Z padem przez Los Santos #4: Chop to swój chłop - Materdea - 20 września 2013

Z padem przez Los Santos #4: Chop to swój chłop

Moja ekspansja na Los Santos trwa nadal! Żaden ze mnie profesjonalny gangster, toteż większość zadań zaliczam na brąz, tudzież srebro – w mojej przestępczej karierze do tej pory tylko raz udało mi się zdobyć złoty medal. Nie zmienia to jednak faktu, że pomimo systemu nagradzania gracza po udanych misjach i możliwości ich powtarzania, znanego z dodatku The Ballad of Gay Tony do „czwórki”, faktycznie czułem się jak ktoś związany z gettem. Mowa tutaj o Franklinie.

Tak zwana wczuwka działa w GTA V nad wyraz dobrze. Po powrocie na stare śmieci – Los Santos – Rockstar podjął się próby przeniesienia klimatów znanych z San Andreas w realia nowego, autorskiego engine’u graficznego. Co prawda, Liberty City także było na swój sposób urokliwe i klimatyczne, aczkolwiek tęskniłem za cieplejszymi klimatami fikcyjnego Los Angeles. I doczekałem się godnego następcy!

Opis aktywności pobocznych i ogólnego poglądu na fantastyczne widoczki mogliście już przeczytać we wczorajszym tekście Imperialisty. Ze swej strony raczę tylko te wszystkie rewelacje potwierdzić i pogratulować Rockstarowi za wykonanie solidnej roboty. Ba – żeby tylko solidnej. No, ale mniejsza: i tak zachwyty nad „piątką” przeczytacie w obszernej GOL-owej recenzji.

Co by o historii zaprezentowanej w tej części serii nie mówić, to fakt – początek jest dosyć niemrawy, aczkolwiek dający graczowi czas na zapoznanie się ze światem i odkrycie jakiegoś ułamka aktywności w nim zawartych. Wspominałem zresztą o tym w poprzednim odcinku „Z padem przez Los Santos”. Dopiero po odblokowaniu trzeciego i zarazem ostatniego, grywalnego bohatera – szajbusa Trevora – fabuła rozkłada swe pierzaste skrzydła i niczym mityczny Ikar szybuje wśród przestworzy. Z pewnością znacie też finał tej opowieści – bolesny upadek na samo dno. Jak na razie nic nie wskazuje na to, by miało tak samo stać się z opowieścią zaprezentowaną przez scenarzystów z Rockstar North.

R* to również mistrzowie we wszelkiej maści ukrytych informacji. Jako ciekawostka: dziś do sieci trafił filmik z ciekawym, tajemniczym przekazem od deweloperów na mapie Los Santos z kolekcjonerskiej edycji gry. Gdzieś pomiędzy akapitami przewija się też średniej – bo średniej – jakości zdjęcie dokumentujące jeden ze „skarbów” z poniższego filmiku.

Sporą nowością w tej części serii jest pies. Można powiedzieć, że zwierzak to jeden z tych pobocznych „postaci”, w pewnym momencie – powiedzmy umownie – grywalny, stanowiący całkiem fajnie integrującą się ze światem całość. Chop, bo tak się on wabi, jest tak naprawdę psem kumpla, który w pewnym momencie powierza nam opiekę nad nim – tak, chodzi mi o Lamara. Nie zmienia to jednak postaci rzeczy, że mechanizm wychodzenia z nim na spacer, zabawy i uczenia nowych trików jest rewelacyjny! Zakochałem się w nim od pierwszego wejrzenia, przez co ok. połowa mojego dotychczasowego czasu spędzonego z tym tytułem upłynęła na beztroskim hasaniu z pupilem po mieście.

Z tym wiąże się posiadanie aplikacji dedykowanej smartphonom – Grand Theft Auto: iFruit. Na tą chwilę dostępnej jedynie na telefonach firmy Apple – o ironio -, ale w niedalekiej przyszłości twórcy chcą ją zaimportować również na telefony wyposażone w systemy operacyjne Windows Phone oraz Android. Dzięki temu programikowi możemy przede wszystkim zadbać o personalizację własnego auta (tuning, który uwzględniany będzie również w GTA Online), a także wspomnianą interakcję z Chopem. Działa to na zasadzie popularnego niegdyś Tamagochi – zajmujemy się pupilem, karmimy go i zabawiamy jak tylko możemy, ucząc jednocześnie nowych sztuczek, by później wgrać je do właściwego GTA. Sprawa jak najbardziej fajna i w pewnym stopniu innowacyjna, ale w niedalekiej przyszłości możemy liczyć na każdą większą produkcję wspierającą komórki jako pewne peryferie do rozszerzenia rzeczywistości w samej grze. Taki DS bez łączenia z drugim ekranem.

Po nieco głębszej analizie nowego-starego modelu jazdy stwierdzam z całą stanowczością, że to co widzieliśmy w poprzedniczce – mówiąc kolokwialnie – ssie. Decyzja, przez którą samochody były nadsterowne i łatwo wpadały w poślizgi przy najmniejszym zakręcie mogła być spowodowana bardziej „realistycznym” wydźwiękiem całej gry. Na szczęście Grand Theft Auto V odchodzi od tej koncepcji i serwuje znany oraz lubiany, mega arcade’owy system – drift to banał, zaś auta trzymają się asfaltu niebywale skutecznie. Dzięki temu wyścigi, jedna z wielu aktywności pobocznych, która nie odstrasza przy pierwszym kontakcie, dają masę radochy i wyglądają jak na efektowne i nocne przystało. Warto wspomnieć, że drogie, lepsze modele prowadzi się zgoła inaczej od tych wolniejszych i tańszych: są bardzo wrażliwe nawet na najmniejsze wychylenie gałki lewo lub prawo, co nie zawsze musi się podobać.

Co nie oznacza, że jest tak różowo jak mogłoby się wydawać. Co najmniej dziwnie prezentuje się model zniszczeń pojazdów. Oczywiście chyba nikt nie oczekiwał cudów, aczkolwiek niekiedy atakują dziwne fazy poszczególnych czterokołowców. Przy zawrotnej prędkości uderzamy w auto jadące po przeciwnej stronie skrzyżowania i ono odsuwa się o parę metrów. Za drugim razem wybijamy kupę metalu ważącą tonę na pojazdy oczekujące dopiero możliwości przejazdu przez niebezpieczne skrzyżowanie. Niemniej jednak obtarcia, czy jakieś nieco większe „obrażenia” widać na karoserii wyraźnie, dosyć realistycznie odwzorowane.

Nie wiem jak u Was, ale ja jestem strasznym fetyszystą w tym temacie. Mianowicie – przebieranie się w ciuchy na odpowiednią okazję. Przejażdżka autem – niezobowiązujące buciki, koszulka i krótkie spodenki. Wyjście z Chopem na spacer to z kolei szorty, trampki oraz podkoszulek. Wyjście do baru, kina czy jakiegokolwiek innego miejsca gdzie mogą spotkać innych ludzi – sweterek, może koszula, długie dżinsy i jakiś ładniejszy trampek. I tak dalej, i tak na kolejne okazje. Na szczęście nie staram się poruszać zgodnie z przepisami…

Jest środek tygodnia, w GTA V pykam w każdej wolnej chwili od dnia premiery, a produkcja Rockstar North dopiero otwiera przede mną swoje wielgachne, zdobione złotem i kamieniami szlachetnymi wrota – co jak co, ale wrzesień mam już z głowy. 1 października premiera trybu sieciowego gry, a co za tym idzie, również strata kolejnego miesiąca. Nienawidzę tej gry.

Materdea
20 września 2013 - 12:40