Link do części pierwszej - KLIK
Link do części drugiej - KLIK
Jak potoczą się losy ocalałego Sealsa...?
Słyszał pilotów, którzy mówili, że mają sygnał, ale nie wiedzą skąd i od kogo. Problem był taki, że Talibowie często używali zdobytych radiostacji do wabienia śmigłowców. Włączył jeszcze laser z celownika AN-PEQ, lampę stroboskopową, ale nic nie zwróciło uwagi lotników. Słońce zachodziło – na pocieszenie był fakt, że czucie w nogach zaczynało słabo wracać.
Siedząc ciągle w swojej dziurze, zobaczył Taliba, który patrzył w jego kierunku, ale broń miał opuszczoną. Stał nad urwiskiem, wpatrywał się gdzieś. Marcus nie chciał ryzykować, miał załadowany karabin, nakręcony tłumik – strzelił – Talib spadł z krawędzi. Nadbiegło dwóch nowych, zastanawiając się czy tamten skoczył, czy spadł, czy go zabito. Strzelił do jednego – drugi zrozumiał, że jest pod obstrzałem i zaczął celować przed siebie, ale wtedy dostał prosto w pierś.
Dźwięk śmigłowców w końcu zamilkł. Marcus musiał znaleźć wodę, a potem jakieś bezpieczne miejsce. Pod osłoną nocy rozpoczął marsz na czworakach, czołgając się, spadając, w dół, w górę, gdzie mógłby być jakiś strumień, chata...
Po mozolnej wędrówce, pełnej upadków, zemdleń, utrat świadomości z pragnienia i zmęczenia, gdy w końcu na widoku ukazał mu się strumień - zobaczył Talibów, którzy najpewniej tropili go aż dotąd. Jednego zastrzelił, po krótkiej chwili pojawiło się dwóch kolejnych – nie miał szans strzelić do obu równie szybko – rzucił więc granat.
Potem zaliczył kolejny upadek z górki, który doprowadził go w pobliże strumienia. W końcu mógł się napić – wtedy znowu zobaczył ludzi w turbanach – z opuszczonymi karabinami. Jeden krzyczał coś do niego. Marcus nie wiedział czy strzelać, czy nie. Z jednej strony pamiętał o puszczonych wolno pasterzach i czym to się skończyło, z drugiej – ci ludzie mogli go już dawno zastrzelić, ale jednak coś tylko krzyczeli. Jeden z nich zbliżył się, mówiąc nieporadnie „American okey okey, no Taliban no Taliban”
To byli Pasztuni, rdzenni mieszkańcy Afganistanu – wielu z nich współpracowało z Talibami, ale mieli też swoje własne, nadrzędne zasady.
Teraz to Marcus był tematem narady i problemem - co powinni z nim zrobić. Chodziło o miejscowe prawo Lokhay – każdy gość przyjęty pod dach będzie chroniony i otoczony opieką przez mieszkańców osady. Zastanawiali się czy wziąć go – i ponieść konsekwencje tego prawa – czy zostawić, bądź też zastrzelić. U Pasztunów nie ma renegocjacji. Jeśli wezmą go pod swój dach, a sprawy przybiorą zły obrót – nie ma opcji i dyskusji, by jednak go wydać.
Decyzja zapadła. Marcus został zaprowadzony do wioski, dostał wodę, opatrzono mu pobieżnie rany proszkiem antyseptycznym, zabandażowano, dostał czyste, afgańskie ubranie.
Mówił Pasztunom, że jest lekarzem, wzbudził mały szok swoim tatuażem – połową Trójzęba, ale jakoś ich uspokoił.
Nocą ktoś wykopał drzwi do jego pokoju. Talibowie upomnieli się o niego. Biciem, kopaniem starali się zmusić go do mówienia, sugerowali Pasztunom, żeby im go oddali. Sytuacje załagodziła starszyzna wioski. Długo dyskutowali z Talibami, aż ci w końcu odeszli. Wbrew pozorom, terroryści czuli respekt przed lokalnymi przywódcami, a takie osady były im bardzo potrzebne. Dzięki nim mieli źródło pożywienia i stały dopływ młodych kandydatów na bojowników.
Przeniesiono go poza wieś, do małej jaskini. Po niedługim czasie znowu powrócił do chatki. Rozpatrywano opcje jak go uratować - Marcus nie by w stanie iść do najbliższego bazy amerykanów. Zdecydowano, że jeden ze starszyzny pojedzie tam sam, z kartką od ich gościa. Sealsowi zwrócono jego cały sprzęt, bateria była już bardzo słaba, ale skierował radio i sygnał ratunkowy przez okno swojego pokoju, w nadziei, że dotrze on dalej, niż poza dach domu.
Któregoś dnia dzieci zobaczyły spadochron – spadł nieopodal wioski, z uczepioną do niego skrzynią. Za pierwszym razem powróciły z ulotką telefonu komórkowego, drugi raz z baterią, ale nie do radia Markusa i paczką MRE. Resztę przejęli Talibowie. Dzieci za drugim razem wróciły pobite i posiniaczone. Niedługo potem usłyszeli świst odrzutowca. Na górę, z której obserwowali ich Talibowie spadła bomba, powodując taki huk, że w wielu domach w wiosce popękały ściany.
Marcusa znowu przeniesiono.
W nocy Talibowie najechali wioskę, ale tylko strzelali w powietrze, strasząc wszystkich. Po około 40 minutach odjechali. Było jasne, że w końcu zaatakują mimo konsekwencji. Opiekujący się Amerykaninem Gulab - syn jednego ze starszyzny wioski, zadecydował o przeniesieniu go do sąsiedniej osady, wymarsz jednak opóźniano przez całą noc, z powodu padającego nieustannie deszczu. Rankiem Talibowie próbowali jeszcze raz zastraszyć Pasztunów - Gulab dostał ultimatum: Amerykanin albo śmierć członków jego rodziny.
Starszyzna spędziła sporo czasu na naradzie, co do dalszych kroków. Marcus jeszcze wtedy tego nie wiedział, ale Afgańczykom udało się nawiązać kontakt z amerykańską bazą. Gdy zaczęto go prowadzić w kierunku wysokiej, porośniętej drzewami skarpy - miał duszę na ramieniu. Nagle zobaczył przed sobą afgańskiego bojownika, z lufą AK-47 skierowaną w jego stronę. Serce mu zamarło, ale postać opuściła karabin, a Marcus zobaczył jeden, zaskakujący szczegół. Czapkę z daszkiem, z napisem "Bush for president". Miał przed sobą operatora afgańskich sił specjalnych. Gulab zaczął biec do przodu wykrzykując numer z tatuażu Sealsa. Zaraz za afgańskim komandosem pojawił się żołnierz US Rangers, z wielkim uśmiechem na widok na Marcusa. Po chwili pojawiali się kolejni Rangersi oraz Zielone Berety. Mokrzy, cali w błocie, szukali zaginionego od kilku dni, pomimo monsunowej burzy. Sygnał z radia został wyłapany i w tym rejonie skoncentrowano poszukiwania na lądzie. Gdy do Amerykanów dotarła kartka od Marcusa, wiedzieli dokładniej gdzie się go spodziewać.
Nie był to jednak koniec kłopotów. Rangersów i Zielonych Beretów było tylko około dwudziestu, wciąż było zagrożenie atakiem Talibów, którzy byli niedaleko i nie było mowy o bezpiecznym lądowaniu śmigłowca, który mógłby ich zabrać. Trochę czasu zajęło im przedarcie się górskimi ścieżkami do strefy lądowania LZ. Na około 10 minut przed dotarciem helikopterów - lotnictwo rozpoczęło operacje wymierzoną w siły Talibów. Wzgórza wokół wioski rozbłysły ogniem eksplozji po nalotach A-10 i systematycznym ostrzale 105mm. pociskami, z krążącego wysoko AC-130.
Spectre Gunship miał też oświetlić podczerwienią LZ, ale z powodu nisko zalegających chmur nie było to możliwe. Do tego zadania został oddelegowany jeden z atakujących A-10, okazało się jednak, że ma awarie wskaźnika. Zadanie przekazał kolejnemu pilotowi Warthoga - o ksywce Wookie (z powodu swojego wysokiego wzrostu). A-10 dostał ten rozkaz w momencie podchodzenia do ataku. Spokojnie dokończył nalot i zajął się oświetlaniem lądowiska dla nadlatującego helikoptera. Teren był wyjątkowo trudny i lądowanie musiało przebiegać bardzo precyzyjnie.
Najpierw przyleciał HH-60, zmodyfikowany Blackhawk, z ratownikami lotniczymi PJs, zbyt mały by pomieścić wszystkich Amerykanów. Zabrał tylko Marcusa i Gulaba. Nie obyło się bez napięcia i niepewności. Obydwoje mieli na sobie stroje afgańskie. Trzymając ich na muszce, zaproszono na pokład dopiero, gdy Seals odpowiedział na sekretne pytanie do właśnie takich sytuacji, którego PJs nauczyli się z jego kartoteki ("Favourite superhero? - Spiderman"). Rangersi i Zielone Berety dostali zapas świeżej wody i czekali aż przyleci po nich o wiele większy Chinook.
Marcus w końcu ruszał w długą drogę do domu...
Przez kilka następnych dni, wojsko i lotnictwo skupiło cały swój wysiłek na odnalezieniu i zabraniu ciał Dannyego, Axe, Murphyego i załogi Turbine 33 z pola walki. Część ich ekwipunku dostała się w ręce Talibów min. laptop z mapami, karabin M4 SOPMOD z granatnikiem M203, gogle NVG.
Ahmad Shah przetrwał naloty amerykańskie, zginął dopiero w 2008r. w strzelaninie z pakistańską policją. Operacja Red Wings zakończyła się pyrrusowym zwycięstwem. Siły Talibów wycofały się z rejonu, ale powróciły już trzy tygodnie później. Ten krótki spokój okupiono ogromnymi stratami.
Michael Murphy - za to, że ryzykując świadomie własne życie, wyszedł na otwartą przestrzeń by wezwać pomoc dla swoich ludzi - został pośmiertnie odznaczony Medalem Honoru - najwyższym możliwym odznaczeniem wojskowym w USA. Reszta otrzymała ordery Navy Cross - najwyższe odznaczenie w Marynarce Wojennej.
Marcus Luttrel założył i prowadzi fundację "Lone Survivor". Pomaga weteranom rannym na polu walki i ich rodzinom.
Książkę Marcusa Luttrela - "Przetrwałem Afganistan" można kupić online, w wydawnictwie innespacery.pl
Film na jej podstawie będzie miał uroczystą premierę dla zaproszonych gości 26 grudnia. Do kin wejdzie na początku 2014r.