Kuloodporny #9 - Captain Claw - Robson - 25 lutego 2013

Kuloodporny #9 - Captain Claw

Źródło: http://browse.deviantart.com/art/Captain-Claw-338417914

Fortuna kołem się toczy. Raz na wozie, raz pod wozem. Niezbadane są ścieżki Pana. Czasami nam wychodzi, a czasem nie koniecznie – i mało jest twórców gier komputerowych, którzy znają te frazy lepiej, niż Monolith Productions. Na prześledzenie całego procesu twórczego tych niewątpliwe wszechstronnie uzdolnionych panów z kraju Wujka Sama nie mamy ni czasu, ni miejsca – jeśli jednak takie tytuły jak Blood, Alien vs Predator 2, The Matrix Online czy F.E.A.R coś ci mówią, wnet pojmiesz, do czego zmierzam. Wśród swoich wzlotów, upadków czy też i zwyczajnych średniaków, monolitowym chłopakom udało się wyprodukować parę prawdziwych rodzynów, do których warto jest wracać po dziś dzień, a które same w sobie zostały już przez grającą brać niesłusznie zapomniane. Bo przyznać się, kto pamięta Kapitana Pazura?

Yo-ho-ho i puszka whiskasa…

Wydany na świat w 1997 roku Captain Claw to nic innego jak podupadły już nieco dzisiaj gatunek dwuwymiarowych platformówek, których blask, w wielkim stylu, przywrócił mi jakiś czas temu ubisoftowy Rayman Origins. Obydwa wymienione tytuły łączą ręcznie rysowane tła, pogoń w prawą stronę ekranu, masa skakania oraz zbierania wszelkiej maści pierdół, oczywiście w celu nabicia jak największej ilości punktów. Poza tym jest jeszcze czysta radość płynąca z obcowania z tak kolorową i dopracowaną produkcją no i odjechany protagonista, którego śmiało wrzucić można do serialu animowanego dla najmłodszych bądź na okładkę pudełka płatków śniadaniowych. Różnice? Tak nieistotne dla grywalności i miodu płynącego z rozgrywki detale, jak czternastoletnia przepaść pomiędzy datami wydania oraz (o wiele) ładniejsza i (o niebo) płynniejsza animacja po stronie pozbawionego łokci i kolan herosa z Origins. Mówiłem, że bzdury.

Jeszcze nigdy w historii psiej rasy tylu jej przedstawicieli nie dostało po pysku od jednego kota.

…na Kitty Kata skrzyni!

Przygodę z futrzaną wersją Kapitana Jacka Sparrowa rozpoczynaliśmy w zalatującej stęchlizną i martwymi myszami celi więzenia La Roca, w której  nasz dosłowny pożeracz szczurów lądowych otrzymuje fragment mapy oraz list, kuszący kotowatego pirata wizją skarbu w postaci niejakiego Amuletu Dziewięciu Żyć. Zapominając o czymś takim jak wypasione przerywniki filmowe i przymykając oko na nieco bardziej niż umowną warstwę fabularną (ale skąd, jak, dlaczego?) wspinaliśmy się, unikaliśmy zdradzieckich pułapek, wykonywaliśmy bliżej niezidentyfikowane pchnięcia (kociej) mocy (nie, ja też nie wiem, o co chodzi), robiliśmy użytek z poczciwego pistoletu skałkowego i dynamitu, huśtaliśmy się na sznurach i lianach, a ilość pokonanych wrogów przewyższała już tylko liczba rozbitych na dechy beczek - w poszukiwaniu jeszcze większej ilości walących się po poziomach złotych monet, krzyży i drogocennych kamieni, ma się rozumieć. Z pomocą przychodziły nam również poukrywane na często wielopoziomowych mapach power-up'y, w postaci tymczasowej nietykalności, niewidzialności czy zwiększonej szybkości ruchów. Jak nic, oldschool pełną gębą!

Use the Force, Claw!

Twój kot grałby w Kapitana Pazura.

Jedyną rzeczą, która przeszkodzić może nam w miarę bezstresowym obcowaniu z Kapitanem Pazurem jest jego nieco (i na szczęście tylko momentami) wyśrubowany poziom trudności. Późniejsze plansze potrafią napsuć nam sporo krwi swoimi wymaganiami co do idealnie wymierzonych skoków wykonanych z ostatniego piksela platformy, chwytania się siatek z lian w szczytowym punkcie naszego kociego lotu (pod którymi obowiązkowo czyhają na nas kolce/bagna/nowy sezon Mody na Sukces) bądź chorym zagęszczeniem przeciwników, porównywalnym do tłumów na odpustowym targu w mojej rodzinnej miejscowości. Tła zwiedzanych lokacji również nie stanowią już dzisiaj synonimu piękna i obiektu westchnień, a minimalistyczna ścieżka dźwiękowa w pełni pozwala nam docenić symfoniczną epickość współczesnych soundtracków. Mimo to, Clawa poznać warto - nawet, jeśli nienawidzi się kotów.

Zapraszamy na oficjalny fan-page serwisu – z prędkością karabinu maszynowego wyrzucający najświeższe informacje o nowych recenzjach i felietonach!

Robson
25 lutego 2013 - 11:17