Primordia - recenzja - Lynx - 28 marca 2014

Primordia - recenzja

Lynx ocenia: Primordia
81

Jakie to szczęście w nieszczęściu, że gry przygodowe są ostatnio niszą w branży wirtualnej rozrywki. Jednak taka, a nie inna sytuacja pozwala świadomym tego twórcom, tworzyć naprawdę dojrzałe produkcje i tu nie chodzi tylko o stylizację, a fabułę i narrację! Przygodówki pozwalają również ruszyć głową – za to je lubię, ale taka ich przecież rola!

Primordia to dziecko stworzone przez Wadjet Eye Games we współpracy z Wormwood Studios. Firma Wadjet Eye Games była odpowiedzialna za takie gry jak The Blackwell Deception, czy robiącą furorę Gemini Rue. Nie dziwi więc fakt zamysłu gry. Twórcy po raz kolejny sięgają po stylizację, która na pewno spodoba się graczom - choć to inny klimat - pamiętającym chociażby pierwsze części serii Monkey Island – niska rozdzielczość i piksele potrafią być ładne i przykuć uwagę, bo żeby narysować dobre tła i postacie w technice pixel art trzeba się sporo namęczyć. To trzeba przyznać twórcom – widać napracowanie. Jest jednak jeden zgrzyt techniczny. Wraz ze zmianą rozdzielczości na większą zamiast utrzymywania pikselowej stylistyki, mamy do czynienia z rozmazanym tłem, choć postacie nadal są bardzo wyraźne. Od początku przygody wsiąkamy w cyberpunkowy, dystopijny świat, który od początku jest tak gęsty i spójny, że klimat dosłownie potrafi namieszać graczowi w głowie.

Tak dobrej gry przygodowej nie widziałem już dawno. Wydarzenia, sposób opowiadania historii powoduje zatracenie się bez reszty w tym postapokaliptycznym świecie. To co zrobili twórcy, prezentując ponury  świat, gdzie żyją tylko i wyłącznie świadome, myślące i mające uczucia roboty, trzeba określić mianem dobrej spójnej koncepcji. Gra przy tym nie jest infantylna. Dodatkowo twórcy obok bardzo dobrej oprawy, przemycają frazy dotyczące robotyki. Znajdziecie tu również odpowiednie dla specyfiki gry filozoficzne i religijne wywody. Warta podkreślenia jest jeszcze potęgująca klimat, enigmatyczna muzyka stworzona przez Logana Cunninghama – tego samego jegomościa, który tworzył ścieżkę dźwiękową dla wielokrotnie nagradzanego Bastionu.

Źródło grafik użytych w tym tekście: www.primordiagame.com

Człowiek jest bóstwem, stwórcą, konstruktorem. Trzeba przyznać, że takie rozwiązanie fabularne jest nietuzinkowe w świecie przedstawawionym przez twórców. Ludzkości już nie ma, dawno wyginęła. Wziąwszy to pod uwagę nie dziwi fakt, że człowiek zaczyna obrastać legendą, tworzą się wokół niego mity.

Naszym protagonistą jest piąta wersja Horatio Nullbuilta – jest to humanoidalny robot. Odczuwając tęsknotę stworzył swojego małego przyjaciela – Crispina. Jego towarzysz jest - łagodnie to ujmując - niedorobiony. Brakuje mu tułowia, rąk, nóg. Musi lewitować i zdatny jest tylko do przenoszenia małych rzeczy bądź dostawania się do różnego rodzaju wąskich korytarzy i tuneli. Przy okazji grania w Primordię przypomniał mi się Morte z legendarnej gry RPG - Planescape Torment czy postać Maxa z równie miłej przygodówki - Sam & Max. Przez całą grę nieraz będziemy słyszeć pikantne i figlarne docinki – te powinny zapaść nam w pamięć na długo. Kilkakrotnie musiałem hamować wybuchy śmiechu, co powinno być ku temu najlepszym dowodem.

Jak rozpoczyna się nasza przygoda? Nasza niezależność od Metropol kończy się w chwili, gdy z naszego statku skradzione zostaje niezwykle istotne źródło zasilania. To zmusza naszego Horatio do opuszczenia bezpiecznego domu i wyruszenia w nieznane, na bezkresne pustkowia w celu odnalezienia zguby i odkrycia własnej, tajemniczej przeszłości. Będzie nam dane odwiedzić złomowiska i inne dziwne relikty przeszłości. W miarę rozwoju akcji trafimy również do samego miasta Metropol – tam, gdzie - jak podkreśla nasz główny bohater -zaczynają się problemy.

Jak to w grach przygodowych bywa, będziemy mieli styczność z różnego rodzaju zagadkami. Te wydają mi się wyważone, pomysłowe, a niekiedy niezbyt skomplikowane. Przy odrobinie znajomości języka angielskiego z żadną z nich nie będziecie mieć problemu, o ile jesteście na tyle szaleni, żeby w bliżej niezidentyfikowanym oleju – najpewniej w smole - widzieć klej…

Jeśli jednak stwierdzimy, że nie mamy kompletnie zielonego pojęcia co dalej z pomocą przyjdzie nam nasz pocieszny towarzysz – będzie nam służyć radą, chyba, że go wyjątkowo mocno zirytujemy. Pamiętacie pewnie ten motyw z WarCrafta albo StarCrafta, kiedy klikaliśmy na jedną postać zbyt długo? Wtedy dowiadywaliśmy się różnych bardziej ciekawych lub śmiesznych rzeczy. Tak jest i tutaj. Robot potrafi nas instruować powołując się na Biblię dla robotów. Jeżeli nawet to już nie pomoże, możemy aktywować komentarze twórców. W odpowiednich miejscówkach zostaniemy uraczeni anegdotami, podpowiedziami, a nawet żartami, bo humoru w grze dostatek –easter eggi są genialne. Jak to w grach przygodowych, niektóre wybory zmienią nasze dalsze drogi.

Naprawdę cieszę się, że Primordia jest! To kawał solidnej przygodówki. Może niezbyt długiej, ale naprawdę bardzo dobrej. Szkoda, że nie znalazła ona polskiego wydawcy i nie doczekała się polonizacji, bo chętnie kupiłbym wydanie pudełkowe.

Na koniec suchar recenzenta: fani Minecrafta też znajdą coś dla siebie, gdyż możemy ze sobą łączyć odpowiednie elementy, próbować wtykać je gdzie popadnie, a nawet spawać...

PLUSY:

  • bardzo dobra oprawa graficzna stworzona w technice pixel art
  • ciekawa para bohaterów i ich błyskotliwe, a niekiedy cięte dialogi
  • spójna stylistyka
  • ciężki klimat
  • enigmatyczna muzyka Logan’a Cunningham’a
  • w sieci dostępne jest demo

MINUSY:

  • tła przy większej rozdzielczości potrafią się rozmazać
  • wymaga myślenia (no dobra, żartowałem!)

Recenzja ukazała się na łamach portalu RPGamer.pl, gdzie kiedyś miałem przyjemność być redaktorem.

Lynx
28 marca 2014 - 19:08