Kick Punch! Chop Chop – recenzja PlayStation All-Star Battle Royale - Pita - 1 maja 2013

Kick, Punch! Chop, Chop – recenzja PlayStation All-Star Battle Royale

Pita ocenia: PlayStation All-Stars Battle Royale
80

Na forum zmarłego tragiczną śmiercią magazynu Neo Plus istniało pewne ciekawe określenie na fanów konsol Sony. Playslave. Playslavem był osobnik, który uwielbiał gry oraz konsole wydawane przez japońskiego giganta bez względu na wady, problemy czy ich jakość. Playslavem był każdy o niepopularnych opiniach, takich jak np. to, że PlayStation 2 było najlepszą konsolą swojej generacji. Playslavem byłbym zapewne i ja, uznając „podróbkę” Smash Brosa za grę pod prawie każdym względem lepszą.

Podróbka, imitacja, marna kopia. PlayStation All-Star Battle Royale od razu dostało mocny, negatywny bagaż od branży oraz graczy – być może nie odczuwany tak w Polsce, gdzie NES-a zastępował nam Pegazus, a do dziś jedyną prawdziwą platformą dla szanującego się patrioty jest PC (od Polski Computer, ewentualnie Poland Conquer-all), ale nawet ja postrzegałem ten tytuł jako obrzydliwą, tanią próbę mierzenia się z produktem Nintendo. A potem jak to często bywa – zagrałem w nią i zmieniłem zdanie.

PlayStation All-Star Battle zaskakuje przede wszystkim dwoma rzeczami. Systemem gry oraz wizją artystyczną, która się klei. Pierwsze rzeczy pierwsze. W grze mamy do wyboru 20 wojowników, dokupić możemy 4 dodatkowe postaci, kilka nowych etapów i miliard ciuchów.

Postaci nie są wykonane chaotycznie – bohaterów podzielono na kilka typów, walczących w zbliżeniu, lepiej radzących sobie na odległość, czy średni dystans. Ciosy i osobowość przeniesiono naprawdę nieźle i z samą przyjemnością walczyłem Jakiem, Sir Danym, czy Ratchetem. Podobnie jak w tytule z którego czerpie wygrana nie odbywa się poprzez wyczerpanie wrogom paska energii, ale pokonanie ich ciosem specjalnym (każda postać ma 3 poziomy), który ładujemy poprzez skuteczne ataki. Do tego – przedmioty/bronie, zagrożenia ze strony otoczenia i niezłe jugglowanie daje nam naprawdę nietypowy system walki.

System sprawdza się z dwóch powodów – ograniczono chaos na arenie, a przy balansie gry grzebał Seth Killian, znany komentator i recenzent bijatyk, szczególnie związany z serią Street Fighter. Bo to wciąż nietypowa bijatyka, która jest po prostu kolejnym z wbrew pozorom licznych tytułów wyrosłych ze Smash Bros. Oczywiście, że to odpowiedź (mocno spóźniona) na tytuł Nintendo, ale tak jak każda bijatyka nie jest podróbką Street Fightera 2, tak to nie jest podróbką Smash Bros.

Inaczej się walczy – areny inaczej działają – bohaterowie posiadają kilka sztuczek odmiennych od ich rywali z Nintendo – wreszcie wizja artystyczna o dziwo jest znacznie spójniejsza od gry autorów Mario. Przyznam szczerze, że design Smash Bros momentami zahaczał dla mnie o groteskę i był generalnie bardzo mroczny jak na tytuł od Nintendo.

Tutaj dostajemy przeciwieństwo! Radosną, ładną grę, gdzie w tłach wielki cebulowy mistrz walczy z mechami, gdzie Metal Gear wcina się na etap z Loco Roco, a wioska Jaka staje się polem golfowym. Gdzie wszystko jest ładne, schludne, zaś bohaterowie mają masy ciuszków, utworów muzycznych i pozy rodem z serii z których pochodzą. Gdzie bzdurne fabuły nie są źle napisane, a wszystko się klei nie pozostawiając niesmaku rodem z MUGENowych wynalazków.

W tytuł gra się świetnie – walka jest dynamiczna, szybka, bardzo płynna, sporo się dzieje. Walki toczą się do ostatniej chwili, różnorodność bohaterów zaskakuje, a gra dobrze bawi się w dbanie o morale posiadacza pada co chwile jakoś go nagradzając. Najlepszy moment? Gdy Jakiem i Daxterem jednym atakiem załatwiłem Nathana, Dontego i Kratosa – niestety nie dostałem za to trofeum „Savior of Gaming”, na które tak bardzo liczyłem.

Oczywiście najlepiej jest tytuł poznawać w multiplayerze, szczególnie kanapowym. Mimo to warto dodać, ze granie po sieci jest bardzo przyjemne, radosne, działa, oponentów łatwo znaleźć i ciągle są rozgrywane turnieje, a ze względu na mniej „klatkowany” charakter gry to chyba najlepsza bijatyka po sieci. Nie oznacza to jednak, ze singlowy nie mają co robić – jest story/arcade mode, wyzwania dla postaci i ogólne, kilkaset rzeczy do wykonania, masa bonusów do odkrycia i porządnie przeprowadzony trening. Miodek.

Gra zmierza w dobrą stronę oferując singlowcowi dużo zabawy. Bijatyki to gatunek do walki, szkolenia się, poprawiania własnych wyników i mierzenia z żywym graczem – jak StarCraft. Wyniki sprzedaży pokazują jednak, że masy pragną zabawy dla jednego gracza – bawi ich walka, nie chcą jej rozumieć na poziomie turniejowym. Legendy gatunku muszą zacząć czerpać z bijatyk, które mają duży singiel bo inaczej po prostu przepadną.

PlayStation All-Star Battle Royale jest dla mnie dowodem na jeszcze jedną rzecz – złą politykę jaką firma prowadziła przez lata. Gigant na jakiego wyrosło Sony nie potrafił zabezpieczyć sobie marki Crash i Spyro za czasów pierwszego PlayStation. Od dawien dawna żadna z konsol Sony nie doczekała się kontynuacji takich serii należących do Sony jak Jak & Daxter, MediEvil, Syphon Filter, Mark of Kri, Legend of Dragon, Um Jammer Lammy, Omega Boost, starych gier Psygosis. Nie postawiono nawet na postaci powiązane mocno z marką jak bohaterowie Persony, czy Cloud Strife! Dla nowych graczy może to być niewiele mówiąca wyliczanka, ale dla mnie jest to dowód, że Sony prowadzi dziwną politykę, nie budując marek wokół konsoli, zadowalając jedynie pewne segmenty graczy. Mówiąc po ludzku – uważam, że Jak IV, czy MediEvil 3 byłyby lepszymi grami od trylogii Uncharted i miałyby szanse trafić do większej liczby użytkowników.

W grze nie ma bohaterów jRPGów, które rządziły przez lata marką PlayStation. Nie ma wielu bohaterów z Japonii, czy większej ilości symboli PSP. Nie ma bohaterów, których pamiętamy jeszcze z czasów dzieciństwa. No dobra są, ale w śladowych ilościach. A mimo tego gra zgrabnie wykorzystuje mitologię PlayStation – każda arena nawiązuje do co najmniej dwóch gier, wśród bonusów są tony nawiązań do gier, z których pochodzą bohaterowie i nie tylko, oddano sporo honoru w ciosach, pozach, czy efektach muzycznych…

No i przede wszystkim to dobre, ciekawe, inne mordobicie. Nie spodziewałem się, ze dostanę tak przyjemną, fajną, ładną grę na krótsze i dłuższe partie.  Może jestem playslave, ale jak dla mnie to gra znacznie lepsza niż dowolny Smash Bros. Ładniejsza, lepiej zbalansowana, przemyślana artystycznie, lepsza dla jednego gracza, ciekawsza w multiplayerze. Jej jedynym grzechem jest po prostu brak tak wielkiego zaplecza historycznego jakie posiada Nintendo. Niemniej – jak dla mnie piąte ważne mordobicie tej generacji. A znaleźć się obok Dead Or Alive 5, TTT2, Virtua Fighter 5 FS i KoF 13 to nie byle jaki wyczyn. Szczególnie, gdy przemierza się wciąż nieodkryte wody. X, / \,O, [ ].

Pita
1 maja 2013 - 10:46