Odpowiednie nastawienie może uratować seans i uchronić przed łzami wylanymi po wydaniu kasy na kinowy bilet. Słyszałem bowiem opinie, że Oz Wielki i Potężny to film strasznie głupi, że nawet efekty go nie ratują i nie warto tracić pieniędzy. Wystarczy jednak pamiętać o kilku podstawowych kwestiach i od razu Oz zmienia się z durnego hollywoodzkiego kupsztala w śliczną, optymistyczną bajkę. Hej ho!
Oryginalnego Czarnoksiężkina z Oz, tego z 1939 roku, widziałem jako pacholęcie i pamiętam jedynie jakieś urywki. Nowy Oz to prequel, a opowieść w nim zawarta będzie bardzo czytelna dla absolutnie każdego widza (i choć bez wątpienia są nawiązania do klasycznej produkcji sprzed ponad 70 lat). Film zaczyna się w Kansas, gdzie Oscar Zoroaster Phadrig Isaac Norman Henkel Emmannuel Ambroise Diggs (zwany przez znajomych Oz... czemu zresztą trudno się dziwić) praktykuje prestidigitatorstwo i kuglarskie sztuczki przed skromną publicznością i jednocześnie marzy o byciu wielkim i potężnym magikiem - niczym Houdini i Newton w jednym. A przy okazji oczarowuje i oszukuje mnóstwo bliskich mu ludzi. Zrządzenie losu sprawia, że Oz trafia do magicznej krainy noszącej to samo miano, a tam zostaje wzięty za wielkiego czarodzieja z przepowiedni. Jego zadaniem będzie uwolnienie dobrego ludu Oz spod jarzma straszliwej i okrutnie złej czarownicy, która zabiła dobrego pana króla i część jego poddanych, inną część zniewoliła, a jeszcze inną wygnała. Dobrze wiecie, co będzie dalej...
Sam Raimi nakręcił disnejowską baśń. Oz to film niezwykle wręcz przewidywalny, bardzo naiwny, głupiutuki i wesoły. I prawidłowo. Tak ma być. Fabularne zaskoczenia czy głęboki rys psychologiczny postaci nie mają tu racji bytu. Widz siada w fotelu, zakłada plastikowe okularki i przenosi się do bajkowego świata. Po 2 godzinach wychodzi uśmiechnięty i nawet ta obleśna zima wokół przez chwil kilka wydaje się mniej obleśna. Oto cały sens istnienia tego filmu (prócz zarobienia kasy, ma się rozumieć).
James Franco wciela się w tytułową rolę i jest w niej tak czarujący, jak zawsze. Każdą sprawę - pozytywną lub negatywną - załatwia szerokim uśmiechem, od którego miękną kolana żeńskiej części publiczności. Ku uciesze panów pojawiają się trzy urodziwe panie - Rachel Weisz jako czarodziejska siostra Evanora, Mila Kunis jako czarodziejska siostra Theodora i Michelle Williams jako czarodziejska siostra Gliwia. I choć moja genetyka jest zaprogramowana na "bardziejsze lubienie" dziewczyn pokroju panny Kunis, to muszę przyznać, że Michelle Williams wygląda w Ozie zjawiskowo. Ale nie tylko aktorzy są urodziwi. Oz zaczyna się świetnie wystylizowaną, niepanoramiczną i czarno-białą sekwencją w Kansas, a eksplozja barw i szeroki ekran pojawiają się dopiero w magicznej krainie. I trzeba przyznać, że wszystko w tym filmie jest prześliczne, nawet obleśne latające małpiszony. Oczny orgazm i bardzo sympatyczne, efekciarskie 3D z gatunku "o nie, to leci prosto na mnie!".
Miło było spędzić w tym kolorowym świecie trochę czasu, mimo tego, że niemal każdy kolejny element fabuły można było trafnie rozpisać na kartce przed wejściem do kinowej sali. Efektowna zabawa, bajkowy klimat, wystarczająca satysfakcja po. Jestem zadowolony.
And now for something completely different ... :P
Okolicznościowy kącik z filmem z zupełnie innej beczki
A teraz krótko o czymś dla miłośników poważnego, dobrego kina. Weekend zacząłem Ozem, a zakończyłem Polowaniem. Nowy film Thomasa Vinterberga to dramat przedszkolnego nauczyciela, który zostaje niesłusznie oskarżony o molestowanie dziecka. I gdy piszę "dramat", to rzeczywiście chodzi o dramat. Straszny, potworny dramat. Rzecz bardziej przerażającą niż wszystkie Klątwy i Piły razem wzięte. Lucasa poznajemy jako fajnego faceta, lubimy go, lubią go ludzie. Aż tu nagle jedno niewłaściwe zdanie pada z ust zdenerwowanej dziewczynki i sielanka zamienia się w gnój. Serce waliło mi przez 3/4 czaru trwania seansu. Przejmowałem się okrutnie. Bardzo, BARDZO dobry film.