Bardzo często można się spotkać z wypowiedziami osób, które twierdzą, że języka obcego nauczyły się z gier. Był już na Gameplayu wpis, w którym autorzy rozważali, czy jest to możliwe. Gdyby jednak spojrzeć na temat od strony teoretycznej, a nie od „wydaje mi się, że”, musielibyśmy uznać nie tylko, że się da, ale nawet, że gry są prawdopodobnie najlepszymi narzędziami nauki.
Zacznijmy jednak krok wcześniej – jak uczymy się języków?
Standardowa nauka wygląda następująco: czytamy tekst, zakuwamy słówka, uczymy się zasad gramatycznych, produkujemy własne wypowiedzi. Zazwyczaj wszystko to na przestrzeni jednej, dwóch lekcji.
Dlaczego taki system jest wadliwy?
Dlaczego przyjęły się metody bazujące na czymś takim?
Ponieważ musimy wszystko zmierzyć i policzyć. To nie jest tylko nasza, polska cecha. Nawet nie tylko europejska. Miałem kiedyś znajomego Chińczyka, który podczas pierwszej rozmowy – co na stałe zapadło mi w pamięć – zapytał od razu: „ile słówek umiem?”. Musiał wiedzieć, jak rozbudowanego języka może używać. Problem w tym, że nie wiem, ile umiem słówek, prawdę mówiąc mało mnie to obchodzi, w języku polskim też nigdy ich nie liczyłem. Jedyną rzeczą, jaką przy nauce języków liczyłem, były kanji, ale i tak po tysiącu straciłem rachubę.
Ponadto tego typu metody (najlepiej żeby jeszcze wymagały nauczyciela!) doskonale nadają się do sprzedaży. Rozmaite programy do optymalizacji powtórek, mnemotechniki itp. itd. Chwytliwe hasła i atrakcyjne statystyki, które bazują tylko na jednym założeniu: zakuwanie jest dobre. A nie jest.
Najlepsza metoda nauki?
Opracowań teoretycznych jest już cała masa. Szczególnie polecam książki Stephena Krashena. Całkiem łatwo dostępne, przystępne, opatrzone sporą liczbą odnośników do innych opracowań naukowych i – co najważniejsze – nawet jeżeli dostępne darmowo, nie sprzedają nam jakiejś komercyjnej metody. Od kilkudziesięciu lat propaguje on sposób nauki bazujący tylko na przyswajaniu języka – ze szczególnym uwzględnieniem literatury pięknej.
Jak to działa? Cóż, po prostu wystarczy czytać. Im więcej z czytanego tekstu rozumiemy, tym lepiej. Z czasem bierzemy coraz trudniejsze teksty. Można też słuchać. Systemy optymalizacji powtórek, mnemotechniki, listy słówek, gramatyka – to wszystko jest zbędne i tylko buduje blokady w nauce.
Co was obchodzi zdanie jakiegoś profesora z Ameryki?
No tak, problem jest taki, że dzisiaj możemy znaleźć dość dowodów potwierdzających każdą teorię. Może jednak zainteresują was ludzie, którzy naprawdę uczyli się języków w ten sposób, a nie zajmują się tym zawodowo? Na przykład David Snopek, który nauczył się polskiego, czytając Harry’ego Pottera?
Polecam jego książkę, choć nie zgadzam się z jego teorią o powtarzaniu słówek za pomocą Anki. Uważam, że jest to niepotrzebne.
Dlaczego sądzę, że mam prawo zabrać głos?
Prawdę mówiąc, próbowałem w życiu większości metod nauki języków (na mniej więcej siedmiu językach). Po latach doszedłem do tych samych wniosków, które później znalazłem w książce Krashena. Spróbowałem nauczyć się w ten sposób języka włoskiego. Po dwóch lub trzech tygodniach potrafiłem już czytać normalną literaturę i oglądać filmy. Oczywiście, na uruchomienie umiejętności mówienia trzeba było czekać dłużej, ale nauka i tak była sto razy bardziej przyjemna i znacznie wydajniejsza, niż jakimkolwiek innym sposobem.
Dlaczego literatura jest tak dobrym materiałem?
Obcujemy z prawdziwym językiem, a nie spreparowanym na potrzeby czytanki. Fabuła budzi w nas zainteresowanie, więc podczas czytania myślimy „co będzie dalej?”, a nie „uczę się języka”. (Kogokolwiek interesują losy czytankowych bohaterów?) Częstotliwość występowania poszczególnych słówek zapewnia regularne powtórki tych najważniejszych. Taka "nauka" nie nuży.
Gry mogą być jeszcze lepsze?
Często na początku nauki zaleca się uczenie z komiksów, ponieważ kontekst rozumiemy z obrazka i łatwiej jest nam wywnioskować znaczenie słów bez dodatkowych słowników. Komiksy są lepsze od filmów, ponieważ najpierw nasze ucho nie jest dość wyćwiczone i pomocne jest widzenie słowa (inaczej w wielu językach nie odnajdziemy go w słowniku).
Gry mogą zapewnić dokładnie to samo. Dodatkowo jednak mają dwie bardzo ważne cechy, które mogą okazać się sporym przyspieszaczem:
Nie mam na myśli „gier” w odpytywanie i łączenie obrazków z wyrazem, bo to dalej nie jest nic innego niż tylko zakuwanie.
Oczywiście, nie każda gra się nadaje. Moim zdaniem powinna posiadać dwie cechy: mieć dużo dialogów, napisanych w miarę naturalnym językiem oraz posiadać możliwość zatrzymania się dłużej na tekście.
Teoretycznie doskonałe byłyby visual novel, tyle tylko, że są trudno dostępne w językach innych niż japoński i angielski, niewiele różnią się od komiksu, nie każdy potrafi „załapać” klimat.
Osobiście uważam, że najlepszymi gatunkami do nauki są RPG i przygodówki. Spełniają niemal wszystkie wymogi, konieczne do efektywnej nauki języka i w wielu przypadkach możemy swobodnie wybierać pomiędzy różnymi wersjami językowymi.
Najważniejsze może okazać się to, że podczas gry będziemy mieli poczucie, że się bawimy i naprawdę musimy zrozumieć otaczający świat, a nie, że się męczymy nauką. Każde słówko będzie umieszczone w kontekście i często dodatkowo zilustrowane. Nieraz poznamy od razu różne słówka pokrewne.
Wszystko zależy od nastawienia i wyboru gry. Jeżeli ktoś zasiada do zabawy i od razu ustawia język polski (Bo mieszka w Polsce i mu się należy! A jak!), oczywiście niczego się nie nauczy. Po „uczeniu się” przygodówkami i RPGami, możliwe będzie przejście do czegoś, gdzie teksty wyświetlają się szybciej. Na przykład taki The Walking Dead do nauki podstaw nie nadaje się ani trochę, bo nieraz mamy tylko parę sekund na zrozumienie dialogu i wybranie odpowiedzi, ale do bardziej zaawansowanego utrwalania materiału powinien być idealny.
Bardzo ważnym czynnikiem może tu być niedostępny innym mediom poziom immersji, ponieważ podczas gry mamy nie tylko wrażenie, że odbieramy dany język, ale również, że w nim działamy. Wszystko powyżej sprawia natomiast, że teoretycznie możliwe jest napisanie gry przygodowej, która potrafiłaby nauczyć gracza języka obcego tylko poprzez to, że by ją przeszedł.
Oczywiście, to tylko teoria, bo sam jak dotąd próbowałem metody tylko na literaturze pięknej, ale teoria całkiem interesująca i – jak mi się wydaje – nie mająca żadnych przeciwskazań. Sam mam świadomość, że gry bardzo wzbogaciły moje słownictwo (głównie angielskie i japońskie), ale nie próbowałem jeszcze nigdy całkowicie zastąpić nimi książek. A gdzieś po osiągnięciu poziomu A1 (JLPT5, i tym podobnych) powinno to być w pełni możliwe.
Nie czaje o co chodzi z tym Krashenem .Czy mam kupić poprostu pierwszą lepszą jego książke po ang i czytać ? Na jakim stopniu zaawansowania musze być żeby zacząć nauke z tym i gdzie nabyć takie książki ?
Ja mogę potwierdzić z własnego doświadczenia jak seriale pomogły mi w szlifowaniu angielskiego.
Sam w pewnym momencie zacząłem tłumaczyć napisy do nich.
Spróbował bym się nauczyć francuskiego na jakiejś grze przygodowej ;]
Przepraszam nie przeczytałem całego tekstu mógłbyś podać metodę Stephena Krashena ( tytuł książki )
Hmm czyli rozumiem, że wziąłeś obojętnie jaką książkę w danym języku i po prostu zacząłeś czytać? Tak bez żadnych podstaw? Tak na moja logikę każdą stronę przy pierwszej pozycji trzeba by chyba czytać z godzinę. Nie zna się ani wymowy, ani znaczenia jakiegokolwiek słowa poza jakimiś pojedynczymi wyrazami zaczerpniętymi z innych języków. I jak jest u Ciebie z rozumieniem języka mówionego i w ogóle z mową? Bo z samego czytania książek w pełni języka się chyba nie nauczyłeś?
Można wziąć jakąś książkę, którą się czytało wiele razy w języku polskim.
Ja angielskiego nauczyłem się na takich grach jak Baldurs Gate czy Planescape Torment itp, pamiętam jak to się siedziało ze słownikiem i szukało słówek których się nie znało. Nauka w szkole była zawsze moim zdaniem o kilka poziomów za niska. Jak się czegoś nauczyć to najlepiej samemu, potem zostaje ta wiedza na lata.
Kojarze Krashena z metodyki na studiach, nie pamiętam dokładnie jego teorii. Nie zgadzam sie jednak, ze można nauczyć sie angielskiego TYLKO poprzez czytanie i pisanie, oglądanie i granie. Najskuteczniejszym sposobem na naukę angielskiego, fraz, konstrukcji, struktur i słownictwa jest...rozmowa, konwersacja najlepiej z nativem. Mowie to jako student 3 roku anglistyki. Czytając i pisząc owszem, rozwijany swój język ale w sposób bierny. Co to znaczy? To znaczy, ze owego jezyka nie będziemy w stanie użyć w luźnej konwersacji, czyli czynnie. Co więcej, poprzez granie w gry i oglądanie seriali nie jesteśmy w stanie przyswoić pewnych struktur gramatycznych. Oczywiscie, metody ICT są skuteczne przy nauce słownictwa, phrasali czy całych zwrotów. Jednak wg np takiego Pawlaka nauka gramatyki poprzez takie metody skuteczna juz nie jest.
Pomijał fakt, ze aby przebić sie przez typowo książkę dydaktyczną, czy to Krashena, czy Chompskiego trzeba mieć juz język na jakimś poziomie a często trzeba znać dydaktyczny żargon bo trafi sie na skróty typu L1, L2, TL, anxiety, direct/ indirect strategy i bedzie zong
Istnieje również pewna teoria dydaktyczna ktora mowi, ze czlowiek po ukończeniu bodaj lat 3 nie jest w stanie skutecznie nauczyc sie innego języka (na poziomie nativa)
Zmierzał do tego, ze są różne rozniste teorie dydaktyczne ale jak to z teoriami bywa, to są tylko jakies tam przemyślenia językowców.
Przepraszam za opóźnienie w odpowiedziach.
@zelka43 - Jego książek w ogóle nie musisz kupować. Czytasz jakąkolwiek inną. Zresztą, jego książki na pewno nie nadają się na start - chyba, że cię to bardzo pasjonuje.
@Piotr432 - Polecam: Principles and Practice in Second Language Acquisition oraz Second Language Acquisition and Second Language Learning.
@nsf1 - Tak. Teorie są dwie jedna, że w pewnym momencie sam załapiesz, mimo że nic nie rozumiesz początkowo (nie próbowałem). Druga - książka + słowniczek. A jeszcze lepiej - książka + ta sama książka w języku, który już rozumiesz. Nie będziesz rozumiał wszystkiego, ale z czasem niewiadome będą Ci się rozjaśniały.
@sir Qverty - Tak i nie. Najlepsza konwersacja? Podpisuję się rękoma i nogami. Pod warunkiem, że ktoś nie ma bariery, bo początkowo bardzo trudno jest mówić z obcym człowiekiem, jak się nie rozumie języka. Chyba że ktoś ma dobrego znajomego, ale nie każdy jest w takiej sytuacji. Według tej teorii język bierny się gromadzi, a język aktywny po prostu się zaczyna aktywować po cichym okresie (przepraszam, nie jestem pewien jak to w polskim się nazywa). W pewnym momencie człowiek zaczyna zdawać sobie sprawę, że zaczyna w myślach powtarzać ulubione zdania i układać wypowiedzi w danym języku. Znacznie lepsze efekty niż wymuszanie aktywacji języka na siłę, bo zaczyna się mówić (myśleć) od tego, co się rozumie. Jasne, nie będziesz umiał rozmawiać dopóki nie zaczniesz, tak samo jak nie nauczysz się pływać przed wejściem do wody, ale solidnie rozbudowany język bierny jest absolutnie niezastąpionym startem. Co do gramatyki, wiem że są różne teorie (też mam studia z dydaktyką za sobą), ale z doświadczenia wiem, że nauka struktur w ogóle nie jest konieczna i prawdę mówiąc mało pomaga. *Chomskiego, bez wątpienia, ale nikt tych książek nikomu nie nakazuje czytać. "czlowiek po ukończeniu bodaj lat 3 nie jest w stanie skutecznie nauczyc sie innego języka (na poziomie nativa)" - nie wiem. Przykłady podawane przez Krashena dowodzą czegoś innego, ale osobiście się nie wypowiem, bo nie znam nikogo, kto naprawdę opanowałby język obcy na poziomie native'a.
"Zmierzał do tego, ze" - bez wątpienia. Jestem tego świadom, starałem się powiedzieć z własnego doświadczenia. Teorii jest tyle, że jakąkolwiek metodę sobie wymyślisz, znajdziesz poparcie "naukowe". Dla mnie ta była najlepsza, dla kogo innego może być inna.