Gry McGee przypominają mi dialogi w 13 Posterunku: nietuzinkowe, niespotykane, oryginalne, zabójczo inteligentne, bawiące się konwencją. Jedynym minusem gier McGee jest to, że czasem mechanizmy rozgrywki nie są priorytetem w opowiedzeniu historii i czasem „kuleją”, ale dla mnie nigdy nie była to wada. Jeżeli ktoś chciałby rozmawiać o grach na akademickim forum, to nie sposób pominąć American McGee's Alice jako przykładu na korespondencję sztuk i wizjonerskie podejście do tematu. Darmowa porada – The Path również może zaciekawić ludzi z kręgu gender, bo obecnie jakoś ta tematyka jest modna. Dzisiaj jednak nie o tym chciałem pisać.
Wszechobecność GTA V zaczyna powoli mnie irytować. Nie zrozumcie mnie źle, druga odsłona GTA jest wciąż jedną z moich ulubionych gier. Kolorystyka, humor, możliwość zamontowania oleju i karabinów pod samochód, ciała przeciwników wzlatujący w górę „monitora”, przerabianie ludzi na hot-dogi – same dobre rzeczy Moja przygoda z serią zakończyła się strasznym rozczarowaniem IV częścią. Przełamanie monopolu GTA jest obecnie niemalże niemożliwe, ale Just Cauase 2 jest, jak dla mnie, bardzo udaną próbą. Powracając jednak do pana McGee. Scrapland jest bardzo ciekawą grą, którą, jak na 2004 rok, można nazwać sandboxem. Podniebne pościgi wyjęte rodem z Crime Cities dają dużo frajdy. Oprawa graficzna nie postarzała się tak strasznie; płomienie wydostające się z dysz silników dalej robią na mnie wrażenie.
Asteroida Chimera jest zaludniona (zarobociona?) przez roboty, ale świat wcale nie przypomina utopii. Przemoc, korupcja, zniszczony ekosystem, hazard, kradzieże. Przybywa do tych niezbyt przyjaznych stron D-Tritus, czyli nasz protagonista, który przemierza kosmos na odrzutowym motocyklu (tak…). D-Tristus, po krótkiej odprawie, otrzymuje pozwolenie na pobyt na Chimerze, ale istnieje mały haczyk. Robot musi mieć pracę a jedyny wolny etat, to praca jako dziennikarz śledczy. Arcybiskup Chimery zostaje zamordowany! Normalnie nie byłby to problem, ponieważ dzięki Wielkiej Bazie Danych wszystkie roboty są nieśmiertelne, ale tym razem ktoś skradł „kod źródłowy”(matryce?) biskupa i jego śmierć jest już ostateczna. Na Chimerę pada blady strach, a kolejne prominentne osoby w społeczeństwie miarowo zostają likwidowane. Sprawa nabiera dziwnego obrotu, gdy podejrzanym może okazać się biologiczna, monstrualna wręcz, forma życia, a nic bardziej nie przeraża robotów na Chimerzee niż człowiek (o tym później). Wydaje się, że kryzys jest już zażegnany, gdy na planetoidę przybywa Bill, czyli międzyplanetarny akwizytor, który chcę sprzedać (brzmi znajomo?) swoje oprogramowanie – kozioł ofiarny jak znalazł. Tak można streścić chandlerowski kryminał zanurzony w oryginalnej stylistyce, pasjonującym świecie i ironicznym poczuciu humoru, który w skrócie można nazwać Scrapland.
Od czego zacząć? Może od bohaterów. Roboty w Scraplandzie są bardzo ciekawe pod względem projektu graficznego. Zaznaczmy, że niemalże wszystkie roboty posiadają humanoidalny wygląd. Berto, nasz kolega z redakcji, wygląda jak połączenie Pluto z Homerem Simsonem – ton głosu i zachowanie jest identyczne. Betty jest słynną prezenterką telewizyjną i chyba najbardziej krągłą „robocicą” w historii gier komputerowych. Nasz szef przypomina włodarza „Daily Bugle” Johna Jonaha Jamesona, gdyby ten przytył i był nieco milszy. Po bankierach widać ich status społeczny a opis ich szefa do dziś mnie rozbawia („Szef Bankierów: ukradł więcej niż wszystkie roboty”). Kardynalskie kolory zdobią blachy biskupów. Spinacz jest najsłodszym robotem i wygląda jak lampa Pixara. Pielęgniarka wygląda jak automaty Hansa z Syberii – nie licząc tego figlarnego uśmiechu. Od burmistrza, który ma na sobie wyrzeźbiony garnitur, bije korupcją i dwulicowością. Kurierzy przypominają świece zapłonowe z nałożonym hełmem do rugby. Mówiący aparat Sebastian wygląda jak XIX wieczna camera obscura z sztuczną szczęką. Urzędnicy są zrzędliwi, leniwi i nieprzyjaźni, gdy obywatel prosi ich o pomoc to uciekają z ogromną prędkością. Mały policjant jest zawsze agresywny w stosunku do nas, choć to jego koledzy będą wietrzyć obecność D-Tritusa swym widzącym okiem. Robotów niestety nie jest tak wiele, może z piętnaście „gatunków”, ale każdy z nich ma swoje zdolności, które przydadzą się D-Tritusowi w infiltracji pomieszczeń i zbieraniu nowych dowodów w śledztwie.
Spoilers ahead!
W Scrapland fascynuje mnie pewne zagadnienie. Od głównego Złego dowiadujemy się, że Chimera była niegdyś Ziemią. Nieustanne wojny o surowce i zatrucie planety zmusiło ludzi do emigracji. Pozostawili po sobie bryłę niezdatną do podtrzymania biologicznego życia, więc mitologiczny strach przed człowiekiem wydaje się być wyssany z metalowego palca. Nie wiadomo, czy homo sapiens pozostawili po sobie roboty, czy roboty stworzyły własną cywilizację. W umyśle robotów trauma jaką pozostawili po sobie ludzie jest tak dotkliwa, że społeczeństwo Chimery zupełnie nie akceptuje biologicznego życia, które według nich zawsze skłania się ku przemocy. Odczuwacie jakąś hipokryzję? Roboty na Chimerze są ludźmi mentalnie różni ich jedynie ciało. Cały system ekonomiczno-społeczny, instytucje, wzory myślenia jaki odziedziczyły roboty są spuścizną ludzi. Wszystkie postaci w Scraplandzie są stereotypami, a nawet archetypami ludzkimi (często odbitymi w krzywym zwierciadle). Zachłanny bankier, obłudny kapłan, żałosny polityk, skorumpowany policjant – oni wszyscy podtrzymują status quo, który doprowadził do zniszczenia Ziemi. Uważni obserwatorzy zauważą nawet, że zwyczaje robotów są tylko marną kopią ludzkich zachowań. Wystarczy spojrzeć na Betty i zobaczyć w jaki pryzmat patrzyło się na kobietę czasach ludzi. Dekadentyzm tych robotów jest jedynie przedłużeniem zła ludzi. Roboty wypierają z zbiorowej pamięci wspomnienia o ludziach, tylko po to, aby powtarzać ich błędy. To jest bardzo pesymistyczna wizja, w której ofiary stają się po czasie katami i starają się usprawiedliwiać swoje zachowanie. Roboty dziedziczą winę tragiczną po swoich stwórcach. W pewnym sensie ten motyw występuje w Machinarium, ale Machinarium ma dla nas raczej słodkie przesłanie delikatności, którego nie będę powtarzał tutaj. Scrapland jest okrutny niczym zjadliwy uśmiech Swifta albo rechot Rabelais'go.
Scrapland kończy się jednak niemalże jak odcinek Scooby Doo. Zła bestia zostaje ukarana, nadnaturalne zjawisko okazuje się być iluzją stworzoną przez tych, którzy chcą coś uzyskać, a przygoda będzie trwać dalej!
Dalej jednak czuję pesymizm wylewający się z Scrapland... .