Twórcy gier na różne sposoby próbują budować przekonującego, atrakcyjnego, dającego się lubić lub podziwiać głównego bohatera. Jedni stawiają na wygląd, inni poświęcają godziny na obdarzenie go ciekawym charakterem i charyzmą. Są w tym gronie tacy, którzy operują na najniższych instynktach oraz ci bardziej ambitni. Gdzieś w tym gronie jest Rockstar, które stworzyło już niejedną ciekawą postać. James „Jimmy” Hopkins z produkcji Bully im jednak wyraźnie nie wyszedł.
Kilka tygodni temu wspominałem, że fabuła Canis Canem Edit stacza się po równi pochyłej z każdą kolejną godziną zabawy. Ciekawość ustępuje miejsca znudzeniu i irytacji. Spora w tym zasługa głównego bohatera, który z nawet intrygującej osobowości w czasie zabawy przeistacza się w połączenie bezmyślnego mięcha z popychadłem, chyba najgorszej możliwej kombinacji w przypadku najważniejszej postaci w grze.
Buntownik Hopkins początkowo ma szczytny cel, chce zapewnić sobie komfort nauki i egzystencji w Bullworth Academy, więc stopniowo pokazuje wszystkim obecnym w placówce grupom społecznym, kto jest najlepszy, najtwardszy i najsprytniejszy. Specjalnie odkrywcze to nie jest, ale znowu to przecież historia nastolatka, który wyleciał już z niejednej szkoły, więc ratowania świata i wynajdywania lekarstwa na śmiertelne choroby nie należy się spodziewać. Problem w tym, że choć Jimmy zdobywa coraz większą popularność i renomę w szkole, a także zyskuje szacunek rówieśników, to w przerywnikach fabularnych i animacjach za każdym razem wychodzi na popychadło, chłopca na posyłki i masę mięśni, którą każdy się wysługuje. Ależ to motywuje do gry!
Zastanawiam się, w jaki sposób autorzy z Rockstar nie zauważyli, że w tym wszystkim brakuje logiki. Wykonujemy w każdym rozdziale kilkanaście misji, w których udowadniamy danej grupie uczniów, że nie powinni z nami zadzierać, że jesteśmy najlepszym możliwym liderem i mamy wszystko to, czego potrzebuje genialny przywódca. W końcu zmuszamy ich, żeby to otwarcie przyznali. Chwilę później jednak, w ramach kolejnej misji, okazuje się, że nawet bojący się szczurów okularnik może nas śmiało obrażać, grubas nie potrafiący utrzymać moczu nas wyśmiewa, a zadufana w sobie nastolatka uznaje nas za gorszego lidera od poprzednika, bo jej chłoptaś gdzieś zaginął. Co robi w takiej sytuacji Jimmy? Rzuca jakąś niewiele wnoszącą kwestię i potulnie rusza zrobić coś, czego jego rozmówca oczekiwał. W takiej chwili nie ma się ochoty realizować celu misji, a wrócić i zleceniodawcę wrzucić do najbliższego kosza na śmieci.
Z bohaterem popychadłem trudno się identyfikować, trudno mu kibicować i trudno pomagać mu realizować kolejne zadania. Może Rockstar zrobił to specjalnie, ale jeśli tak, to w jakim celu? Efekt jest taki, że do Hopkinsa z czasem traci się szacunek. A główny bohater wywołujący tylko negatywne uczucia to średnia motywacja do zabawy.