Festiwal Transatlantyk się zakończył i po obejrzeniu 14 filmów w ciągu tygodnia (5 recenzji z weekendu macie tutaj) stwierdzam z pełną mocą, że było to bardzo udane przedsięwzięcie. Zdecydowana większość wybranych seansów była satysfakcjonująca (kilka tytułów będziecie mogli obejrzeć w normalnej dystrybucji za jakiś czas), widownia dopisała, kina pękały w szwach, płatne parkingi i bary z popcornem zarobiły krocie, a organizatorzy zapewne gratulują sobie dobrze przyjętej imprezy. Zanim jednak zaczniemy się zastanawiać, co przyniesie czwarta edycja festiwalu, czas rozliczyć się z wszystkimi pozostałymi filmami.
Poniższy wpis to aż 9 krótkich recenzji, z czego 4 pochodzą z cyklu "Poza gatunkiem: superbohater" (uprzedzam zawczasu, gdyby ktoś chciał ponarzekać, że ciągle moce, peleryny i trykoty...). Kolejność opisów jest chronologiczna, a ja starałem się być sprawiedliwym i uważnym oglądaczo-oceniaczem.
Vincent chce nad morze / Vincent will Meer (premiera kinowa: 27 września)
Kojarzycie zjawisko znane jako zespół Tourette'a? Cierpiący na tę przypadłość ludzie mają niekontrolowane tiki, które często objawiają się wykrzykiwaniem wulgaryzmów i wykonywaniem dziwnych, automatycznych ruchów. Vincent został "obdarzony" takim właśnie prezentem przez los, a na dodatek waśnie umarła mu mama. Został sam z tatą, wysoko postawionym politykiem, który chce mieć trochę świętego spokoju, bo kampania, spotkania etc. Oddaje więc syna do zakładu terapeutycznego, w którym mają mu pomóc kontrolować jego przypadłość. Tam Vincent poznaje swego nowego współlokatora Aleksa, faceta z nerwicą natręctw, oraz dosyć sympatyczną anorektyczkę Marie. Trio jednak długo nie zabawi za murami placówki - pojawia się plan szalonej wyprawy: dotrzeć nad morze.
Vincent chce nad morze to bardzo sympatyczny niemiecki komediodramat, w którym ludzkie problemy (momentami bardzo poważne) zderzają się z komizmem wywołanym przez wysłanie trójki dziwaków na wycieczkę. Historia posiada bardzo optymistyczny klimat, w którego odbiorze pomagają fantastyczne krajobrazy odwiedzane przez bohaterów. Aktorski koncert, solidny scenariusz i ogólne bardzo dobre wrażenie. Warto się wybrać do kina w przyszłym miesiącu.
8 stłumionych przekleństw na 10 wypowiedzianych [więcej przeczytacie tu]
Casa Muda / La Casa Muda
Jedyny horror w programie festiwalu - pomyślałem, że organizatorzy wybrali coś godnego uwagi. Ach, jaka okrutna była to pomyłka! Urugwajska produkcja z 2010 roku zapisała się w historii kina jako horror nakręcony w całości w jednym ujęciu (choć obstawiam, że - podobnie jak w amerykańskim remake'u z 2011 roku - mamy tu do czynienia z kilkoma dobrze ukrytymi cięciami). Szkoda jednak, że Casa Muda nie ma do zaproponowania czegoś więcej, niż ambitne założenie realizacyjne.
Jest sobie zapuszczony dom gdzieś w lesie, który będzie sprzedany, więc tata i córka, znajomi właściciela, pojawiają się tam, by całość wysprzątać. Wszystko spoko, ale mają nie wchodzić na górę "bo balustrada się obluzowała". W kilka chwil po wejściu do ciemnego wnętrza słychać odgłosy, potem tata idzie na górę sprawdzić, co jest grane i... Nuda! Nuuuuuda przeokrutna. Budowanie napięcia przez 30 minut, by pokazać rękę, a potem usiłowanie sklejenia porozrzucanych strzępów fabuły we względnie logiczną całość zdecydowanie twórcom nie wyszło. Ani to straszne, ani wciągające, ani jakoś świetnie zagrane... Strata czasu, przy której Paranormal Activity to najlepszy film świata (ale żeby nie było - PA to całkiem niezła i straszna produkcja).
3 zakrwawione sierpy na 10 leżących w szopie
Wyznania superbohaterów / Confessions of a Superhero
Drugi superbohaterski film dokumentalny na Transatlantyku i przy okazji produkcja trochę lepsza, niż opisywani poprzednio Superheroes. Jest sobie w Hollywood ulica zwąca się po prostu Hollywood Boulevard, na której znajdują się odciski dłoni i stóp gwiazd filmowych, tam znajduje się budynek, w którym rozdają Oscary, tam jest też Aleja Gwiazd. Turystów na tym kawałku ziemi jest cała masa, a gdzie turyści, tam i pieniądze. Częsty widok to przebrani za różne filmowe postacie ludzie, którzy pozują do zdjęć i żyją z napiwków. Film przedstawia historie czterech z nich - Supermana (Christopher Dennis), Batmana (Maxwell Allen), Hulka (Joseph McQueen) i Wonder Woman (Jennifer Wenger).
Każdy z czwórki bohaterów przybył do Los Angeles podążając za marzeniem o zostaniu słynnym aktorem/aktorką, ale wszyscy mają na tyle trudną przeszłość i na tyle niepewną obecną sytuację, że są zmuszeni do zarabiania jako namiastki aktorów, jako turystyczna atrakcja (na której zresztą władze miasta patrzą surowym okiem). Dodatkowo Superman i Batman to panowie obarczeni czymś w rodzaju obsesji... Ogólnie rzecz biorąc opowieść jest miejscami dosyć smutna, ale przez cały czas intryguje i jest zaprezentowana w naprawdę ciekawy sposób. Solidny dokument.
7 nierozpakowanych figurek Supermana na 10 możliwych
Alter-Ego / Alter-Egos
Najsłabszy z obejrzanych przeze mnie filmów w ramach cyklu superbohaterskiego, choć miał spory potencjał. Alter-Egos to w swym rdzeniu komedia, momentami durnowata, osadzona w ciekawym świecie. Superbohaterowie nie są niczym niezwykłym, co jakiś czas rodzą się dzieci obdarzone mocami (ale zasada jest taka: jeden heros = jedna moc), a gdy dorosną zostają po prostu kolejną wersją stróży prawa. Wszystkich zrzesza agencja, dostają pensję i łażą po ulicach w kostiumach. Zabawny punkt wyjścia, do którego dokładamy postać Lodówki (Fridge'a), herosa z mocą zamrażania, który musiał wymyślić sobie słabą ksywkę, bo wszystkie lepsze zostały już zajęte. Lodówka ma problemy z dziewczyną, a dokładniej jego alter-ego, Brendan, ma problemy. Dziewczyna go zdradza... z Lodówką właśnie. Nie szkodzi, że są tą samą osobą.
Szkodzi niestety brak pazurów i dosyć monotonny sposób prowadzenia akcji. 3 z 5 obecnych w filmie żartów pokazano w zwiastunie (który dawał nadzieję na więcej uśmiechu), a całemu filmowi brakuje syndromu dokręcenia śruby. Potencjału na naprawdę zabawne dziełko jest tu sporo, a wykorzystano go może w 20%. Za mało dowcipów i fajnych dialogów, za mało sympatyczne postacie, za mało wciągająca historia.
4 peleryny na 10 dostępnych
Special
I kolejny film o superbohaterze, na szczęście lepszy, niż ten opisany powyżej. Special to jedna z pierwszych produkcji podejmujących temat bohatera jako zwykłego faceta bez mocy (później pojawiły się m.in. Super, Defendor czy Kick-Ass) i robi to w całkiem wdzięczny, choć niepozbawiony wad, sposób. Poznajemy Lesa, przeciętniaka pracującego w służbie parkingowej, który za wszelką cenę pragnie się wyróżnić z tłumu. Gdy zgłasza się do medycznego badania, w ramach którego musi zażywać nowy, eksperymentalny lek, wszystko się zmienia - zaczyna słyszeć ludzkie myśli, lewitować i przenikać przez ściany.
Special to film skupiający się na micie superbohatera od strony umysłowej - a co jeśli te wszystkie moce i niezwykłe czyny są efektem nie do końca działających neuronów? Co jeśli rzekomy superbohater to tak naprawdę biedny, pozornie niegroźny szaleniec zmagający się ze swoimi urojeniami? Michael Rapaport, znany głównie z ról serialowych, to dobry aktor, który tchnął życie w postać Lesa. Postać smutną, by nie powiedzieć tragiczną, ale na szczęście sam film nie jest w 100% przygnębiający. Tu i ówdzie jest miejsce na trochę komedii i zabawy gatunkiem. Ogólnie rzecz biorąc, film jako całość się broni, choć miejscami jest zbyt monotonny i bez ikry. Nie pogardziłbym też ostrzejszym obrazem - jakość cyfrowej kopii filmu na festiwalu zabrała mnie w przeszłość, do wspaniałych czasów kaset VHS.
6,5 tabletki na 10 zalecanych
Niewidzialny Griff / Griff the Invisible
Ostatni film z cyklu o "facetach w rajtuzach" i najlepsza festiwalowa propozycja w tym dziale. Griff to młody, nieśmiały, trochę dziwny pracownik biurowy sporej firmy w dużym australijskim mieście. Jest popychadłem, nad którym znęcano się kiedyś i znęcają się teraz (łatwo wysnuć porównanie do postaci Wesleya z filmu/komiksu Wanted). Ale Griff ma ukrytą tożsamość - superbohatera z wielkim "G" na klacie, który poprzysiągł chronić obywateli i oczyścić miasto z szumowin (bo z wielką mocą przychodzi wielka odpowiedzialność, blabla). Mylić się jednak będzie ten, który przewiduje, że film pójdzie w ślady efektownych komiksowych akcyjniaków z USA. Niewiedzialny Griff to w gruncie rzeczy bardzo oryginalna komedia romantyczna.
W filmie mamy strasznie sympatycznego głównego bohatera, na którego drodze staje ona - równie nietypowa, urocza dziewoja. Rodzące się uczucie jest niezdarne i nawet jeśli podąża utartymi ścieżkami (lubią się, ale w pewnym momencie muszą przestać się lubić, by potem znowu się polubić), to zostawia widza z uśmiechem na ustach. Cała historia to w gruncie rzeczy opowieść o facecie, który pragnie być zauważonym ("niewidzialny" Griff, czaicie?). Dobra robota.
7 niewidzialnych kostiumów na 10 możliwych
Big Sur
Ekranizacja powieści Jacka Kerouaca pod tym samym tytułem. Rzecz nie porwała mnie zupełnie, być może powody są takie: byłem zmęczony, nie znam książki, kompletnie nie wiem, kim był Jack Kerouac, mam lekką alergię na zbytnie filozofowanie. Big Sur to opowieść o tym, jak Kerouac radzi sobie ze sławą, która go napadła po opublikowaniu debiutanckiej powieści. Kobiety go pragną, a on lubi wypić i porozmyślać. Jeździ więc w tę i z powrotem między Big Sur a Los Angeles, spotyka znajomych, pije i prowadzi narrację zza kadru.
W dużym skrócie: nuda. Dla osób zainteresowanych pisarzem i jego twórczością być może to wszystko okazałoby się ciekawe, niestety ja czułem się jak stojący obok kumpel, któremu nie wyjaśniono o co w tym wszystkim chodzi. Zdjęcia w filmie są prześliczne, obsada zacna, muzyka bardzo fajna. Reszta to nadmuchany do granic wytrzymałości pusty balonik. Nie dla mnie.
5 łyków whisky na 10 zaoferowanych
Najlepsze najgorsze wakacje / The Way Way Back (premiera kinowa: 27 września)
Kolejna miła niespodzianka, choć raczej spodziewana. Ulubieniec widowni z Sundance to produkcja skrojona pod każdy rodzaj widza (w miarę możliwości) i film na tyle sympatyczny, że powinien spodobać się każdemu. Mi się spodobał całkiem mocno i serdecznie polecam go wszystkim miłośnikom pozytywnych, dobrze zagranych i wypełnionych zabawnymi sytuacjami lekkich/letnich komedii. Sam Rockwell jak zwykle kradnie show, a Steve Carell chyba po raz pierwszy gra dupka... Pozwólcie jednak, że dłuższa recenzja filmu pojawi się na blogu bliżej kinowej premiery filmu, żeby nikt o nim nie zapomniał.
8 zużytych biletów do parku wodnego na 10 kupionych
Hell
Ostatni film festiwalu to niemiecka post-apokalipsa, którą mogliście oglądać w kinach w maju zeszłego roku. Za kilka lat aktywność słońca wzrośnie, czego efektem będzie podwyższenie temperatury w atmosferze i spalenie życiodajnych terenów na popiół. Ludzie ledwo żyją, walczą o wodę, pożywienie i benzynę, a czwórka głównych bohaterów obrała za cel dotrzeć w góry, bo tam jest woda i chłód. Philip ma samochód, Marie jest jego jakby dziewczyną i ma młodszą siostrę (bo rodzice nie żyją), zaś Tom dołącza do nich w dosyć dramatycznych okolicznościach.
Hell to film stworzony przy użyciu oszczędnych środków - wszystko jest przepalone hiper-jaskrawym słonecznym światłem, albo skąpane w szarościach nocy. Mamy trochę podniszczonych dekoracji, a wszyscy są brudni i zmęczeni. Taki zabieg się sprawdza, choć Hell w żadnym momencie nie rewolucjonizuje gatunku, ani nie proponuje unikatowych rozwiązań (druga połowa filmu porzuca tematykę filmu drogi na coś kojarzącego się z The Walking Dead od Telltale Games - trochę szkoda), ale sprawdza się jako estetyczne, nieźle zagrane i zrealizowane patrzydło. I przy okazji jestem pewien, że tak udana próba stworzenia kina gatunkowego nad Wisłą nie mogłaby mieć miejsca.
6 butelek z wodą na 10 znalezionych