Megadeth zawsze w pewien sposób kojarzył mi się jako bieda-Metallica. Czy to była siła sugestii(w końcu Mustaine w Mecie był, ale sobie poradzili bez niego), czy też na mój osąd wpływał fakt, że ze wszystkich płyt tej formacji do gustu tak naprawdę przypadł mi tylko album Countdown to Extinction. Jednak po odsłuchaniu ostatniego albumu Megadeth – Super Collider – powiem tylko jedno: patrząc na ostatnie dokonania obu tych grup wybieram Megadeth.
Jak już napisałem przy jednej z moich recenzji rok 2013 bez wątpienia będzie zapamiętany jako rok powrotów klasycznych zespołów, a tę tezę potwierdza, bez wątpienia, najnowszy album Megadeth. Nagrywany od 2012 roku album ukazał się 4 czerwca tego roku i pokazał jak powinno się nagrywać dobrze brzmiące albumy metalowe.
Płyta rozpoczyna się energicznym kawałkiem Kingmaker. Zespół pokazuje już na początku, że pomysłów i entuzjazmu mu nie brak i daje czadu od pierwszej sekundy. Podobnie jak w przypadku 13 Black Sabbath, tak i tutaj dziwi od pierwszej sekundy brak wielkiego fałszowania przez głównego wokalistę. Czy to kwestia dobrego starzenia się głosu Mustaine’a czy też brak przesadnego szarżowania, szczególnie ze skalą – nie wiem, ale całość brzmi naprawdę nieźle i zapowiada dobrze spędzony czas. Tak samo jest z drugą piosenką – Super Collider. Dobre gitarowe granie, z fajnym refrenem i solówką – niebywałe, że tak przyjemna muzyka może zostać osiągnięta dość prostymi środkami. Piosenka Burn! również jest dobra, chyba nawet lepsza niż Super Collider, i sprawia, że człowiek jest gotów na kolejne piosenki. Zupełnie inaczej, niż np. w wypadku ostatnich „dzieł” Metallici, gdzie człowiekowi chciało się kolejnych utworów słuchać co raz mniej, zamiast co raz bardziej. Built For War jest kolejną piosenką i kolejną, która naprawdę daje radę. Jest melodyczna, wpada w ucho, wracałem do niej kilkakrotnie. Tak samo wracałem kilka razy do Off the Edge, które jest kolejną dobrą piosenką. Niestety następny utwór – Dance in the Rain nie podoba mi się już tak bardzo. Jest to jeden z dwóch utworów nagranych we współpracy z Davidem Draimanem – i trochę nudzi. Co zabawne, jest to pierwsza piosenka, gdzie bardzo poczułem ducha Countdown to Extinction, lecz nie było to do końca to samo. Jak na złość jest to również najdłuższy utwór na płycie, lecz nie jest on jednak aż tak zły, by go od razu przełączać. Następny kawałek, Beginning of Sorrow, rozpoczyna się od niezłej linii basu(trochę skojarzyło mi się to z klasyczną już kompozycją Motorhead – Overkill) i następnie szybko rozwija się, ponownie serwując niezły refren, dobrą melodię i przyzwoity wokal.
The Blackest Crow, kolejny utwór, jest piosenką proponującą trochę odmienny(moim zdaniem – odrobinę westernowy) klimat, budowany przez gitarę klasyczną i… skrzypce(!) na początku utworu i w trakcie jego trwania. Piosenka podobała mi się bardzo, pokazała bowiem, że zespół nie ma problemu ze zmianą „scenerii”, i że wychodzi mu to naprawdę dobrze. Forget to Remeber jest kolejnym przyzwoitym utworem… choć właściwie mogłoby go nie być. Kolejne dobre gitary, wokal i refren – „tylko” albo i „aż”. Zupełnie jak… Don’t Turn Your Back…, które również mogłoby zostać wyrzucone z albumu, bez większej szkody dla niego. Na szczęście ostatnia piosenka – Cold Sweat – już się wyróżnia na plus w kontekście i tak niezłego albumu. Jest to, moim zdaniem, zdecydowanie najlepsza kompozycja na płycie. Ma naprawdę elektryzujący refren, wpadającą w ucho melodię, świetny rytm i wokal, którego u Mustaine’a się nie spodziewałem. Tym utworem album się kończy i kończy się naprawdę dobrze. Jest to piosenka zostająca na dłużej w pamięci, moim zdaniem jedna z najlepszych piosenek zespołu w ogóle(choć Captive Honour nadal pozostaje dla mnie niepobite).
Patrząc na album całościowo – jest on naprawdę przyzwoitym kawałkiem metalu, z dwiema-trzema naprawdę dobrymi piosenkami i z resztą utworów, które są przynajmniej przyzwoite. Największym mankamentem tej płyty jest fakt, że te „przyzwoite kawałki” są bardzo do siebie podobne i jak napisałem – pod sam koniec zaczynają trochę nużyć. Jednak jest to niewielka wada, gdyż otrzymaliśmy dobre, pełne energii gitarowe granie, bez fałszującego(za bardzo) wokalu i z świetną piosenką Cold Sweat. Dla fanów tego zespołu jest to zakup jak najbardziej obowiązkowy, dla tych, którzy cenią sobie przyjemną muzykę, bez jakiś szczególnych wydziwiań – zakup rekomendowany, a dla tych, którym Megadeth się już wcześniej nie podobał – zakup odradzany. Ten album nic wielkiego do muzyki metalowej, czy też muzyki w ogóle, nie wnosi, ale jest niezwykle przyjemny w odbiorze i daje mnóstwo radości. A przecież oto w tym wszystkim chodzi, prawda?
PS. Zawsze umieszczam w recenzjach zdjęcie mojego egzemplarza. Tym razem tego nie zrobię, gdyż album zakupiłem na portalu HD Tracks, który sprzedaje kopie cyfrowe w HD.