Pierwsze wrażenie – mój magik wygląda jak Gene Wolfe. To bardzo dobre skojarzenie. Drugie wrażenie – ktoś tutaj grał w Spelunky i Binding of Isaac. A to jeszcze lepiej.
99 stopni ku piekłu jest dungeon crawlerem przedstawionym z boku, co kojarzy się z platformerami. Moja pierwsza podróż w piekło pokazała mi, że jest ciężko. Banalna zasada – znaleźć klucz, strzelać w stwory i rzucać bombami dzięki wysokiemu poziomowi trudności, goniącemu nas czasowi oraz losowemu generowaniu etapów przestaje być banalna. Zaczyna być wymagająca.
Nagrałem się w życiu sporo w dungeon crawlery. Ten co prawda nie żeruje na nostalgii jak Grimrock, ale bardzo dobrze wykorzystuje zalety gier niezależnych. I obsługuje pada, dzięki czemu można pograć również wygodnie na kanapie. Nie wiem jak daleko zajdę. Przypuszczam, że nie dokończę tej podróży. Ale to gra w gonienie króliczka, nie złapanie go. Jak, w zasadzie, w najstarszych grach z gatunku.
Pierwsza rozgrywka trwała krótko. Szybko zginąłem. W kolejnych kilku trafiałem na coraz niższe poziomy, umierając w pojedynku z bossami. Oprawa graficzna mnie nie zachwyciła, ale cholernie niepokojące audio zrobiło swoje. Niepokojące dźwięki zainteresowały mnie tym co znajdę dalej. Więc brnę. Bo czuję że chcę i bo czuję, że mimo prostego wykonania coś tam jeszcze znajdę. To może być cichy hit gatunku – i kolejna gra niezależna, która z czasem, a może z sequelem, odniesie sukces podobny do Hotline Miami lub FTL. Czego jej życzę. To piekło jest bardzo przyjemne.