O bardzo dobrej grze z obcym o której niewielu pamięta - Brucevsky - 22 lutego 2013

O bardzo dobrej grze z obcym, o której niewielu pamięta

O Colonial Marines napisano już sporo i w większości przypadków w podobnym tonie. Recenzenci bardzo zgodnie stwierdzili, że Aliens: Colonial Marines nie spełniło oczekiwań, o czym na gameplay.pl wspomniał już Materdea.  Zniesmaczony Prometheus w swoim tekście posunął się do stwierdzenia, że jeśli mają wychodzić podobne gry to chciałby pozostawienia tej licencji w spokoju, a Sakora próbował zaspokoić „głód” przy pomocy starszych produkcji w tym uniwersum. I jakoś w tym całym zamieszaniu i wspominaniu niewątpliwie udanego Aliens vs Predator z końca XX wieku gdzieś zagubił się inny hit z ksenomorfem. Wydany tylko na PlayStation i oparty na filmowej licencji.

W obecnej sytuacji, gdy popyt na gry z obcym jest tak duży, a podaż ze strony twórców jest tak mała, nie wypada zapominać o hitach sprzed lat, które mają szansę choć na chwilę zaspokoić apetyty graczy. Alien Resurrection ukazał się na PlayStation w 2000 roku i nie miał zbyt łatwej sytuacji startowej. W tamtym czasie większość uwagi była już zwrócona w stronę zbliżających się hitów na PlayStation 2, które szokowały oprawą graficzną i rozwiązaniami. Poza tym, gra była tworem na licencji, a większość odbiorców do takich produkcji podchodzi z dużą rezerwą i traktuje je jak skok na kasę. Od premiery kinowego hitu dzieliły ją też aż trzy lata, co nie wróżyło dobrze temu projektowi. Tymczasem dzieło Argonaut Games okazało się czymś więcej, niż prostą, zabugowaną strzelanką na filmowej licencji, której wielu się spodziewało.

Pozwalająca wcielić się m.in. w Ellen Ripley produkcja ma nawet dzisiaj wiele cech i elementów, których gracze tak uparcie poszukują w tytułach z ksenomorfem. Bardzo wysoki poziom trudności, wszechobecny mrok, zaszczucie, wszystko to było i jest obecne podczas pokonywania pokładów USM Auriga. Przemierzając zniszczone, klaustrofobiczne i pełne zwłok korytarze statku ginie się często, bo łatwo jest się zgubić i paść ofiarą wyskakujących znienacka obcych. Na kolejnych poziomach nie brakuje wywołujących palpitacje sytuacji, gdy trzeba na przykład bronić się przed szukającymi nowego gospodarza facecruggerami. Autorzy gry potrafili nawet w twórczy sposób wykorzystać kontrowersyjny projekt hybrydy człowieka i ksenomorfa, aby wywołać uczucie paniki i przerażenia u osób dzierżących pada.

Resurrection nie było i nie jest idealne, to prawda. Najbardziej twórcom z Argonaut Games oberwało się za popsute sterowanie, które poważnie utrudnia zabawę. Do dzisiaj wielu posiadaczy PlayStation wspomina je jako jedno z najgorszych w przypadku pierwszoosobowych strzelanin na konsole. Nie sposób jednak nie zauważyć, że ta poważna wada wpływała na jeszcze większe emocje podczas zabawy, bo szybkich przeciwników jeszcze trudniej namierzyć i trafić. A to wcale nie uspokaja.

Oprawa graficzna nie zachwyca, ale ma swoje atuty i w porównaniu do dzisiaj często wspominanego Aliens vs Predator z 1999 roku, broni się całkiem nieźle. Praktycznie wyrwana z filmu ścieżka dźwiękowa, ze wszystkimi charakterystycznymi dźwiękami i odgłosami, buduje odpowiedni klimat i pozwala lepiej wczuć się w walkę o przetrwanie na pokładzie opanowanego przez obcych statku. Przyjemnie jest też wcielić się w znane z filmu postacie i poznać z nieco innej perspektywy pokazane w produkcji Jeana-Pierre’a Jeuneta wydarzenia.

Dobrych gier w uniwersum obcego nie ma za wiele, więc nie powinniśmy skazywać na zapomnienie produkcji, które jednak próbowały dobrze oddać najważniejsze elementy tego świata. A Alien Resurrection nie sposób odmówić gęstego klimatu i wielu innych zalet. Ten cichy hit na pewno zasługuje na swoje miejsce w historii. W obecnych okolicznościach, gdy o kolejne straszne i trudne tytuły z ksenomorfem trudno, warto o nim pamiętać.

Brucevsky
22 lutego 2013 - 22:36