Ostatnimi czasy odnajduję coraz więcej powodów, by zdmuchnąć grubą warstwę kurzu z leżącej na dnie szuflady Vity i pomazać nieco jej ekran swoimi tłustymi paluchami. O ile dostępne za dosłowny frajer Puddle i związane z nim przelewanie najróżniejszych rodzajów cieczy do topowych rozrywek na ostatnim handheldzie Sony nie należy, o tyle równie świeże Guacamelee! i Sly Cooper: Thieves in Time to już zupełnie inna para kaloszy. Na horyzoncie pojawiła się jednak ostatnio kolejna Nowa Nadzieja, kryjąca się za dość kontrowersyjnym skrótem SS. Opasłe demo Soul Sacrifice szaleje bowiem sobie swobodnie po PlayStation Network od kilku dobrych dni, próbując przekonać nas o swoim statusie „killer appa” dla cierpiącej od dłuższego czasu na brak prawdziwego system sellera Vity. Jak, w ostatecznym rozrachunku, to przekonywanie mu wychodzi?
Chociaż na stanowiącą mieszankę Dark Souls i God Eater’a produkcję jarałem się od naprawdę długiego czasu, pierwszy kontakt z Soul Sacrifice był dla mnie bardziej odpychający, aniżeli skłaniający do dłuższej znajomości. Akcja zarówno wersji demonstracyjnej jak i samego tytułu rozpoczyna się brutalną egzekucją jakiegoś nieszczęśnika w wykonaniu prawdziwie badassowego maga, który współczucie i troskę już dawno przetargował na korzyść własnej mocy i potęgi. Cała sprawa w zasadzie nie powinna nas wielce ruszać – problem jednak w tym, iż w kolejce do poświęcenia znajduje się również nasza, skromna persona. Niemiłe pierwszeństwo przed nami ma jeszcze jeden typ, który w ostatnich chwilach swego mizernego żywota zdradza nam nieco sekretów o samym egzekutorze. Panolek chwali się posiadaniem Libroma, a więc gadającej księgi-pamiętnika, na swych stronnicach kryjącej historię życia naszego przyszłego kata. W chwilę później również i on odchodzi do krainy wiecznych łowów, a tomisko ląduje w naszych rękach.
Jako gracz prędko zdajemy sobie sprawę, że książka, poza wzbogacaniem narracji okazjonalnymi wtrąceniami w postaci własnych, uszczypliwych komentarzy, to nic innego jak oryginalne menu SS. Kartkując jej zawartość natkniemy się nie tylko na historię świata przedstawionego, bestiariusz czy ekran customizacji naszego awatara, ale i przede wszystkim, kolejne rozdziały głównego wątku fabularnego i zestaw tzw. Paktów Avalonu. W pierwszym przypadku, za sprawą kolejnych starć z przypominającymi schizową krzyżówkę zwierząt i ludzi abominacjami poznajemy historię życia Magusara, a więc pierwotnego właściciela księgi i wspomnianego kata-maga. W drugim zaś, robimy dokładnie to samo, jednak bez fabularnych wtrąceń i mało poruszających przerywników filmowych, zostając sam na samym z tym, co w Soul Sacrifice najlepsze - walką. To jednak nie wszystko, bo potrafiące starczyć na kilka godzin demo oferuje również niezwykle miodny tryb multiplayer, w którym eksterminacji monstrów dokonujemy ramię w ramię z innymi „plejerami”. W pewnym momencie szczerze zwątpiłem, czy to faktycznie jedynie wersja demonstracyjna, a nie omyłkowo pobrana, pełna wersja gry. Tyle szczęścia nie ma chyba jednak nikt.
Dobrych parę zdań temu wspomniałem jednak, że Soul Sacrifice zupełnie nie rzucił na mnie uroku i podczas rozgrywki trapił mnie bardziej zawód, niż rozgrzewał zdrowy entuzjazm. I nie chodzi tu wcale o zalatujące Japonią klimaty (lektor ogłaszający nam tytuł produkcji po wciśnięciu przycisku start, gadająca książka z jednym okiem czy desing przeciwników), ani o brudy i mroczny, Dark-Souls’owy świat. Nie chodzi nawet o miniaturowe mapy-areny, na których to toczy się walka a których sam naoglądałem się już w takich produkcjach jak Monster Hunter czy God Eater właśnie. Problem nowego exclusive’a Vity polegał na sposobie, w jaki ten mozolnie budował swoje pierwsze wrażenie. Jak już wspomniałem, gra strzela nam z liścia naprawdę ciężkim klimatem, dokładając do tego totalny chaos w pierwszym starciu z gigantycznym, pokręconym niczym flaki bossem. Bydle bezpardonowo szykuje sobie atak za atakiem, a my, niczym dziecko we mgle, bezradnie zgarniamy potężne baty i próbujemy chociaż częściowo ogarnąć całą sytuację. Tak po prawdzie, nie ma tutaj nawet co atakować, bo wygrać tego starcia nie sposób – towarzyszący nam Magusar wyceluje w końcu w gada potężne super-hiper zaklęcie i cały rozgardiasz dobiegnie końca.
Później robi się już jednak o wiele weselej, bo walki umiejętniej dawkują swój poziom intensywności, dając nam czas nie tylko na ogarnięcie specyfiki posiadanych przez nas czarów, ale i również rozszyfrowanie mechaniki całego gameplay’u. Na każde starcie zbroimy się w zestaw 6 zaklęć o określonej liczbie użyć i charakterze, wśród których znajdziemy nie tylko zwykłe leczenie, ale i również przemianę w wielką, skalną kulę czy transformację ręki w ramię giganta. Postrzelamy także własną krwią(!), lodowymi i ognistymi kulami, a w ostateczności użyjemy jednej z mocy Czarnego Rytuału, w demie dającej możliwość transformacji w ogromniastego, gorejącego demona. Większość takich akcji stopniowo uszczuplać będzie nasz pasek życia, zmuszając nas do wyboru – ocalić ciało pokonanego mobka i odzyskać nieco witalności, czy poświęcić zwłoki i zyskać na sile ataku? Wybór ten przenosi się również na spotykanych od czasu do czasu bossów, których ocalenie pozwala na włączenie ludzkiej postaci dawnego potwora do naszej mini-drużyny, z którą następnie wybierzemy się na któryś z questów prosto od Avalonu. Po zakończeniu misji pamiętamy o ponownym naładowaniu wyczerpanych zaklęć (używamy do tego kropli wycieranych spod oka posiadanej księgi) bądź ich wymianie na zupełnie nowe, ofiarowane z każdym, zakończonym sukcesem questem. Ano – czy wspomniałem już, że zaklęcia można tu też levelować w ich potężniejsze wersje?
Misja za misją, quest za questem, Soul Sacrifice poszerzał również prezentowaną paletę barw, udowadniając, iż nie tylko w czerni i szarości mu do twarzy. Poziomy, chociaż stosunkowo nieduże i ciasnawe, w swych projektach zachwycają tak samo jak i nietuzinkowe modele przeciwników, a ich eksploracja popłaca dodatkową bronią czy czarem defensywnym (kamienista zbroja, tarcza z grzybów i inne efekty pogodowe). Koniec końców, chyba najbardziej obszerne demo, jakie w moim krótkim życiu dane mi było ograć, przekonało mnie do zakupu nowego dzieciątka Vity. Czy mający swoją premierę 1 maja Soul Sacrafice powiększy liczbę posiadaczy wyposażonego w dwa analogi handelda od Sony? Prorokować nie ma większego sensu, jednak niewątpliwie jest to produkcja, którą śmiało dorzucić należy do listy „mast-hewów” w przypadku planowania zakupu tej właśnie kieszonsolki. Ja tam polecam - warto się poświęcić.
Zapraszamy na oficjalny fan-page serwisu – z prędkością karabinu maszynowego wyrzucający najświeższe informacje o nowych recenzjach i felietonach!