To jest gra o mnie czyli czy zawsze identyfikujemy się z bohaterem gry? - sakora - 5 lutego 2013

To jest gra o mnie, czyli czy zawsze identyfikujemy się z bohaterem gry?

Będę bohaterem gry komputerowej, a przynajmniej tak mi się wydaje. Sięgam po kolejny tytuł i zastanawiam się czy mi się spodoba. Nie tylko gatunkowo, nie tyko graficznie, nie tylko od interfaceu... tylko od strony bohatera. Czy mógłbym być tym bohaterem, czy potrafiłbym nim być? Jak bardzo mogę się z nim zidentyfikować i grać według jego sumienia, a jak bardzo według swojego własnego? Czy nie zabije to rozgrywki?

Jakimi postaciami lubimy grać? Najprościej mówiąc tymi, które są nam w jakiś sposób bliskie. Takimi, które lubimy z jakiegoś powodu. Tylko, czy bardziej lubimy sam sposób rozgrywki, czy kierowanego bohatera. Różnie w grach jest ze swobodą. Jedne tytuły prowadzą nas fabularnie jak po nitce do kłębka, oferując w rzeczywistości przepełniony emocjami interaktywny film. Drugie pozwalają na dowolne określenie samego siebie. Kim jesteśmy, skąd pochodzimy, jak nasze czyny oddziałują na otaczający nas świat. Który bohater jest lepszy? Brawurowy Nathan Drake prowadzący nas za rączkę, czy nasz bohater z Fallouta, stworzony od podstaw przez nas.

Larę Croft dostajemy gotową do przyjęcia lub odrzucenia. Bohatera w Skyrimie tworzymy sami. Gotowych bohaterów zrozumie praktycznie każdy. Naszego bohatera możemy rozumieć pewnie tylko my. Jaki bohater jest dla kogo lepszy? Którego bohatera bardziej lubimy? Czy jest to Hitman, z którym trudno się zidentyfikować, gdzie jednak rozgrywka jest bardzo dobra. Czy może lepiej sięgnąć po Shepharda, określonego przez nasze decyzje?

Możemy zawsze sięgnąć po różne stereotypy postaci. Marine wybiegający na Battlefield, wrzeszczący coś o Call of Duty. Barbarzyńcę wymachujących w imię swojego boga toporem i zabijającym wszystkich wokoło. Czy też sięgniemy na tym samym polu walki po medyka, zupełne inaczej podchodzącego do swojego obowiązku, lub też druida leczący wszelkie stworzenia. Zależy to jedynie od nas. W takim przypadku podświadomie wybieramy bliższe nam postacie.

Zdarza się też grać zupełnie obcymi nam postaciami. Mającymi zupełnie inne motywacje. Podejmującymi decyzje zupełnie nam obce lub tez sami chcemy zagrać inaczej. Czy taka gra, nie jest jednak trudniejsza? Czy identyfikacja z bohaterem nie następuje wtedy wbrew sobie? Czy tez łatwiej gra nam się postacią, którą nigdy byśmy nie zostali w prawdziwym świecie? Czy daleko przesunięta granica immersji powoduje, że w pewne tytuły łatwiej się nam gra, kiedy kierowane postacie nie odzwierciedlają nas samych, a pozwalają oderwać się od codzienności i smakować czegoś innego?

Zwykle gramy postaciami, których sposób rozgrywki jest nam bliższy, jak złodziej czy łucznik w hack'n'slashu?Czy wtedy rozwijamy postać według rozpiski z forum, żeby otrzymać postać ostateczną, co ma miejsce także w przypadku Mass Effect lub Deus Ex.  Robimy tak, żeby postać była jak najbardziej doświadczona, jak najlepsza w określonych umiejętnościach, czy wybieramy te, które czujemy, że powinniśmy wybrać, żeby ta postać była nasza, żebyśmy lepiej ją czuli? Co jednak w przypadku, kiedy rozgrywka jest źle zbalansowana, kiedy chcieliśmy grać określoną postacią w swój sposób, a gra nam na to nie pozwala? Czy rzucamy wtedy grę w kąt, czy sięgamy po inną klasę postaci i inny sposób gry, który nam do końca nie odpowiada tylko po to, żeby skończyć grę?

Zestawiając ze sobą visual novel kierowaną do nastolatka, nie możemy liczyć na to, że zainteresuje ona czterdziestolatka, który mimo tego, że pamięta, jakie problemy miał będąc w tym wieku nie potrafi się z nimi zidentyfikować. Jednak z drugiej strony sięgając po pozycje jrpg, jak na przykład Personę 4, otrzymujemy codzienność nastolatka zestawioną z barwnym designem, pierwszorzędna historią i bohaterami, których się lubi. Zależy nam na nich, może się z nimi nie identyfikujemy, ale staramy się otoczyć je opieką. Gdzie w takim razie przebiega ta cienka linia oddzielająca identyfikację z problemami postaci od braku zrozumienia?

Czy w przypadku emocji powodujących tym małym zwyrodnialcem imieniem Lucius, mogą być naszymi? Podobnie jak z oglądaniem filmu gore. Czy to, że gramy psychopatą jak Kane i Lynch powoduje, że jakaś cześć nas pragnie takich emocji? Czy może po prostu chcemy uwolnić nasze wewnętrzne demony i po prostu odreagować? Czy szykanie jak najlepszego sposobu dopadnięcia ofiary w Hitmanie znaczy, że sami chcielibyśmy być w jego skórze? Może w takim przypadku chcemy zmierzyć się z samym sobą, czy moglibyśmy dokonać takich czynów, czy też jest nam to obojętne emocjonalnie? Gdzie kończą się emocje zobrazowane w grze, a zaczynają nasze własne?

Czy grając postacią innej niż naszej płci, możemy się z nią zidentyfikować, czy identyfikujemy się jedynie z jej problemami. Czy będąc facetem, a grając cycatą blondynką, chcemy się z nią identyfikować, czy wolimy podziwiać jej wdzięki i snuć fantazje? Czy będąc dziewczyną i tworząc własnego Sima, będzie on obrazem naszego idealnego faceta? Czy granie w trzeciej osobie pozwala na mocniejsze określenie granicy pomiędzy graczem a rozgrywką, niż w przypadku gry pierwszoosobowej? Jak odbieramy wizualnie postacie na ekranie? Czy grając w multi postępujemy zgodnie z własnymi odruchami, czy też staramy się być kimś innym i popisać się przed współgraczami?

Identyfikujemy się z postaciami, czy może szukamy takich, jakimi chcieli być? Gramy po to, żeby wcielić się w życie innych, czy odgrywamy życie innych po to, by zapomnieć o swoim? Może celowo szukamy abstrakcyjnych gier i abstrakcyjnych postaci. Jednak czy te często groteskowe i przerysowane postacie nie mają takich samych problemów jak my? Co jest ważniejsze, bohater gry: scenariusz czy sama rozgrywka. Co bardziej przywiązuje nas emocjonalnie? Na czym najbardziej zależy nam podczas gry: losie bohatera, własnych emocjach, czy też jest nam to obojętne? Chociaż nie sądzę, że postacie z gier, kimkolwiek by były, pozostawiałynas obojętnymi na swoje czyny i los. Czasami bohaterowie są nam zbyt bliscy, jakby gdzieś tam byli nami samymi...
     

     

Śledź mnie na Twitterze!

     

sakora
5 lutego 2013 - 18:29