L.A. Noire prawie jak Mafia? Recenzja gry studia Team Bondi - barth89 - 10 lipca 2013

L.A. Noire prawie jak Mafia? Recenzja gry studia Team Bondi

barth89 ocenia: L.A. Noire
95

Do L.A. Noire podchodziłem jak pies do jeża. Niby uwielbiam lata '40, klimat noir i wszystko to, co w jakikolwiek sposób kojarzy mi się z moją prywatną grą wszech czasów - Mafią, tudzież z genialnym "Ojcem Chrzestnym" i "Chłopcami z ferajny", niby wieść o planach wydania L.A. Noire na PC przyjąłem z ogromnym entuzjazmem, a jednak - grę kupiłem po kilku miesiącach od premiery, rozwiązałem kilka spraw, ale z braku czasu na kilka ładnych miesięcy porzuciłem kryminalną stronę Los Angeles i Cole'a Phelpsa. Gdy jednak wreszcie do niej wróciłem, wprost nie mogłem się oderwać od monitora i w ciągu kilku dni zamknąłem tą historię. I wiecie co? O ile Mafia to dla mnie absolutne 10/10, L.A. Noire bardzo się do tego ideału zbliżyło.

Nie zrozumcie mnie źle, ja doskonale zdaję sobie sprawę z tego, iż Mafia i L.A. Noire to dwie może-nie-zupełnie różne produkcje, ale fakt, że obie gry to sandboxy (umowne, bo umowne, ale jednak) i ich akcja, dodatkowo podsycona wyraźnym klimatem noir, rozgrywa się w bardzo podobnym okresie historycznym sprawia, że od porównań nie sposób uciec. Zwłaszcza, jeśli jakakolwiek produkcja jest w ogóle w stanie zbliżyć się do hitu z 2002 roku.

Czym jest produkcja Team Bondi? Jest dokładnie tym, czym miała być w zamyśle twórców. Jak to rozumieć? Otóż akcja schodzi tu na dalszy plan, ustępując miejsca zagadkom i łamigłówkom, które mieszczą się w szeroko rozumianemu pojęciu 'rozwiązywania spraw'. To ostatnie jest całą esencją gry i jest na tyle rozbudowane, że na początku rozgrywki ciężko nam się w tym połapać. Po dłuższym obcowaniu z grą da się wyróżnić poszczególne etapy i schematyczność poczynań Cole'a Phelpsa. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że o ile rdzeń tych etapów jest identyczny, to jadnak sposób, w jaki dążymy do rozwiązania sprawy w każdej misji jest odmienny i to jest największa zaleta L.A. Noire. Deweloperzy zresztą doskonale zdają sobie z tego sprawę, dlatego z poziomu menu spokojnie możemy wyłączyć wszystkie fragmenty, wymagające od gracza minimum zręczności, tj. pościgi, strzelaniny (zrealizowane także w sposób bardzo dobry, choć elementy strzelane są troszeczkę toporne, a samochodom brakuje trochę ciężaru) i tym podobne, pozostawiając te, w których musimy robić pożytek jedynie z głowy. I co? Nadal gra się wyśmienicie! Zwłaszcza, kiedy przytłaczający klimat ciemnej strony Los Angeles wprost wylewa się z ekranu, a każda kolejna sprawa wpływa w jakiś sposób na fabułę gry...

Pozostając jeszcze przy kwestiach związanych z rozgrywką, nie sposób nie wspomnieć o dwóch 'ficzerach', które mają niebagatelne znaczenie w kontekście gry australijskiego studia. Jest to notatnik głównego bohatera (Phelps zapisuje w nim wszystkie fakty, które w jakikolwiek sposób związane są z daną sprawą, a więc informacje o przesłuchiwanych osobach, znalezionych dowodach czy istotnych lokacjach), a także rewolucyjnym mocapie (tu chyba bardziej trafne byłoby określenie face cap), dzięki któremu mimika twarzy jest odwzorowana w taki sposób, że z zachowania osób bez problemu wyczytamy, czy mówią prawdę, coś kręcą czy może kłamią (niestety to też opiera się na pewnych schematach, ale nie czepiajmy się szczegółów). Co ważne - animacje poruszania się postaci, choć troszeczkę oszukane (czyt. oskryptowane), także robią piorunujące wrażenie.

Wspomnę jeszcze o kwestiach technicznych - grafika stoi na zadowalającym poziomie, da się słyszeć głosy, jakoby istniała znacząca przepaść, między odwzorowaniem twarzy i reszty ciała, ale ja jakoś tego nie zauważyłem, a już na pewno mi to nie przeszkadzało. Wirtualne Los Angeles także zostało "zbudowane" z widoczną pieczołowitością (zróżnicowanie budynków, dzielnic) i choć w LA nigdy nie byłem to wierzę na słowo, że właśnie tak kiedyś ta metropolia wyglądała. Dodajmy do tego bardzo ładne, podatne na zniszczenia modele samochodów, a otrzymamy po prostu bardzo ładną grę. A muzyka? Jakbyśmy siedzieli ze szklanką whisky w jednym z jazzowych klubów lat '40.

Jeśli lubicie klimat noir i sandboxy, jesteście fanami Mafii, a do tego nie oczekujecie po grze samej tylko akcji, ale i sporo wysiłku umysłowego, to L.A. Noire mogę wam z czystym sumieniem polecić. To nie jest kolejna gra akcji. To produkcja jedyna w swoim rodzaju, która wyróżnia się na tle innych, z pozoru podobnych, tego typu gier. Aż wstyd nie mieć jej na swojej półce.

PS Szkoda tylko, że od gracza L.A. Noire wymaga więcej niż podstawowej znajomości języka angielskiego (polskiej wersji niestety nie ma)...

PPS L.A. Noire to idealna gra na letnie wieczory. Jeśli będziecie rozwiązywać po jednej sprawie dziennie (wykonanie każdej zajmuje od godziny do półtorej) to (przy założeniu, że gracie w wersję pecetową, która wzbogacona została o kilka dodatkowych misji) produkcja australijskiego studia spokojnie powinna zapewnić wam rozgrywkę na 2/3 wakacji.


<Spodobał ci się tekst? Wpisy i felietony przypadły ci do gustu? Polub growo&owo na Facebooku ^^ Znajdź mnie też na Google+>

barth89
10 lipca 2013 - 20:40