'World War Z' - recenzja przedpremierowa - Jędrzej Bukowski - 3 lipca 2013

"World War Z" - recenzja przedpremierowa

Przed premierą "World War Z" pisałem o kilku wartych obejrzenia filmach z żywymi trupami w roli głównej. Tymczasem jestem już po pokazie  blockbustera z Bradem Pittem i w pewnych momentach całość pozytywnie zaskakuje. Może to nie jest wybitne kino, jednak fani zombiaków powinni być usatysfakcjonowani. Uwaga - nie spojleruje!

 

Bez zbędnego owijania w bawełnę - zaczyna się niczym u Hitchcocka, od trzęsienia Ziemi. Główny bohater wraz z żoną i dziećmi stoją w olbrzymim korku by po chwili być świadkami olbrzymiej paniki. Chaos w wielkim mieście jest... chaotyczny, dosłowny i znakomicie nakręcony. Znakomity montaż, dużo statystów -  naprawdę, sceny wgniatają w ziemię, a nas - w fotel kinowy.

 

I co tu wiele mówić - mimo że "World War Z" trwa blisko 2 godziny, to akcja biegnie na łeb, na szyję. Ogląda się to bardzo dobrze. Brak tutaj zbędnych dłużyzn. Postacie nakreślone są bardzo grubą kreską, poznajemy tylko kilka podstawowych faktów, po czym wrzucone zostają w trwającą właśnie apokalipsę totalną. I bardzo dobrze, bo to nie "The Walking Dead" i rozterki moralne, tylko wielka rozpierducha.



 

Całość rozgrywa się w różnych zakątkach świata oraz lokacjach. Mogłoby się wydawać, że po zwiastunie, w którym widać te fale zombie chwytające helikopter czy wdrapujące się na mur, zabraknie w ogóle chwil grozy. Nic bardziej mylnego!

 

Brad Pitt przedziera się również klaustrofobicznymi korytarzami i nawet czasami można się zdrowo przestraszyć. Niekoniecznie dobrze jednak w bliskim spotkaniu wypadają same zombiaki. Dźwięki przez nie wydawane raczej śmieszą niż straszą, a nie o taki efekt chyba chodziło twórcom.

 

Są niestety też motywy, które powodują facepalm - nie będę zdradzał dokładnie o co chodzi, ale uwierzcie mi, na pewne rzeczy ciężko przymknąć oko. Ale taka już natura letnich blockbusterów, w których nasz protagonista jest wręcz superbohaterem.

 

Co ciekawe - mimo dość poważnej tematyki i podejściu do tematu zombie zupełnie na serio, twórcom udało się dobrze wpleść nieco elementów humoru, który nie jest naiwny. Naprawdę, dawno już się tak szczerze nie zaśmiałem po usłyszeniu paru tekstów w hollywoodzkiej superprodukcji.



 

Brakuje niestety trochę tego co fani zombiaków lubią najbardziej. Gdzie ta tryskająca na lewo i prawo posoka? Gdzie te flaki? Gdzie ta cuchnąca śmierć?! Jednak po "The Walking Dead" i masie innych klasycznych "zombie movies", brakuje tutaj krwi. Ale niestety, PG-13 ostatnimi czasy rządi niepodzielnie w dużych produkcjach i raczej długo się to nie zmieni.

 

"World War Z" to dla mnie typowy średniak, z mocnym początkiem, w miarę fajnym środkiem, ale totalnie słabym finałem. Jednak rozmawiając z kilkoma osobami, większość była usatysfakcjonowana z tego jak wyglądała końcówka, więc to już kwestia gustu.

 

Szybki film - szybka recenzja - szybkie zdanie na koniec. Idźcie do kina, bo mimo pewnych niuansów i minusów, naprawdę można się dobrze rozerwać. I dawno już nie było tak olbrzymiej apokalipsy-zombie na dużym ekranie. Cieszy, że ostatecznie będzie druga część, bo to oznacza większy budżet i... jeszcze więcej zombiaków!



Podobają Ci się moje wpisy? Zachęcam do zaglądania na stronę, którą prowadzę:


 

Jędrzej Bukowski
3 lipca 2013 - 12:52