The Daylight War – Wojna w blasku dnia - evilmg - 16 maja 2013

The Daylight War – Wojna w blasku dnia

Pewnego niezbyt pięknego dnia w moim domu pojawiła się tajemnicza paczka. Nadana ze stanów zjednoczonych, zaadresowana do mojej siostry, a nadawcą okazał się być Peter V. Brett. Paczka była spora więc miałem całkiem dobre podstawy by zgadywać co jest w środku. Siostry w domu nie miało być jeszcze parę dni, a paczka kusiła i kusiła, ale jakoś się powstrzymałem. Po jej powrocie i wypakowaniu książki siedziałem do niej przyssany kiedy tylko mogłem, bo kontynuacja historii rozpoczętej w "Malowanym Człowieku" musiała być świetna!

Dobra, nie będę owijał w bawełnę – książka jest zajebista. Nawet z moją dość toporną znajomością angielskiego nie mogłem się od niej oderwać. Historia Arlena i reszty ferajny dynamicznie się rozwija, a niektóre decyzje podejmowane przez bohaterów są cholernie zaskakujące. Mamy okazję zobaczyć jak ludzkość wreszcie podnosi się z kolan i rzuca wyzwanie nocy i czającym się w jej mroku demonom. Starania Arlena Balesa i Ahmanna Jardira wreszcie przynoszą owoce, obaj zostali uznani przez swych ziomków za wybawicieli i wydawałoby się, że wreszcie idzie ku lepszemu, ale nad światem zbierają się czarne chmury. Otchłań nie śpi i wreszcie dostrzegła w obu bohaterach realne zagrożenie. Tym bardziej, że książęta rodem z otchłani, którzy mieli usunąć mącicieli nigdy nie wrócili. Z punktu widzenia demonów sprawa jest jasna: bydło nie powinno sprzeciwiać się tym, którzy się nim żywią. Co gorsza, jak zapewne pamiętacie z poprzednich części, ludzie nie stworzyli jednolitego stronnictwa i innych ludzi mordują równie chętnie co demony. Zwłaszcza, że obaj "wybawiciele" również są skorzy do wyprucia sobie nawzajem flaków w ramach mszczenia dawnych krzywd...

 

Teoretycznie tekst, który czytacie nie powinien się zamykać w stwierdzeniu, że książka jest dobra, ale szczerze mówią ciężko mi wskazać jakieś znaczące wady trzeciej części demonicznego cyklu Bretta. Fabuła rozwija się w logiczny sposób, pojawiają się nowe postacie, które może nie zawsze zdobywają sympatię czytelnika, ale zawsze stoi za nimi całkiem solidna historia i kierują się własnymi przekonaniami, co nadaje całej historii dodatkowej głębi. Nie ma tu jakichś spłaszczonych manekinów udających ważne dla fabuły osobistości. Gdybym miał się czepiać to zapytałbym po co autor zdecydował się na tak długie rozbudowanie postaci Inevery... z jednej strony mogłem lepiej poznać jej przeszłość, motywy i stosunek do męża, a z drugiej nadal uważam, że jest popapraną wiedźmą i mam nadzieję, że spotka ją straszliwy koniec :P Tak po prawdzie to jej historię można by skrócić o połowę i nikt by się nie zorientował, że czegoś brakuje, ale jak już mówiłem, ja tej baby nie znoszę i moje odczucia mogą być całkowicie różne od waszych.

 

Zmierzając powoli ku końcowi chciałbym po raz kolejny poruszyć sprawę polskiego wydania. Od strony techniczne wygląda nieźle, ale gdy człowiek się nad tym chwilę zastanowi to polski wydawca (Fabryka Słów) po raz trzeci próbuje naciągnąć klientów. Na tą chwilę w sprzedaży dostępna jest tylko pierwsza część książki, a reszta w sprzedaży pojawi się jakoś pod koniec czerwca. Dowcip polega na tym, że na zachodzie książka została wydana w jednym tomie i to widocznie mniejszym niż pierwsza część polskiego wydania. Z jednej strony polscy czytelnicy dostali lepszy papier, a z drugiej znacznie większe litery i interlinię. Co kto lubi, ale wydaje mi się, że płacenie dwa razy za tą jedną książkę jest jednak przesadą dlatego jeśli tylko możecie kupcie to cudo w oryginale. Dziękuję za uwagę, dobranoc.

evilmg
16 maja 2013 - 00:14