Po długiej karierze w FIFA 12 zdecydowałem się spróbować swoich sił w prowadzeniu klubu w Football Manager 13. Wybór padł na tryb Classic, który stanowi idealne rozwiązanie dla osób pozbawionych dużych ilości wolnego czasu. Postanowiłem relacjonować wam swoje postępy. Przy okazji jest szansa podyskutować o samej grze, młodych talentach, bugach i różnych ciekawostkach.
Lyon nie powinien przyjeżdżać do Norwegii tak pewny siebie. Może nie byliśmy w ścisłej czołówce klubów z Europy, może w pierwszym meczu przegraliśmy w Stambule z równie niedocenianym Galatasaray, ale wciąż jednak byliśmy groźnym rywalem. Patrząc na pewnych siebie gości na kilka godzin przed pierwszym gwizdkiem konfrontacji miałem ochotę podrzucić im płytę ze skrótami meczów Lillehammer z Zenitem Sankt-Petersburg czy Spartą Praga.
Agresywne nastawienie moich piłkarzy na taki mecz nie byłoby najlepszym pomysłem, więc emocje stłumiłem w sobie i ustawiłem chłopaków ofensywnie, ale jednocześnie z głową. 3-5-2 wydawało się najlepszym rozwiązaniem, bo z jednej strony zapewniało sporo możliwości w ataku, a z drugiej dawało też potrzebną pewność w obronie. Mecz zaczęliśmy dobrze, kilka strzałów zmusiło golkipera z Francji do interwencji, a kibicom dało powody do radości. Przyjezdni próbowali się odgryzać, ale robili to równie nieskutecznie, co my. Do przerwy utrzymało się 0:0.
Po zmianie stron zrobiło się trochę bardziej nerwowo, bo oddaliśmy nieco pole gry rywalom. W efekcie w końcu Francuzi dopięli swego i po faulu Santiego wywalczyli jedenastkę. Na bramce stał Ibrahim, nie nasz specjalista od jedenastek Svorkmo, więc niespecjalnie liczyłem, że utrzyma się bezbramkowy remis. A jednak! Nigeryjczyk wygrał wojnę nerwów z rywalem i wykorzystał swoją skoczność, by sparować posłaną w lewy róg bramki piłkę na rzut rożny. Do końca nic już się nie zmieniło, choć piłkarze z Ligue 1 byli blisko strzelenia gola. Pierwszy punkt w historii występów Lillehammer w Lidze Mistrzów trafił na nasze konto, podobnie zresztą jak półmilionowa premia od UEFA.
W lidze norweskiej tymczasem po 24. kolejkach wciąż byliśmy za plecami Rosenborga. Pięćdziesiąt trzy punkty na koncie wyglądały bardzo dobrze, ale spokojnie mogło być ich więcej, gdyby nie osiem remisów. Rywale z Trondheim zdecydowanie rzadziej dzielą się punktami i nawet fakt, że przegrali więcej meczów od nas nie sprawia, że są wiceliderami. Czyżbym za często grał zbyt asekuracyjnie?
W końcowych tygodniach rywalizacji o mistrzostwo Norwegii postanowiliśmy cały czas mocno naciskać na głównych konkurentów, wierząc, że nie poradzą sobie z presją. Zdemolowanie Baerum w wyjątkowo jednostronnym meczu, po którym pięciu piłkarzy Lillehammer trafiło do jedenastki kolejki, było właśnie sygnałem, który chcieliśmy regularnie wysyłać do Trondheim. Z dobrze dysponowanym Skelacem, Hoticiem, Hidim, Dupontem i Olsbu były spore szanse, że na metę wpadniemy jako pierwsi.
Zmotywowani po pewnym triumfie w lidze pojechaliśmy do Madrytu na potyczkę z Atletico w ramach Champions League. Po remisie z Lyonem kibice chyba zaczęli traktować nas nieco poważniej. W każdym razie takie odniosłem wrażenie, gdy na Estadio Vicente Calderon zjawiło się ponad 43 000 widzów. Od pierwszego gwizdka gospodarze nas zdominowali i osiągnęli znaczną przewagę:
28-5 w strzałach, 60-40% w posiadaniu piłki dla Atletico. Jedenastka z Madrytu jest teoretycznym faworytem grupy G i to było widać na boisku. Piłka nożna nie zawsze jest jednak sprawiedliwa i tak było też tym razem. Z dwudziestu ośmiu uderzeń Hiszpanów na bramkę Ibrahima, naszego golkipera zdołało pokonać tylko jedno. My tymczasem, mając zaledwie pięć strzałów na koncie, aż dwukrotnie wpakowaliśmy futbolówkę do siatki. Największa niespodzianka trzeciej kolejki Champions League? Zwycięstwo Lillehammer FK, solidarnie wybrały wszystkie największe portale o piłce nożnej.
Wracaliśmy do domów w znakomitych nastrojach. W samolocie, z nudów, zacząłem przeglądać wiadomości z norweskich serwisów o sporcie. W tytule jednego z artykułów zauważyłem znajomo brzmiące nazwisko. Okazało się, że nasz były zawodnik, Jens Marius Kolseth, został królem strzelców 1. grupy 2.ligi w barwach Frigg Oslo FK. Wygląda na to, że dopiero po trzydziestce odnalazł on swoją najlepszą formę. W Lillehammer nigdy nie spełnił pokładanych w nich nadziei, choć bardzo liczyłem na niego, m.in. jeszcze za czasów gry w 1. lidze.
Kilka dni po zaskakującym i bardzo wiele znaczącym triumfie Lillehammer wyszło na boisko neutralnego stadionu, by walczyć o Puchar Norwegii z Fredrikstad. W tabeli oba zespoły dzieliła przepaść, ale w przypadku takich spotkań trudno o faworyta, a łatwo o niespodziankę. Rywale zaczęli mocno, jakby chcieli pokazać nam, że nie boją się i chcą wywalczyć miejsce w przyszłorocznej edycji europejskich pucharów. Szybko udało im się zaskoczyć nas po stałym fragmencie gry i wyjść na prowadzenie. Lillehammer jest już jednak zbyt doświadczone i ma zbyt wiele gwiazd w składzie, by w takim momencie spanikować. Do przerwy przegrywaliśmy, ale w szatni panował spokój. Narzekającego na uraz Hoticia zmieniłem na palącego się do gry Hidiego. Plan zaskoczył, bo pragnący udowodnić coś kibicom Węgier szybko strzelił gola wyrównującego, a potem dorzucił jeszcze jedno trafienie. Jego wyczyny dobrze wpłynęły na partnera z ataku, Moreirę, który nie chcąc być gorszym, też dorzucił gola. Fredrikstad musiało ulec pod naporem Lillehammer, wygraliśmy trzeci Puchar Norwegii w historii.
Zostały nam dwa fronty do walki, ekstraklasa i Liga Mistrzów. W obu wciąż mamy szanse odnieść podobne sukcesy. Czy wystarczy nam na to sił? O tym w kolejnym odcinku.