuprocentowej gwarancji, że dotrzymamy słowa).
Aby wygrać będziemy musieli rozmawiać praktycznie z każdym. Pamiętać musimy o tym, że choć im większą część mapy kontrolujemy, tym większa nasza siła, to także tym większym jesteśmy zagrożeniem dla reszty graczy. Lawirowanie w pokrętnej sieci otwartych sojuszy i cichych spisków jest kluczem do zdobycia połowy Europy, a tym samym wygrania gry.
Gra polegająca głównie na wielogodzinnych negocjacjach (na jedną turę przypada zazwyczaj co najmniej kwadrans pertraktacji) dla wielu osób okazuje się zbyt żmudna. Minus stanowi fakt, że gra przeznaczona jest dla siedmiu osób i jest słabo przystosowana do mniejszej ilości graczy. Ponadto zdarza się, że po słabym początku któryś z graczy odmawia dalszej gry, uniemożliwiając zabawę reszcie. Słowem, choć w tę grę nigdy nie ma kiedy, ani z kim zagrać, Dyplomacji trzeba spróbować. Zniechęcimy się lub pokochamy ją raz na zawsze.