David Crosby to muzyk, który w Polsce nie jest szczególnie znany. Ten pan, grający folk, rock i wszystko co pomiędzy tymi gatunkami jest odpowiedzialny bądź współodpowiedzialny za 13 płyt nagranych z grupą Byrds, łącznie za 17 krążków jako muzyk współpracujący z Nahsem, Stillsem i Youngiem oraz 8 albumów solowych. Jego najnowsze dzieło, zatytułowane Croz, to dobra okazja, by z Crosbym swoją znajomość rozpocząć. Ale czy na pewno?
Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy Davida muszą tutaj kojarzyć (wystarczy porównać długość wpisu na Wikipedii polskiej i angielskiej), dlatego na początek garść suchych faktów o nim. David Crosby urodził się wieki temu (1941) w LA, będąc synem Floyda Crosbyego, znanego operatora kamery uhonorowanego nawet Oscarem za film Tabu z 1931 roku. Crosby-muzyk swoją wielką karierę muzyczną rozpoczął w 1964 roku, gdy został założony rockowy zespół The Byrds. Od tej pory Crosby zdążył nagrać masę płyt, a w Stanach zapewnić sobie status postaci kultowej.
W 1971 roku Crosby nagrał swój pierwszy album solowy zatytułowany If i Could Only Remeber My Name. Płyta ta szybko stała się amerykańskim hitem, dobiła do 12 miejsca na liście The Billboard 200 i pokazała, że Crosby jest utalentowanym, wszechstronnym muzykiem. 28.01.2014 do sklepów trafiła jego ostatnia solowa płyta, zatytułowana Croz, będąca jego pierwszym studyjnym solowym dziełem od 20 lat! O płycie tej Crosby mówił już w 2013 roku, gdy w czasie wywiadu przeprowadzanego z redaktorem legendarnego magazynu Rolling Stone powiedział, że płyta ta nie będzie wielkim hitem, a płytę tę nagrał sam dla siebie. Po odsłuchaniu tego albumu nie można nie przyznać mu racji – płyta ta hitowa na pewno nie będzie, a jej brzmienie i pomysł na siebie są raczej skonstruowane tylko i wyłącznie dla Davida.
Cały album Croz jest spójny stylistycznie, a niektóre piosenki są do siebie łudząco podobne. Całość raczej powoli buduje klimat, nigdzie się nie spieszy – i wygląda po prostu jak dzieło starego człowieka. Już pierwsze dwa utwory, What’s Broken i Time I Have , świetnie pokazują z czym będziemy się mierzyć przez cały album. Dostaliśmy więc przyjemny głos Davida, folkowe gitarki i szczątkową sekcję perkusyjną. Schemat ten możemy potem zauważyć bez problemu w reszcie utworów, z jednym czy dwoma wyjątkami. Bez wątpienia to było zamierzone działanie, by nadać tej płycie taki klimat i takie tempo, ale całość gdzieś w trakcie nagrywania się chyba pogubiła.
Nie zrozumcie mnie źle – płyta ta w ogólnym odbiorze jest nawet przyjemna. Klimat, choć mocno melancholijny, potrafi wciągnąć, a niektóre utwory są naprawdę bardzo fajne, a czas przy słuchaniu tej płyty płynie naprawdę miło. Problem zaczyna się jednak robić, gdy dostrzeżemy, że płyty tej dosłownie mogłoby nie być i nikomu nie byłoby z tego powodu specjalnie przykro. Croz to podróż starego człowieka w przeszłość, ozdobiona wyżej wspomnianą już melancholią oraz nostalgią – ale nie jest to podróż, która specjalnie mnie zachwyciła.
Płyta ta ma jednak swoje dwa „momenty”. Pierwszym z nich jest mocno wyróżniający się na tle reszty wolniejszych kawałków Set The Baggage Down. Jest on wyraźnie szybszy, a gitara naprawdę daje tam (stonowanego oczywiście) czadu. Drugim „momentem” płyty jest piosenka If She Called. Sama melodia w tym kawałku jest raczej wzorem smętu i smutku, ale piękny, przejmujący tekst z kilkoma ciekawymi spostrzeżeniami o prostytutkach mocno podbija wartość tej piosenki. Z kronikarskiego obowiązku wypada mi jeszcze wspomnieć o piosence Dangerous Night, która dzięki zastosowaniu odpowiedniego brzmienia perkusji oraz swojemu refrenowi brzmi trochę jak popowy hit. Podobną sytuację mieliśmy przy okazji nowej płyty McCartney’a, gdzie nagle między rockowymi przebojami pojawiał się popowy utwór Appreciate. Reszta to folkowe smęcenie – miłe, ale nieszczególnie zapadające w pamięć.
Na koniec warto dodać kilka słów o jakości nagrania tej płyty. Croz jest krążkiem bardzo ciepłym, gęstym – takim, jakby przepuszczono go przez jakiś filtr lampowy. Płytę tę odsłuchałem najpierw na moim słuchawkowym wzmacniaczu lampowym, a potem na „zwykłym” wzmacniaczu, a brzmienie lampy dużo bardziej mi się podobało – i tak też chyba należy słuchać tej płyty, ale też na nią patrzeć.
Croz to dzieło fajne. I tyle – nic więcej, nic mniej. Pomijając Set That Baggage Down niewiele na tej płycie się dzieje, praktycznie nic nie zostaje w pamięci. Jednak sam czas spędzony przy tej płycie nie jest czasem straconym – choć można go też było spędzić lepiej.
Poprzednie recenzje:
Junkie XL – 300 Rise of an Empire OST
Pylo – Bellavue EP oraz sylwetka Naim label
Mój fanpage na FB: https://www.facebook.com/musictothepeoplemagazine