Po długiej karierze w FIFA 12 zdecydowałem się spróbować swoich sił w prowadzeniu klubu w Football Manager 13. Wybór padł na tryb Classic, który stanowi idealne rozwiązanie dla osób pozbawionych dużych ilości wolnego czasu. Postanowiłem relacjonować wam swoje postępy. Przy okazji jest szansa podyskutować o samej grze, młodych talentach, bugach i różnych ciekawostkach.
Z młodymi i perspektywicznymi piłkarzami jest ten problem, że są chimeryczni i często zadufani w sobie. Zdążyłem się do tego przyzwyczaić, bo już od niejednego podopiecznego dostałem niespodziewane podanie z żądaniem wystawienia na listę transferową. Z reguły ściąga to w okolice klubu sępy z Europy, które wyczuwają łatwą możliwość wyrwania kawałka niezłego mięsa z Lillehammer FK. Problem w tym, że za darmo karmić ich nie zamierzam.
W ten sposób każdy niezadowolony piłkarz musi czasami długo poczekać na swojego „wybawcę”. Aktualnie takiego rycerza w czarnym mercedesie wypatruje Islandczyk Kristian Petursson, ważne ogniwo pierwszego zespołu. Młody lewoskrzydłowy nie jest może ligową gwiazdą i królem asyst, ale solidnie wywiązuje się ze swojej roli i mocno trzyma się wyjściowego składu. Jego występy w Norwegii i dla reprezentacji na razie nikogo jednak nie przekonały na tyle, by zaproponować nam za niego choćby milionową ofertę. W efekcie piłkarz wciąż jest nasz.
Przed startem sezonu próbowałem uporządkować kadrę, a za cel priorytetowy postawiłem sobie usunięcie z zespołu zbyt dobrze opłacanego Leskovara. Doświadczonemu Słoweńcowi było jednak u nas bardzo dobrze, dlatego zupełnie nie dopuszczał do siebie myśli o przeprowadzce, mimo wielu sygnałów z mojej strony. Wkrótce okazało się, że nawet zaproponowana przez nas skandalicznie niska cena wywoławcza nikogo specjalnie nie zainteresowała jego usługami. Trochę zdesperowany zacząłem więc negocjacje z ligowym rywalem, Stromsgodset, które chciało naszego stopera wypożyczyć do końca sezonu. Musiałem przystać na tę propozycję, by odciążyć budżet na pensje i nie wydawać co miesiąc, bezsensownie, dużych pieniędzy na niepotrzebnego rezerwowego. Zaraz po sparingach wysłałem też do filialnego KIL/Hemne starzejącego się Nilsena i młodego Hermansena, by pomogli klubowi utrzymać się w 2. lidze. Dzięki takim wypożyczeniom nasz słabiutki partner zdołał już przez trzy kolejne sezony zająć miejsce nad strefą spadkową. Nam przy okazji wyświadczył przysługę, stanowiąc dobre pole testowe dla kilku juniorów i młodych talentów. Większość z nich niestety później nie zdołała przebić się do składu Lillehammer, dlatego nie mieliście okazji o nich poczytać.
Okres przygotowawczy wypadł nam okazale. Zanotowaliśmy cztery wygrane i jeden remis, w większości spotkań nie tracąc gola i strzelając ich więcej niż trzy. Dobrą formę utrzymaliśmy też na starcie ligi, zdobywając 11 punktów w pierwszych sześciu spotkaniach. Byliśmy na trzecim miejscu w tabeli, ale kilka zgubionych punktów wciąż dawało mi do myślenia. Nasza do tej pory skuteczna taktyka coraz rzadziej przynosiła efekty i zacząłem rozważać porzucenie jej na kilka najbliższych miesięcy. Gdy Rosenborg pokonał nas 2:0, zdecydowałem się wrócić do stosowanej jeszcze w czasach gry w drugiej lidze formacji z czwórką defensorów.
Ten ruch nie był planowany i wiązał się ze sporym ryzykiem. W kadrze mieliśmy tylko dwóch nominalnych bocznych obrońców, Peturssona i Kadriję. Na szczęście pierwsza połowa roku w Norwegii to tylko mecze ligowe i sporadyczne spotkania w krajowym pucharze, praktycznie standardowe obciążenie dla piłkarzy. Musiałem więc jedynie trzymać kciuki, by żaden z nich nie złapał kontuzji. Ewentualnie gotowy byłem nawet przetestować na nowej pozycji nieprzyzwyczajonego do tego Borge’a lub Jaaskica. Najważniejsza była zmiana formacji.
Zaskakująca decyzja okazała się znakomitym posunięciem i szybko przyniosła dobre efekty. Zaczęliśmy odnosić przekonujące triumfy w ekstraklasie, a w krajowym pucharze znowu bez problemów minęliśmy pierwsze przeszkody. W trzeciej rundzie pechowo trafiliśmy na rywala z czołówki, Molde, który od kilku miesięcy sprawia nam sporo problemów. Tym razem jednak niedawny rywal Legii nie wiedział, jak ugryźć nowe Lillehammer z czwórką obrońców i poniósł zdecydowaną klęskę 1:4. Gwiazdą spotkania został niespodziewanie Zogbo, któremu pozwoliłem wykazać się na pozycji wysuniętego rozgrywającego. Gdyby nie fakt, że mamy w tym momencie w składzie niewielu piłkarzy linii pomocy skłonnych do gry obronnej to reprezentanta WKS-u przesunąłby do ofensywy. Na razie jednak muszę się z tym wstrzymać i polegać w ofensywie na Amerykaninie Tannerze, Norwegu Olsbo i Brazylijczyku Eduardo Augusto. Wszyscy trzej na razie nie zawodzą i ostro rywalizują o miejsce w składzie, co dla zespołu oznacza same pozytywy.
Tymczasem w finale Ligi Mistrzów w 2024 roku spotkały się FC Barcelona i Manchester City. O jednego gola lepsi okazali się Anglicy, którzy wygrali 2:1. Jedną z bramek dla nich zdobył 27-letni Brazylijczyk Darlei, chłopak o znakomitych umiejętnościach, na którego „The Citizens” wydali 32 mln euro. Spokojnie można powiedzieć, że ten ruch szybko im się spłacił. I pomyśleć, że przed laty miała go przez moment Crvena Zvezda. Może kiedyś i „nasz człowiek” zostanie gwiazdą silnego europejskiego klubu? Na razie największe szanse na to ma Juha Mattoflk, który całkiem przyzwoicie radzi sobie w Bukareszcie.