Za nami ostatni odcinek trzeciego sezonu The Walking Dead, czas więc na małe podsumowanie. Uwaga, spojerów aż miło!
Muszę przyznać, że po lekko nudnawym drugim sezonie The Walking Dead byłem sceptycznie nastawiany na trzeci, zwłaszcza, kiedy dowiedziałem się, że mieć on będzie aż 16 odcinków. Zaletą pierwszej serii, która miała zaledwie sześć epizodów, był właśnie balans między akcją a momentami spokojniejszymi. Drugi sezon pod tym względem kulał, przez co nigdy nie chciało mi się do niego wracać. A jak sprawuje się najnowsza seria w tej kwestii?
Jest nieźle, chociaż mogło by być oczywiście lepiej. Po opuszczeniu farmy i kilkumiesięcznym poszukiwaniu nowego bezpiecznego miejsca, nasi bohaterowie trafiają na opanowane przez zombie więzienie. Po wyczerpującej walce udaje im się przejąć kontrolę nad "fortecą", która okazuje się być idealnym miejscem dla ocalałych. Okazuje się jednak, że niedaleko więzienia kwitnie miasteczko o nazwie Woodbury, zarządzane przez tajemniczego Gubernatora. Rick oraz cała kompania szybko popadają z nim w konflikt, który przeradza się w krwawą wojnę.
Tak mniej więcej przedstawia się fabuła trzeciego sezonu. Osobiście uważam, że niektóre odcinki twórcy mogli sobie po prostu darować i skrócić trochę całą serię. Może do dziesięciu odcinków? Wszystko sypać się zaczęło po dwumiesięcznej przerwie a najgorszymi odcinkami były trzynasty i czternasty. Miały one zbudować napięcie przed wielkim finałem, ale wzbudziły one we mnie tylko wielką irytację. Wyczekiwana konfrontacja Ricka z Gubernatorem była po prostu nudna, a wielka ucieczka Andrei przed głównym antagonistą serii była do bólu przewidywalna, na dodatek z idiotycznym zakończeniem. Na szczęście niesmak po tych odcinkach został ugaszony świetnym epizodem skoncentrowanym wokół Merla. Szkoda tylko, że tego bohatera już więcej w serialu nie zobaczymy.
Niewątpliwie czwarty odcinek, w którym więzienie zostało zaatakowane przez zombie, był najlepszym z całej serii. Napięcie było ogromne, przez co oglądało się go świetnie. Na dodatek pożegnaliśmy dwóch bohaterów z głównej obsady, w tym wielce denerwującą Lori. Do T-Doga akurat nic nie miałem, ale w sumie do serialu wnosił bardzo mało. Twórcy serialu postanowili również trochę potorturować widzów robiąc przerwę w połowie sezonu, pozostawiając ich ze świetnym cliffhangerem. Długo oczekiwane spotkanie dwóch braci wypadło bardzo dobrze. Sam finał wyszedł również na plus. Finalne starcie pomiędzy mieszkańcami miasteczka a ocalałymi może nie było takie, jak sobie wyobrażałem, ale moment w którym Gubernator decyduje się eksterminować swoich ludzi był naprawdę mocny. Szkoda tylko, że po tym nagle zniknął z planu i ujrzymy go dopiero, prawdopodobnie, w czwartej serii. No i żal mi również Andrei, mimo, że nie darzyłem ją jakąś wielką sympatią.
Trzeci sezon jest na pewno o niebo lepszy od drugiego. Odcinki miały swoje wzloty i upadki, jednak twórcom wiele razy udało się mnie zaskoczyć, a to jest tu najważniejsze. Mam nadzieję, że następna seria, która została zapowiedziana już dawno temu, będzie równie dobra, z naciskiem na lepsza. Cieszę się również, że nie śledziłem nigdy komiksu Żywe Trupy, bo dzięki temu nie wiem jak dalej potoczą się losy bohaterów i czego spodziewać się w czwartym sezonie. Ciekawi mnie, co takiego przygotuje Gubernator, bo to, że się będzie chciał dalej mścić, to mamy jak w banku. No, ale o tym przekonamy się dopiero jesienią.
A jakie są Wasze odczucia po trzecim sezonie The Walking Dead?