Po długiej karierze w FIFA 12 zdecydowałem się spróbować swoich sił w prowadzeniu klubu w Football Manager 13. Wybór padł na tryb Classic, który stanowi idealne rozwiązanie dla osób pozbawionych dużych ilości wolnego czasu. Postanowiłem relacjonować wam swoje postępy. Przy okazji jest szansa podyskutować o samej grze, młodych talentach, bugach i różnych ciekawostkach.
Dwumecz ze Spartą Praga dzielił nas od pierwszego udziału Lillehammer w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Mieliśmy sporo szczęścia w losowaniu, bo Czesi byli jednym ze słabszych rywali, na których mogliśmy trafić. Z obecną kadrą wydawało się, że jesteśmy w stanie stoczyć z nimi wyrównany bój, w którym o sukcesie jednej i porażce drugiej drużyny zadecydują prawdopodobnie drobne szczegóły i być może jeden zwycięski gol.
Znów pierwszy mecz przyszło nam rozgrywać przed własną publicznością. I znów zmobilizowani, wypełniający nasz niewielki stadionik po brzegi, kibice przeżyli spore rozczarowanie i nie zobaczyli nawet jednego gola. W bezbramkowym spotkaniu zachwycali głównie środkowi obrońcy obu jedenastek, których doskonale wymierzone wślizgi, perfekcyjne odbiory i idealne pułapki off-side’owe nie pozwoliły piłkarzom ofensywnym rozwinąć skrzydeł. Stawka była jednak ogromna i żaden mieszkaniec Lillehammer nie pomyślał nawet, by po takim pokazie wygwizdać Hoticia i spółkę. Ich drużyna wciąż przecież biła się o najbardziej prestiżowe rozgrywki pucharowe świata.
Na konferencji prasowej dziennikarze znowu robili wszystko, by dowiedzieć się, co sądzę o takim rozstrzygnięciu. Znowu próbowałem, chyba nieudolnie, ukryć swoje zadowolenie i skupić uwagę mediów na rewanżu. W internecie i prasie przeczytałem potem, że „trener Lillehammer znów coś knuje”. W sumie rozumiałem te komentarze, bo przecież z BATE było bardzo podobnie, sytuacja wyglądała tak, że jechaliśmy na rewanż ze statusem chłopców do bicia, ale też niezłym wynikiem u siebie, bezbramkowym remisem.
Lillehammer potrafiło już stworzyć spektakularne widowiska, o których później mówili kibice na całym świecie. Starcie z Zenitem Sankt-Petersburg czy Maritimo to klasyki, których fragmenty można do dzisiaj znaleźć na YouTube. Czy można było spodziewać się, że dramaturgii nie zabraknie też w rewanżu ze Spartą? Można było, ale chyba nikt nie spodziewał się takiego scenariusza:
Prażanie na kolanach, niezwykła ambicja i wola walki moich podopiecznych pozwoliły im pokonać ostatnią trudną przeszkodę i awansować do Ligi Mistrzów. Dołączyliśmy do grona 32 czołowych zespołów Starego Kontynentu, które walczyć będą o duże pieniądze, prestiż i wygraną. Po powrocie do Lillehammer kibice witali nas jak bohaterów, konferencja prasowa goniła konferencję prasową, a piłkarze i członkowie zarządu nie posiadali się z radości. Dla tych pierwszych była to okazja, by pokazać się w Europie i zagwarantować sobie transfery do czołowych lig świata, dla drugich, duże pieniądze i wzrost renomy klubu (czyli kolejne duże pieniądze). Gotówka zaczęła płynąć do Norwegii szerokim strumieniem, a zaczęło się od premii od UEFA za awans do Ligi Mistrzów. Ponad osiem milionów euro to było więcej niż wynosił cały budżet klubu na obecny sezon. Przy mojej oszczędnej polityce transferowej byliśmy ustawieni finansowo na dobre kilka lat.
Miło było wreszcie po tylu latach pojechać na losowanie do Nyonu i usiąść w ławkach obok trenerów i przedstawicieli najsilniejszych klubów Starego Kontynentu. Lillehammer było kopciuszkiem, niespodziewanym gościem i na pewno niezbyt wygodnym rywalem dla Barcelony, Bayernu czy Juventusu. Konieczność wyjazdu do Norwegii i szansa na zgubienie punktów z zawziętym klubikiem z północy nie były scenariuszem mile widzianym przez europejską czołówkę. Z niecierpliwością czekałem na losowanie i nazwy rywali. Padło na Olympique Lyon, Atletico Madryt i Galatasaray Stambuł. Nie są to największe firmy świata, ale zespoły z najwyższej półki na pewno. Łatwo nie będzie zdobyć nawet kilku punktów.
Awans do Ligi Mistrzów przyniósł wszystkim sporo radości, ale w klubie nie było czasu na rozprężenie. Treningi przebiegały normalnie, a ja nie pozwalałem piłkarzom zapomnieć o wyścigu po mistrzostwo kraju, w którym wciąż szliśmy łeb w łeb z Rosenborgiem. Na pełnych obrotach działał też nasz skaut, który szukał kolejnych wzmocnień i talentów. Teoretycznie mieliśmy już szeroką i mocną kadrę, ale gdy zaproponował mi podpisanie kontraktu z młodzikiem z Juventusu Turyn, Alessandro Corsim, który nie znalazł uznania w stolicy Piemontu, nie mogłem odmówić. Kolejny zdolny napastnik, który potrafi też grać na prawym skrzydle dołączył do składu. Powinniśmy mieć z niego tyle samo pożytku, co z raz po raz zachwycającego mnie i fanów Moreiry.
Wkrótce nasz nowy nabytek i jego koledzy stanęli przed pierwszą serią wyzwań, wyjazdem do Stambułu i potyczką w półfinale Puchar Norwegii z Rosenborgiem. Gra o najwyższą stawkę dopiero się rozpoczęła.