Wszyscy znają wydarzenia z 11 września 2001 roku - samoloty wbijające się w wieże World Trade Center. Świat miał jednak oglądać podobne sceny o wiele wcześniej - w Boże Narodzenie 1994. 24 grudnia porwano samolot Air France - Lot 8969. Incydent zakończył się po 54 godzinach, trzema ofiarami i wieloma rannymi - w ciągu 17 minutowej akcji komandosów GIGN - wystrzelono około 400 pocisków. Podobnie jak w przypadku ambasady Iranu w Londynie - cały szturm na żywo transmitowały satelitarne stacje telewizyjne, jak CNN czy TF1. W 2010r. premierę miał film o tamtych wydarzeniach - "L'assaut" ("Szturm"). Co wydarzyło się prawie 20 lat temu na pokładzie samolotu i jak wypadła ekranizacja?
Opis autentycznych wydarzeń będzie jednocześnie dość szczegółowym streszczeniem fabuły filmu, więc zostawmy go na koniec, gdyby ktoś nie chciał czytać i wolał najpierw zobaczyć wersję kinową.
Francuzi rozpieszczają nas ostatnio, wydając prawie równocześnie dwa filmy o akcjach sił specjalnych. Poprzedni - "Forces spéciales" nie do końca się udał (recenzja). "The Assault" również nie zachwyca za bardzo, ale da się go obejrzeć, zwłaszcza od drugiej połowy, kiedy wydarzenia nabierają tempa.
"Szturm" pokazuje nam chronologicznie to, co działo się na pokładzie porwanego samolotu i w rządowych kołach decyzyjnych, widzimy też niektóre szczegóły z codziennej działalności oddziału GIGN - antyerrorystycznej jednostki francuskiej żandarmerii. Niestety - jest to szczególnie słabo zrealizowana część filmu. Twórcy koncentrują się na jednym z komandosów, który odegrał znaczną rolę w szturmie, być może by go uhonorować - ale robią to w bardzo nieudolny sposób. Nasz bohater jest bardzo milczący, dominują długie ujęcia kamery na jego nieruchomą twarz, niczym z westernów Sergia Leone. Wstawki z jego rodziną również nie pomagają, wydają się wyrwane z kontekstu, nie powodują zwiększenia sympatii ani nie rozwijają żadnego wątku. Niepotrzebny w filmie wydaje się też fragment z pracownicą wywiadu i jej misją - tak jak w "Terytorium wroga" - ujęcia z salonów francuskich decydentów są wyjątkowo słabe i "drewniane".
Film bardzo dobrze za to przeplata oryginalne nagrania ze szturmu, które obiegły kiedyś wiadomości na całym świecie - z filmowym odtworzeniem ataku, które pokazuje to, czego nie widziały kamery, czyli obrazy ze środka samolotu. Ponoć przy produkcji pracowali konsultanci z GIGN, a atak trwa dokładnie tyle minut, ile w rzeczywistości. Film przez cały czas oglądamy z nałożonym filtrem - obraz jest prawie pozbawiony kolorów, ich saturacja jest minimalna i są widoczne jedynie w niektórych scenach. Daje to pewien specyficzny klimat, ale nie przyczynia się do paradokumentalnego odbioru filmu. Pierwsza połowa nie wciąga za bardzo i nie zachęca do kontynuacji oglądania, ale sam szturm jest już pokazany dość dynamicznie i ciekawie - jak na francuskie kino.
Szkoda, że twórcy nie rozwinęli lepiej wątków z GIGN czy pasażerami samolotu, przybliżając ich bardziej, zamiast wprowadzać dziwne fragmenty z pracownicą wywiadu. Nie zobaczymy też żadnych pięknych zdjęć jak w "Special Forces" ale z racji, że film oparto na faktach - scenariusz jest dobry i dość wiernie pokazuje tamte wydarzenia, montaż również nie jest zły. Zdecydowanie nie polecam oglądać filmu w wersji "The Assault" - z angielskim dubbingiem (gdyby komuś wpadł w ręce). Jest tak słaby, jak słaby potrafi być najgorszy polski dubbing w grach. Tylko obejrzenie oryginalnej wersji "L'assaut" z napisami, nie pozostawi ogromnego niesmaku.
A co naprawdę wydarzyło się w Wigilię 1994 roku?
24 grudnia, na lotnisku w Algierii, przygotowywał się do odlotu do Paryża Airbus A300 linii Air France, z 220 pasażerami. Na pokład weszło czterech ludzi, podających się za policję i zaczęło sprawdzać paszporty. Stewardzi zauważyli, że są oni uzbrojeni, co nigdy nie zdarzało się przy takich kontrolach. Żołnierze Algierscy widząc opóźnienie w odlocie Air France zaczęli zbliżać się do samolotu - to spowodowało, że czwórka ujawniła się, pokazując mnóstwo lasek dynamitu, kałasznikowy i pistolety UZI - samolot został porwany w imieniu GIA (Groupe Islamique Armé). Początkowo domagali się zwolnienia kilku islamskich więźniów, ale wkrótce zażądali odlotu do Paryża i zwołania tam konferencji prasowej. Algierczycy zablokowali jednak pas startowy, a do samolotu cały czas były przyczepione schody.
Władze konsekwentnie odmawiały spełnienia żądań - terroryści wybrali z pasażerów algierskiego policjanta - i stojąc w drzwiach samolotu - zastrzelili go na schodach. Po niedługim czasie taki sam los spotkał pracownika wietnamskiej ambasady w Algierii. Nie przekonało to jednak nikogo z władz, by w jakikolwiek sposób posłuchać terrorystów. Rząd Francji również miał związane ręce, pomimo nacisków dyplomatycznych jakie czynił. Algierczycy odmawiali akcji militarnej na swojej ziemi, Francuzi wysłali więc na razie jednostkę antyterrorystyczną żandarmerii GIGN - na Majorkę, najbliżej Algierii jak się dało.
W świąteczny poranek, 25 grudnia, terroryści uwolnili część zakładników - głównie kobiety z małymi dziećmi i ludzi w złej kondycji zdrowotnej. Około 170 osób nadal pozostawało na pokładzie. Pierwszy Dzień Świąt przyniósł też złe wieści od francuskiego wywiadu. Jak się dowiedziano - prawdziwym celem porywaczy było rozbicie samolotu w centrum Paryża.
Do tego czasu algierscy snajperzy, za pomocą noktowizorów, zidentyfikowali już większość porywaczy, policja próbowała nawet na nich wpłynąć, przywożąc pod samolot matkę jednego z nich. Nic nie podziałało, wystosowano ultimatum - albo odlot do 9:30, albo śmierć kolejnych pasażerów co 30 minut. Algierczycy nadal nie brali porywaczy poważnie, pomimo furii francuskiego rządu. Przypłacił to życiem młody pracownik ambasady Francji, który jako trzeci zginął zastrzelony na schodach.
Dopiero po tym incydencie Algierczycy zgodzili się na odlot. Odczepiono schody i odblokowano pas startowy. Samolot zużył jednak sporo paliwa by zapewnić zasilanie przez noc. Porywacze zgodzili się na lot do Marsylii zamiast do Paryża, by tam zatankować. Rankiem 26 grudnia - Airbus wylądował na południu Francji. GIGN również błyskawicznie przybyło z Majorki, jeszcze wcześniej i odbywało treningi na takim samym, pustym Airbusie. Ponoć myśliwce Mirage miały rozkaz zestrzelić samolot pasażerski, gdyby ten skierował się gdzieś nad centrum jakiegoś miasta, a nie na lotnisko w Marsylii.
Terroryści domagali się zatankowania 27 ton paliwa, choć na lot do Paryża w zupełności wystarczyłoby 9 ton. To jeszcze bardziej utwierdzało Francuzów w przekonaniu, że chodziło o stworzenie latającej bomby. Negocjatorzy wypracowali opóźnienie w odlocie, dostarczenie wody, jedzenia na pokład i zwołanie konferencji prasowej na miejscu, w Marsylii. Porywacze nie mieli pojęcia, że dowożący wodę i posiłki stewardzi Air France, byli przebranymi komandosami GIGN, którzy wykorzystywali sytuację, by rozejrzeć się po samolocie, zainstalować mikrofony podsłuchowe, dokładnie obejrzeć terrorystów. Pod pretekstem przygotowań do konferencji prasowej - zabrano pasażerów na tył samolotu, oczyszczono miejsca przed dziobem - tak naprawdę czyniono przygotowania do ataku. Rząd Francji podjął już decyzję, że Airbus w żadnym wypadku nie odleci w stronę Paryża.
Do godziny 17 nie było ani paliwa, ani konferencji. Zdesperowani porywacze zaczęli dyskutować o wyborze kolejnego pasażera do rozstrzelania. Do egzekucji jednak nie doszło, zamiast tego ostrzelano z daleka wieżę, gdzie byli negocjatorzy. Premier Francji - Balladur dał zielone światło Favierowi - dowódcy GIGN, by działał kiedy uzna za stosowne. Favier dał sygnał do ataku o 17:17.
Oddziały GIGN wykorzystały schody lotnicze do podjechania do samolotu. Jeden team atakował od przodu, dwie kolejne drużyny od tyłu. Snajperzy z dachów próbowali wpatrywać się w okna kokpitu. Oddział z przodu miał trudności z trafieniem w drzwi, ich schody były za wysokie przez to, że ćwiczyli na pustym samolocie, który stał wyżej na podwoziu. Po otwarciu drzwi błyskawicznie rozpoczęła się wymiana ognia. Pierwszych sześciu komandosów zostało rannych. Jeden z porywaczy zginął w pierwszych sekundach, wybuch granatów hukowych pozwolił operatorom dostać się do środka. Wybuchły również granaty domowej roboty, rzucane przez terrorystów, którzy strzelali na oślep, przez ściany samolotu. Snajperzy nie mogli strzelać, bo na linii ognia znajdował się drugi pilot. W pewnym momencie wyskoczył on przez okno kokpitu na płytę lotniska, co widać dobrze na telewizyjnych zdjęciach. Wtedy zaczęto strzelać z hangaru w stronę kabiny pilotów.
Drużyny GIGN, które weszły z tyłu samolotu, zaczęły wyprowadzać pasażerów przez awaryjne zjeżdżalnie, z przodu cały czas trwała wymiana ognia. Widoczny na telewizyjnych ujęciach komandos, który zostaje powalony na schodach - w rzeczywistości został trafiony w swoją broń - wybuchła amunicja w magazynku, został poważnie ranny. Po kilku minutach trzech porywaczy było już martwych, większość pasażerów wyprowadzona - został ostatni terrorysta, który ostrzeliwał się z kokpitu przez kilkanaście minut. Operatorzy musieli zachować ostrożność, ponieważ razem z porywaczem, w kabinie byli jeszcze stewart i pilot. W końcu po wyczerpaniu swojej amunicji, terrorysta został zastrzelony.
W akcji zostało rannych 13 pasażerów, 3 członków załogi i 9 komandosów, w tym jeden ciężko - to właśnie na nim skupia się film. Thierry został ośmiokrotnie postrzelony, ranił go też wybuch granatu - ale przeżył. Wywiad francuski potwierdził później, że celem porywaczy było rozbicie Airbusa o Wieżę Eiffel'a w Paryżu. Pomimo trzech ofiar w Algierii - władze Francji uznały operację za wielki sukces.
Autentyczne zdjęcia ze szturmu
Zwiastun filmu
"Stylusem i klawiaturą" na Facebooku