Kiedy zaczęły ukazywać się komiksy pod szyldem TM-Semic, byłem w szkole podstawowej. Towarzyszyły mi one dalej przez liceum, aż do studiów. Przez lata zmieniały się wydawane tytuły, jedne odchodziły po kilku numerach, inne wydawane były przez długie lata. Do dziś została mi wielka hałda komiksów z tego czasu. Nie da się ukryć, że pięknego dla nastolatka czasu.
Pierwsza przygoda z amerykańskim komiksem miała miejsce wcześniej, przy jednym z małonakładowym wydań Supermana. Czarno-białe, pełne nieznanych bohaterów i złoczyńców. Opowiadające historię znanego wszystkim z widzenia bohatera, którego osoba była idealną pożywką dla młodego, pragnącego przygód umysłu. Następne spotkanie miało miejsce na długiej przerwie w szkole. Dla odmiany od bohatera ze stajni DC pojawił się Spideman z Marvela. Był to jeden z pierwszych numerów wydanego przez TM-Semic. Czytał go akurat mój późniejszy, wieloletni kolega, chodzący dwie klasy wyżej. Pamiętam, że obsiedlismy go w kilka osób i wszyscy czytaliśmy mu komiks przez ramię. To było coś nowego i niespotykanego.
Każdy miał wtedy trochę polskich komiksów, kilka europejskich, jednak nie było wtedy prawie na naszym rynku komiksów amerykańskich. Trzeba wspomnieć, że tamte czasy także były okresem, gdy w polskich domach rządziły magnetowidy video, oglądało się wiele filmów z zachodu i nadrabiało lata, o których nasi rodzice zwykli czasami mówić, że były stracone, ale to zupełnie inna historia. Dla nas urodzonych na początku tak osiemdziesiątych były to normalne czasy. Czasy beztroskiego dzieciństwa, biegania po podwórkach, szalonych pomysłach i powolnym budowaniu własnego świata i fundamentów pod własny światopogląd. Teraz brzmi to trochę górnolotnie, jednak tak wygląda z perspektywy czasu, nawet jeśli wtedy nie byliśmy tego świadomi.
Komiksy można było kupić w kioskach Ruchu, wtedy nie było innych punktów prasowych, a wiele z osób prowadzących te sklepiki zauważyło, że komiksów jest coraz więcej i coraz lepiej się sprzedają, przez co dobrze je eksponowało. Codziennie, chodząc do szkoły przechodziłem obok kiosku, czekając na pojawienie się kolejnych numerów. Nie było wtedy najlepiej z kieszonkowym. Trzeba było czasami coś odłożyć, a innym razem wybrać spośród dostępnych tytułów. Nie zawsze było to łatwe, szczególnie kiedy pojawiały się nowe tytuły. Spiderman, Punisher, X-Men, Batman, Superman, Green Lantern... z czasem było tego coraz więcej. Jedne kupowało się co miesiąc, inne sporadycznie. Do dziś pamiętam, jak X-Men przeszedł z trybu dwumiesięcznego na miesięczny i mój dramat, skąd wezmę na jeszcze jeden komiks. Jednak jakoś to się udało.
Nie mniejszym problemem były wydania specjalne. Komiksy pokazujące innych bohaterów lub tych już znanych w niecodziennych przygodach. Były one bardzo wyczekiwane. Czasami były to komiksowe adaptacje ekranizacji wchodzących do kina lub rzeczy tak wtedy abstrakcyjne (i koszmarnie drogie jak na tamte czasy, w porównaniu do regularnych tytułów) jak duet Batmana i Judge Dredd, spod kreski obłędnego Simona Bisleya.
Kolejne przygody śledziło się z wypiekami na twarzy. Nie zawsze znało się tło wszystkich rozgrywających na łamach komiksu wydarzenia, jednak wiele dopisków i komentarzy autorstwa najpierw czytelnika, a później eksperta Arkadiusza Wróblewskiego otwierało oczy na tło i historię pokazywanych wydarzeń. Wszystko w tych komiksach dla młodego odbiorcy było fascynujące. Chłonęło się to bez zahamowań, gdyż było to niesamowicie kolorowe i plastyczne, tak bardzo inne od szkolnej i naszej krajowej codzienności, jak tylko się dało. Fascynowało przez długie lata i fascynuje do dziś.
Z czasem pojawiały się i inne tytuły jak Fantom, G.I.Joe, Transformers czy Conan. Było także kilka tytułów takich, jak Alf, Goliat czy Z Archiwum X, jednak nie wszystkie gościły wystarczająco długo na rynku. Podobnie z zastrzykiem tytułów z Image, szczególnie Wild Cats Jima Lee i Spawna McFarlanea, które miały dać wydawnictwu nowe otwarcie i napędzić nowych czytelników.
Z jednej strony czytelnicy dorastali, z drugiej zmieniał się rynek wydawniczy w naszym kraju. Na końcu lat dziewięćdziesiątych XX wieku TM-Semic zaczęło dostawać zadyszki, nie potrafiło do końca odnaleźć się na rynku. Kilka lat później usiłowało pod szyldem Fun Media dokonać kontrataku i odświeżając niektóre tytuły zawalczyć o młodego czytelnika, jednak krok ten się nie udał. Gdzieś tam, wtedy te pełne cudownych wspomnień komiksy umarły.
Później na rynku pojawiły się inne wydawnictwa, usiłujące niestety bezskutecznie wzniecić ogień fascynacji amerykańskimi tytułami. Nie chodzi mi o wiele, bardzo różnej jakości wydawnictw albumowych, z których sam korzystam, patrząc chociażby na ostatnie Muchy czy Wielką Kolekcję Marvela. Tylko na komiksy zeszytowe, obecne w kioskach i punktach sprzedaży prasy, jak na przykład Dobry Komiks, gdzie znalazło się kilka naprawdę niezłych opowieści, czy inne pozycje wydawane przez Egmont, z których ostało się teraz tylko Star Wars. Brakuje mi tych wydawnictw.
Wiele barwnych opowieści ukazało się w tamtym okresie. Warto wspomnieć Ostatnie Łowy Kravena, Aliens vs. Predator, Weapon X, Zabójczy Żart, Batman Venom i wiele, wiele innych, gdzie wiele z nich było Wydaniami Specjalnymi lub ukazało się w cyklu Mega Marvel. Dziś bez problemu można kupić wydania albumowe, w kinach co roku mamy kolejne odsłony kina superbohaterskiego, a obecne pokolenie nie ma problemu z dostępem do komiksu zarówno amerykańskiego, jak i europejskiego i naszego rodzimego. Brakuje jednak typowych wydawnictw zeszytowych, takich nawet na paparbacku, do przeczytania na co dzień. Mamy co prawda naszego Białego Orła, ale to zupełnie inna historia.
Kiedyś każdy przywieziony z zagranicy komiks był na wagę złota. Mam w swojej kolekcji wydania oryginalne, niemieckie, francuskie czy holenderskie. Teraz wystarczy trochę gotówki i bez problemu można zaopatrzyć się, w wybrane tytuły, jednak wiele z najlepszych, starych wydań jest wartych naprawdę dużo. Nawet mi kilku brakuje, a poszukiwanie i uzupełnianie serii kosztuje dużo czasu, nerwów i pieniędzy.
Dziś jest coś w tych starych wydaniach. Odrobina nieuchwytnej dekadencji wspomnień, nieco pięknych wspomnień z dzieciństwa i krzyk w duszy, nawołujący kolejne wspomnienia z młodości. Czas dorastania, któremu towarzyszyli amerykąńscy superbohaterowie na kartach komiksu. Czasu, kiedy kupowało się komiksy w kioskach po drodze do szkoły, wiele pożyczało i wymieniało z kolegami. Czas zabaw na podwórku w superbohaterów i ta nostalgia, że to już nie powróci. Wiek robi swoje, teraz moje córki wykradają mi komiksy ze Spidermanem, a mi zostało wspomnienie wielu marzeń i pięknego dzieciństwa, gdzie każdy skrycie śnił o tym, żeby zostać superbohaterem. Każdemu tego życzę.
Śledź mnie na Twitterze!