Nowa gra wyprodukowana przez Animation Arts nareszcie trafiła na wirtualne półki sklepowe. Secret Files: Sam Peters to kolejna odsłona bardzo udanej serii przygodówek (dwie pierwsze części wydane w Polsce pod tytułem Tajne akta, trzecia nie wydana w Polsce w ogóle), tym razem bez numerka w tytule, ponieważ zamiast pełnoprawnej kontynuacji otrzymaliśmy spin-off. Niestety, w moim odczuciu bliżej jest mu po prostu do dodatku niż do pełnowartościowej gry.
Jak wiadomo od pierwszych zapowiedzi, w tej odsłonie przychodzi nam pokierować Sam Peters. Jeżeli ktoś grał w drugą część Tajnych akt, na pewno pamięta odważną, bardzo wygadaną dziennikarkę, którą Max spotyka w Indonezji.
Przygodę zaczynamy dokładnie w tym samym momencie, w którym pozostawiliśmy Sam w grze sprzed pięciu lat, czyli na wybrzeżu w Indonezji, tuż po erupcji wulkanu. Co prawda dalsze jej losy zostały streszczone w zakończeniu Puritas Cordis, ale streszczenie to można potraktować bardziej jako żart, który niewiele ma wspólnego z nową grą.
Pod względem mechaniki rozgrywki, nic się nie zmieniło w stosunku do poprzednich odsłon. Dalej mamy do czynienia z jak najbardziej klasyczną przygodówką typu point’n’click, więc zabawa polega przede wszystkim na zbieraniu przedmiotów, oglądaniu otoczenia i rozwiązywaniu kolejnych łamigłówek na drodze Sam.
Secret Files: Sam Peters ma całkiem obiecujący wstęp. Po opuszczeniu niebezpiecznego wybrzeża Indonezji, trafiamy do Berlina, z którego zostajemy wysłani na kolejną ekspedycję – tym razem do Ghany. Zapowiada się na następną udaną produkcję studia Animation Arts, w której będziemy przerzucani z miejsca na miejsce oraz przyjdzie nam spotykać barwne postacie, uczestniczyć w wielu zabawnych i niecodziennych sytuacjach... Niestety, tak nie jest.
Sam Peters sprawia wrażenie, jakby pod koniec robienia pierwszego rozdziału dużej gry twórcy zdali sobie sprawę, że nie tylko wykończyli fundusz, ale też nie za bardzo mają pomysł jak to wszystko można dalej pociągnąć. Oczywiście, prawdziwe wydarzenia wyglądały zapewne zupełnie inaczej, ale faktem pozostaje, że w momencie, w którym poprzednie odsłony serii powinny zacząć się rozkręcać, Sam Peters po prostu się kończy. W chwili, kiedy oczekujemy, że zostanie nam opowiedziana historia, która popchnie całą akcję do przodu, jedna z postaci po prostu tłumaczy, co się wydarzyło i pozostaje nam już tylko obejrzeć zakończenie.
Trudno jest się przyczepić do samego wykonania gry. Animacja postaci i prerenderowane, dwuwymiarowe lokacje trzymają poziom poprzednich odsłon. Fabuła może nie jest najwyższych lotów, ale skoro w poprzednich częściach ratowaliśmy świat przed zagładą, fani serii i tak nie powinni narzekać.
Łamigłówki są całkiem przyjemne i logiczne, zazwyczaj wystarczy, że znamy nasz cel w danej lokacji, a od razu będziemy wiedzieć, gdzie szukać przedmiotów i jak je wykorzystać. Nawet najbardziej zwariowane rozwiązania wydają się naturalne. Nie sprzyja to jednak długości gry, bo kiedy każde zadanie pokonujemy z biegu, koniec zbliża się w zastraszającym tempie. Nie wiem, ile dokładnie zajęło mi przejście gry, ale zdecydowanie jest to pozycja na jeden, krótki wieczór (bez pomocy solucji i porad zawartych w samej grze, tak na oko 2 -3 godziny spokojnego grania).
Wysoki poziom wykonania (grafika, łamigłówki, voice acting aktorki odgrywającej Sam Peters), do którego przyzwyczaił nas producent, co chwilę kłóci się z elementami, które sugerują, że produkcja miała znacznie bardziej ograniczony budżet niż poprzedniczki. Połowa zagadek to po prostu układanie puzzli (montaż jakiegoś urządzenia, dopasowywanie skrawków papieru itp.), lwia część fabuły jest podawana w postaci ściany tekstu – np. pod koniec gry (jeszcze wtedy myślałem, że to dopiero 1/4, ostatecznie 1/3) otrzymujemy kilkanaście stron pamiętnika, którego treść mogłaby zostać podana w znacznie bardziej atrakcyjnej formie. Lubię, gdy gra oferuje dużo dodatkowych materiałów do poczytania, ale w tym wypadku sprawia to trochę wrażenie, jakby produkcja dostała nagle czerwone światło, informujące, że kończy się czas, który mogła wykorzystać i trzeba wszystko podać w jednym pliku tekstowym i w jednym monologu, bo na kolejne łamigłówki i przygody już brakło miejsca.
W typowej przygodówce spotykamy na swojej drodze wielu bohaterów niezależnych - w tej grze niekoniecznie. Nigdy tego nie robię, ale wyjątko policzyłem wszystkich NPC, z którymi przyjdzie nam rozmawiać... 1, 2... 2,5? Dokładnie. Z jednym NPC rozmawiamy ledwie go widząc, drugiego widzimy dobrze (i płaczemy, bo wiek i głos nijak nie pasują do wyglądu), a z trzecim prowadzimy dialog przez domofon, więc nawet nie jest nam dane zobaczyć modelu postaci (stąd połowa). Są jeszcze tajemnicze istoty Asanbosan, ale one nie należą do najbardziej rozmownych.
Tym co napędza rozgrywkę jest, poza chęcią pokonania kolejnych zagadek, humor. Niestety, naprawdę niewiele jest rzeczywiście zabawnych sytuacji i dialogów (bo niby z kim?), więc cały ciężar został złożony na barki dowcipu głównej bohaterki, która rzuca nieraz rozbrajające, zawierające humorystyczne nawiązania do kultury popularnej, komentarze pod adresem pomysłów gracza i znajdywanych przedmiotów.
Trudno powiedzieć, żeby SF: Sam Peters była grą słabą, bo ogólnie jest w porządku, problemem jest tylko to, że właściwie nie jest to pełnoprawna, kolejna odsłona serii, a co najwyżej miniaturowy dodatek do części drugiej. Dla fanów pewnie i tak pozycja obowiązkowa, ale tylko pod warunkiem, że będą wiedzieli, co kupują, bo inaczej mogą się naprawdę poważnie rozczarować.
Plusy i minusy:
- klasyczny point’n’click, bez udziwnień,
- pomysł na spin-off,
- wyraźne nawiązania do podstawowych odsłon serii,
- humorystyczne komentarze głównej bohaterki,
- logiczne rozwiązania łamigłówek,
- gra się naprawdę przyjemnie (dopóki nie zaskoczą nas napisy końcowe),
- trochę zbyt łatwe zagadki,
- gra za szybko się kończy/urywa, mogłaby być pierwszym rozdziałem pełnej gry,
- powinno się traktować jako dodatek do Puritas Cordis,
- jednowątkowa fabuła,
- mało postaci pobocznych,
- mało zróżnicowane lokacje.