Wsteczna kompatybilność? Nie dziękuję... - sakora - 13 lutego 2013

Wsteczna kompatybilność? Nie, dziękuję...

Wsteczna kompatybilność konsol powraca jak bumerang przy każdej kolejnej, hucznie zapowiadanej generacji. Tylko, czy naprawdę potrzebujemy wstecznej kompatybilności? Czy bardziej chodzi o zalegające płyty ze starszymi produkcjami, czy pełne dobra sklepiki sieciowe? Może po prostu przeszkadza kolejne pudło? Jak naprawdę długo korzystamy ze wstecznej kompatybilności?

Rynek musi nadążać za ciągłymi potrzebami klientów związanymi z nowymi markami, nowymi sprzętami i nowymi funkcjonalnościami. Na starce każdej konsoli mamy kolejne odsłony znanych cyklów, kolejne, nowe marki i wielkie oczekiwanie na więcej. W skrócie: nowe odsłony tego, co gracze lubią.

Przeniesienie zawartości naszych cyfrowych bibliotek nadal owiane jest tajemnicą, podobnie jak przenoszenie wszelkich dokonań, list znajomych i innych informacji z naszych profili. Myślę, że korporacje nie strzelą sobie w kolano i otrzymamy na nowej platformie to, co jest w naszym profilu, za co już raz zapłaciliśmy. Liczymy, że przeniosą nasze profile, prawda?

Zapytań o nowe konsole jest bardzo wiele, a o wiele więcej osób liczy na zapowiedź Sony i to, czy odkryje wszystkie katy (przynajmniej te, które ma przygotowane na początek), chyba że Microsoft zrobi spontaniczną konferencję dzień wcześniej. Jednym tematów na giełdzie plotek jest wsteczna kompatybilność konsol. Jedni mówią, że musi być. Drudzy, że jej nie potrzebują. Kto ma rację? W tym kontekście o Nintendo nawet nie wspomnam.

Osoba kupująca z założenia nową konsolę, od samego początku nastawiona jest na nowe tytuły. Chce grac w nowe gry, dostać nową grafikę, nowe pomysły i rozwiązania oraz cieszyć się urządzeniem, tak długo, jak się da. Jeśli będą chcieli sięgnąć do starszych tytułów lub mniejszych pozycji, mają od tego sklep sieciowy. Proste i wygodne. Problem z tym, że trzeba zapłacić? Nie ma problemu. Płaci się za udostępnienie gry, przystosowanie do emulacji, edycję HD lub bezpośrednio twórcom czy wydawcy za ponownie wrzucenie gry na rynek. W sklepach zazwyczaj tych nówek nie ma, a polowanie na serwisach aukcyjnych może potrwać.

Z drugiej strony mamy graczy posiadających już kilka wcześniejszych konsol. Nie chcę płacić ponownie za te same gry. Nie chcą jeszcze raz kupować tego samego tytułu, który już posiadają. Cóż, nie widzę w tym problemu. Każdy, który chciał kupić grę w okresie życia konsoli lub na jej premierze, zrobił to. Jeśli chce grać w starsze gry, wystarczy odpalić starszą konsolę. Na pewno działa, tak samo, jak gry na niej dostępne. Płytka, wersja cyfrowa, cokolwiek. Gra już jest, nie trzeba jeszcze raz jej kupować.

Dlaczego tak naprawdę co po chwilę słyszę, że konsola musi mieć wsteczną kompatybilność? Co tak naprawdę za tym przemawia, pomijając ustawienie dwóch pudełek pode telewizorem zamiast jednego? Wygoda? Nie sądzę. Jak wiele tak naprawdę gra się w starsze pozycje, a jak dużo w nowe? Przecież, jeśli ktoś lubi bardziej klasyczne pozycje, to i tak ustawi tę dodatkową konsolę, gdyż jej używa.

Jak tak naprawdę jest żywotność gry? Dla osoby niekupującej od razu nowej konsoli, ale wiedzącej, że ją kupi jest zupełnie inna, niż dla osoby, której nie stać na nowy sprzęt i kupuje używany, podobnie, jak gry. Kupienie starej konsoli nie jest problemem, gorzej z grami. Te osoby dobrze wiedzą, co kupują. Nowa konsola, stara konsola. Zawsze można pokusić się o emulację, na jak długo?

Czy tylko naprawdę ta wsteczna kompatybilność jest potrzebna? Jak często gracie w gry z poprzednich generacji konsol? Przechodzicie je uczciwie w całości, czy tylko uruchamiacie na kilka minut z ciekawości. Jak naprawdę długu wsteczna kompatybilność jest potrzebna? Jak długo potrzebuje jej nowy gracz, a jak długo starszy stażem gracz używający starszych konsol?

     

     

Śledź mnie na Twitterze!

     

sakora
13 lutego 2013 - 19:43