Odświeżona graficznie, usprawniona kolekcja dawnych hitów. Po usłyszeniu takiego opisu na myśl przychodzą w pierwszej kolejności wydane niedawno zbiory tytułów z serii Metal Gear Solid, Jak & Daxter, Sly Cooper, Prince of Persia czy Splinter Cell. Trudno spodziewać się, by ktoś w takim momencie przypomniał sobie o grze z 1993 roku, którą jeszcze do tego wydano na SNES-a. A jednak, o Super Mario All-Stars warto pamiętać, bo to przodek obecnie popularnych reedycji.
Mario był, jest i będzie żyłą złota. Miliony graczy go uwielbiają, a setki tysięcy gotowe są zarwać noc w dniu premiery kolejnej części, by jak najszybciej kupić nowy tytuł z jego udziałem. Ma to swoje wytłumaczenie, bo produkcje z wąsatym hydraulikiem często są wysokiej jakości, oferują masę dobrej zabawy i z rzadka zawodzą oczekiwania. Niewiele jest serii, które mogą poszczycić się tyloma odsłonami prezentującymi tak równy poziom. Nie dziwi więc, że w 1993 roku prezesi Nintendo postanowili wesprzeć swój nowy system, SNES-a, unowocześnioną kolekcją wydanych do tej pory platformówek z Mario i spółką.
Super Mario All-Stars nie było jednak tylko zbiorem kilku starych tytułów i zwykłym skokiem na kasę, za który można by zacząć wytykać Japończyków palcami i zarzucać im pazerność. Nintendo zależało na zadowoleniu klientów i poprawieniu line-upu konsoli, dlatego przed wydaniem tej kolekcji włożono w nią trochę pracy. Odpowiednie zaangażowanie i wysiłek sprawiły, że Super Mario Bros. z 1985 roku, jego kontynuacja z 1988 roku i trzecia część z 1990 roku zostały solidnie usprawnione i upiększone na miarę 1993 roku i mocy nowej konsoli.
Każda z poszczególnych przygód Mario otrzymała szereg zmian, nie zawsze kosmetycznych. Szczególnie dobrze widać, jak wiele pracy włożyli pracownicy Nintendo w All-Stars na przykładzie pierwszej odsłony, która otrzymała wiele graficznych poprawek, nowe animacje, zmienioną ścieżkę dźwiękową i została wyleczona z co najmniej kilku bugów. Dodano m.in. tak potrzebną możliwość zapisywania stanu gry, wreszcie przyłożono się trochę do postaci Luigiego, przeniesiono część poziomów w scenerię zimową, co by nie było tak monotonnie, a także dodano humorystyczne animacje po zakończeniu każdego z kilku światów. W nowej oprawie audiowizualnej klasyk z 1985 roku prezentował się zdecydowanie lepiej, a kilka udogodnień sprawiło, że poznawanie go stało się dużo przyjemniejszym doświadczeniem. Nawet dzisiaj wystarczy kilka minut z oryginałem i wersją SNES-ową, by podjąć decyzję o porzuceniu klasyka i oddaniu się nieskrępowanej zabawie w ratowanie księżniczki w wersji All-Stars. Aż dziw, że do tej pory tak często przywołuje się pierwszego, oryginalnego Mario, a tak rzadko przybliża się tę samą grę w lepszej i ładniejszej wersji.
Jak więc prezentują się trzy przygody Mario w wersji All-Stars? Najlepiej odpowiadają na to pytanie porównujące starą i nową wersję nagrania, które można znaleźć w sieci:
Nintendo i ich Super Mario All-Stars spokojnie można stawiać za wzór dla wydawców i producentów gier. Oby jak największa liczba twórców szła w ślady japońskiego koncernu i równie mocno przykładała się do swojej pracy przy reedycjach dawnych hitów. Wtedy chyba wszyscy będą zadowoleni, bo sprzedający znajdą konsumentów, a my – gracze – zyskamy szansę na przypomnienie sobie dawnych hitów w bardziej przyjaznej oprawie audiowizualnej i może bez drażniących bugów.