Po długiej karierze w FIFA 12 zdecydowałem się spróbować swoich sił w prowadzeniu klubu w Football Manager 13. Wybór padł na tryb Classic, który stanowi idealne rozwiązanie dla osób pozbawionych dużych ilości wolnego czasu. Postanowiłem relacjonować wam swoje postępy. Przy okazji jest szansa podyskutować o samej grze, młodych talentach, bugach i różnych ciekawostkach.
Mając w pamięci lanie, które dostaliśmy w fazie grupowej Ligi Europejskiej dwa sezony temu i patrząc na zestawienie naszych szans (200-1, zdecydowany outsider pucharu) nie spodziewałem się, że nawiążemy walkę z Atletico Madryt czy Olympique Lyon o wyjście z grupy. Bardziej liczyłem na kilka punktów i premii od UEFA, które przełożyłyby się na wzrost notowań Lillehammer w Europie i pozwoliłby na dalszy rozwój klubu.
Miałem też nadzieję, że występy w prestiżowej Champions League przekonają część moich obecnych piłkarzy do nieco innego podejścia do rozmów kontraktowych. W przeddzień pierwszego spotkania nie wyglądało to zbyt dobrze. Doświadczeni i bardzo skuteczni Hotić i Skelac zaproponowali warunki, których nie pozwalał mi spełnić zarząd. W efekcie na nieco ponad rok przed końcem ich kontraktu rozmowy zatrzymały się w martwym punkcie. Jeszcze gorzej wyglądała sytuacja z udziałem Duponta i Pettursona, który nawet nie chcieli słyszeć o przedłużeniu umowy z Lillehammer. Jeśli nic nie zmieni się do końca roku to stanę przed trudną decyzją, albo sprzedać ich za jakiekolwiek pieniądze w styczniu, albo zatrzymać na rok i potem oddać za darmo.
Liga Mistrzów zaczęła się od mocnego uderzenia, Dynamo Kijów rozbiło na własnym obiekcie Barcelonę 3:0, a dwa gole zdobył wart 7,75 mln euro Pidganynyi, bardzo dobry i wciąż rozwijający się snajper. Skoro Ukraińcy są w stanie osiągać takie wyniki z takimi oponentami to i my nie jesteśmy bez szans w pierwszym naszym meczu, w Stambule z Galatasaray – taką politykę motywowania piłkarzy wybrałem przed pierwszym gwizdkiem. Usłyszenie po raz pierwszy hymnu Champions League jako jej pełnoprawny uczestnik było czymś niezwykłym. Kibice z Turcji wypchali stadion po brzegi i można było odnieść wrażenie, że zaraz czerwono-żółty tłum nas zmiażdży. Sędzia zagwizdał po raz pierwszy i rozpoczęła się rywalizacja. Lillehammer znowu miało w zanadrzu trzymający na brzegu fotela scenariusz:
I pomyśleć, że najlepsi zawodnicy Lillehammer w tym meczu dołączyli do zespołu na zasadzie wolnego transferu. Poprzedni pracodawcy Gachechiladze czy Eduardo Augusto muszą pluć sobie w brodę, że nie wzięli nawet tysiąca euro za piłkarzy dzisiaj z powodzeniem rywalizujących w Lidze Mistrzów. Nasz wyjazd do Stambułu, choć zakończony porażką, dał norweskim dziennikarzom i kibicom nadzieję, że może Lillehammer nie będzie tylko dostarczycielem punktów, a i sprawi ze dwie-trzy niespodzianki.
Na rozważanie przyczyn porażki i długie rozmowy o debiucie nie było czasu, bo już trzy dni później czekał nas półfinał Pucharu Norwegii z Rosenborgiem. Nie zależało mi na tym trofeum, ale jednocześnie nie zamierzałem oddawać głównym rywalom z krajowego podwórka miejsca w finale za darmo. Na boisko wybiegł silny skład Lillehammer, który z jednej strony spełniał wymogi federacji (tylko trzech obcokrajowców, ostatnio mocno komplikuje mi to pracę), a jednocześnie stanowił naturalny wybór – grali zmiennicy i nieobecni z Turcji. Efekt? Piorunujący, po golach Jaaskica i Richieriego wygraliśmy 2:1, a ja naprawdę zacząłem wierzyć, ze kadra jest wystarczająco szeroka i wyrównana, by z powodzeniem rywalizować na kilku frontach.
We wrześniu 2025 stan konta Lillehammer FK wynosił 17,05 mln euro. Finansowo byliśmy ustawieni na lata, a powoli dobiegająca rozbudowa stadionu (niestety, skromna) dawała nadzieję, że i comiesięczne przychody niedługo wzrosną. Było pole manewru, by dalej rozwijać klub. Było też na tyle spokojnie, że mogłem przygotować dobry plan na drugi mecz LM, z Olympique Lyon. Francuzi zjawili się w Norwegii, licząc na trzy punkty. Czekała ich spora niespodzianka...